Rodzina Whiteoaków -Tom XIV. - Córka Renny`ego.doc

(1737 KB) Pobierz

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoakóᶦw

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom XIV. Córka Rennyᶦego

 

 

Spis rozdziałów:

 

1. Poruszenia wiosny – str. 3

2. Kuzyni – str. 9

3. Ich troje u siebie – str. 16

4. Humphrey Bell str. 24

5. Wieczór str. 31

6. Trzeźwy i pracowity – str. 39

7. Pianista koncertowy – str. 45

8. Kuchnia w suterenie – str. 53

9. Tak albo inaczej – str. 65

10. Pożegnania – str. 72

11. Podróż we troje – str. 86

12. Powrót do Vaughanlands – str. 101

13. Przyjazd – str. 105

14. Postęp uczucia – str. 113

15. Dom Fitzturgisa - 123

16. Sprzeczka z Maurycym – str. 138

17. Nasilenie gniewu i miłości – str. 146

18. Pożar w lipcu – str. 153

19. Po pożarze – str. 159

20. Różne zdarzenia – str. 162

21. Sen Ernesta – str. 166

22. Wyjazd do Londynu – str. 171

23. Londyn – str. 181

24. Spotkanie – str. 289

25. Powrót do Jalny – str. 202

26. Podzwonne dla Ernesta – str. 212

27. Ponownie w kuchni – str. 216

28. Plany Fincha – str. 225

29. Samotność Dennisa – str. 232

30. Czytanie sztuki – str. 234

31. Adelina – str. 238

Rozdział 1. - Poruszenia wiosny

 

             Trudno byłoby o bardziej przytulny pokój dla dwóch bardzo leciwych panów.

W kominku jasno płonęły brzozowe polana zmieniając się powoli w żarzące                              się czerwone kształty. Wyglądały teraz jeszcze masywnie, ale już za chwilę gotowe były się rozpaść. Wkrótce trzeba będzie dorzucić nowych drewien. W zniszczonym koszu obok kominka było ich dużo. Promienie lutowego słońca połyskiwały                                 na soplach lodu za oknem, a odgłos nieustannie spadających z nich na parapet kropli wody komponował się w przyjemną melodię. Zbliżał się czas podwieczorku.                           Dwaj starzy bracia, Mikołaj i Ernest Whiteoakowie już czekali. Podwieczorek był                           ich ulubionym posiłkiem. Mikołaj spoglądał niecierpliwie na zegar z brązu na półce kominka.

- Która to godzina? - spytał.

- Piętnaście po czwartej.

- Hm. Zastanawiam się, gdzie się wszyscy podziewają?

- Też się zastanawiam.

- Zima powoli ustępuje wiośnie.

- Tak, mamy dzisiaj dzień świętego Walentego.

- Ja dostałem życzenia z tej okazji. - Z dywanu przed kominkiem, gdzie leżał z książką w ręku wnuk ich brata, Dennis, doszedł ich dźwięczny głosik.

- Masz więc życzenia! - wykrzyknął Ernest. - Czy wiesz, kto ci je przysłał?

- Nie. To sekretna przesyłka. Myślę jednak, że Adelina.

Wstał i stanął między starcami, jak delikatna roślina rosnąca między dwoma starymi dębami. Miał na sobie zielony pulower, który podkreślał jego bladość, płowość                             jego prostych włosów i zielony kolor długich wąskich oczu.

- Zawsze uważałem, że trochę go szpecą oczy. Są zbyt zielone. - Posługując się raczej kulawym francuskim odezwał się Ernest. - Oczywiście, że oczy jego matki były zielonkawe, ale nie do tego stopnia - dorzucił.

Dennis odezwał się po angielsku:

- Zrozumiałem każde twoje słowo, wuju.

- Co zatem powiedziałem? Powiedziałeś, że moje oczy są zbyt zielone. Bardziej zielone niż oczy mojej matki.

- Bardzo mi przykro - powiedział Ernest. - Przepraszam cię. Zapomniałem,                                            że nie jesteś już małym chłopcem.

- Skończyłem osiem lat na Boże Narodzenie.

- Ja mam dziewięćdziesiąt cztery. Pamiętam jednak moje ósme urodziny, jak gdyby to było przed miesiącem. Był piękny wiosenny dzień i na tę okazję włożyłem nowe ubranie. Poprzedniej nocy padał obfity deszcz i kiedy biegłem na powitanie pierwszego gościa, potknąłem się i upadłem w kałużę na wjeździe. Przód marynarki zamoczył się błotnistą mazią.

Ernest chętnie mówiłby dalej o przeszłości, ale drzwi się otworzyły i do pokoju weszła młoda dziewczyna. Była córką najstarszego bratanka starych panów, Renny'ego Whiteoakᶦa. Podeszła do braci i po kolei ich ucałowała.

- Drodzy wujowie! - wykrzyknęła. -  Wyglądacie wspaniale, jak to miło.

- Wszystko pięknie przygotowane do podwieczorku – burknął Mikołaj.Zmęczyłem się czekaniem.

Adelina pogłaskała jego sztywne, siwe włosy, które z upływem lat wcale nie zdawały się zrzednąć.

- Bardzo lubię twoje włosy, wuju Mikołaju - powiedziała. - Tak ich dużo.

Ernest odczuł od razu nutkę zazdrości. Przesunął ręką po swoich rzadkich, białych włosach i spróbował zdyskredytować pochwalę.

- Nie wiem dlaczego, ale włosy twojego wuja Mikołaja wyglądają, jakby nigdy                             nie docierał do nich szczotką.

- W tym sęk - powiedziała Adelina. - Szczotkuje po wierzchu, nie sięgając do skóry. Wezmę się do tego któregoś dnia i pokażę wam, jaki może być przystojny.

Mikołaj spojrzał na nią z uwielbieniem. Chwycił jedną z jej szczupłych, silnych rąk                        i dotknął nią swego policzka.

- Byłaś na dworze - odezwał się. - Czuję lodowate powietrze na twojej ręce.

- Tak, właśnie byłam na spacerze z psami. Umieram z głodu.

- A oto i podwieczorek! - ucieszył się Dennis.

Przez drzwi, których Adelina nie zamknęła, wszedł niosąc tacę z podwieczorkiem niski, szczupły mężczyzna z krótko przyciętymi siwymi włosami. Na jego ziemistej twarzy malował się wyraz rezygnacji i zadzierżysty charakter. Adelina skoczyła                           do pomocy ustawiając stolik do podwieczorku między dwoma starcami.

- Świetnie! - wykrzyknęła. - Masa chleba z masłem i dżem z czarnych porzeczek. Wydaje mi się, że lubię chleb z masłem bardziej niż cokolwiek innego do jedzenia.

Wzięła kromkę z talerza i zaczęła ją jeść. Dennis natychmiast wyciągnął rękę,                           by zrobić to samo.

- Zaczekaj młody człowieku - skarciła go Adelina z pełnymi ustami.Jeśli ja mam złe maniery, to nie znaczy, abyś ty tak się zachowywał.

Teraz weszła matka Adeliny. Miała niewiele ponad pięćdziesiąt lat.                                               Była ucieleśnieniem spokoju i opanowania, osiągniętym przez wieloletni wysiłek. Usadowiła się za stołem z podwieczorkiem, ręce poruszały się wśród filiżanek                                         i spodków. Dennis zbliżył się do niej i stanął przy tacy.

- Czy mogę podawać? - spytał.

- Jeśli będziesz bardzo uważał.

Zaczęła nalewać herbatę do filiżanek.

- Gdzie jest Renny? - przerwał ciszę Ernest.

Odezwał się służący Wragge:

- Jest w kantorze, proszę pana, pracuje nad rachunkami, ale prosił mnie, bym powiedział, że zaraz tu będzie.

- Dziękuję - powiedziała Alina Whiteoak z miną, jakby życzyła sobie, aby służący                           już odszedł.

On jednakże nie wyszedł od razu, ale kręcił się po pokoju. Ustawił na swoim miejscu

krzesło, poprawił zasłony, wysypał do kominka zawartość popielniczki. Wyglądało to, jakby pozostał, by zrobić jej na złość. Kiedy wreszcie wyszedł, powiedziała:

- Chciałabym, aby Renny był kiedyś punktualny.

- Musi zrobić rachunki - powiedziała Adelina. - Nie może tak zostawić wszystkiego                                    w środku roboty.

- Trzeba dorzucić drewna do ognia zauważył Ernest, by rozładować chwilowe napięcie między matką i córką.

- Ja dołożę! - krzyknął Dennis.

Dźwignął największe polano i wrzucił je do ognia, co spowodowało chmurę iskier. Małe, gorące płomyki osaczyły drewno w tej samej chwili, gdy znalazło                                          się na rozżarzonym palenisku.

- Grzeczny chłopiec - powiedział Mikołaj.

Wyciągnął rękę, by podnieść filiżankę do ust, ale źle wyczuł odległość i wywrócił parzącą herbatę na dywan.

- No tak! - wykrzyknął skruszony. - Ależ to było głupie z mojej strony.

Wyjął z kieszeni chusteczkę i zaczął wycierać dywan.

- Nie mogę się skoncentrować - burknął.Niewiele pozostało mi rozumu.

- Wuju Mikołaju, - krzyknęła Adelina - twój rozum służy ci znakomicie! Nie kłopocz się dywanem. Zaraz przyniosę ręcznik z pokoju psów.

- Naleję wujowi świeżej herbaty - powiedziała Alina.

Jednakże w czasie nalewania herbaty jej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin