Rodzina Whiteoaków - Tom VI. - Bracia Whiteoakowie.doc

(1381 KB) Pobierz

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoaków

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom VI. Bracia Whiteoakᶦowie

 

 

 

Rozdział 1. - Jalna 1923 - str. 3

Rozdział 2. - Indigo Lake - str. 8

Rozdział 3. - Przebudzenie wiosny - str. 24

Rozdział 4. - Wzrost wartości akcji - str. 30

Rozdział 5. - Pełnomocnictwo - str. 40

Rozdział 6. - Widoki na przyszłość - str. 44

Rozdział 7. - Sekret - str. 48

Rozdział 8. - Nauka - str. 52

Rozdział 9. - Ciotka Augusta i Dilly - str. 62

Rozdział 10. - Dalsi inwestorzy - str. 67

Rozdział 11. - Dilly - str. 70

Rozdział 12. - Fezant - str. 77

Rozdział 13. - Wegetarianin - str. 79

Rozdział 14. - Spadające liście - str. 90

Rozdział 15. - Spadek akcji - str. 95

Rozdział 16. - Dzień Wakefielda - str. 99

Rozdział 17. - Po konkursie hipicznym - str. 108

Rozdział 18. - Bańka mydlana pęka - str. 111

Rozdział 19. - Dalszy przebieg wieczoru - str. 126

Rozdział 20. - Zadośćuczynienie - str. 140

Rozdział 21. - Ślizgawka - str. 142

Rozdział 22. - Odzyskanie równowagi - str. 149

Rozdział 23. - Postęp zimy - str. 166

Rozdział 24. - Zabawy pod dachem - str. 177

Rozdział 25. - Nic nie może być bardziej sprawiedliwe - str. 183

 

 

 

 

Rozdział 1. – Jalna 1923

 

Gdy Finch Whiteoak ubierał się tego dnia rano, spostrzegł zmianę w swoich rękach. Dziwne, że nie zauważył tego i wcześniej. Nagle wydało mu się, że przez noc wydłużyły się, a cienkie palce były teraz delikatnie ukształtowane, kostki bardziej                        się zaznaczały, kciuki nabierały charakteru. Zaczęły wyglądać tak, jakby można je było zatrudnić do zrobienia czegoś ważnego. Uśmiechnął się na myśl, że miałby                                 je wykorzystać do czegoś szczególnego. Zaraz jednak spoważniał i wyprostował się. Był to pierwszy dzień marca, jego piętnaste urodziny. Wydawało mu się normalne,                     że musiał się zmienić. Zastanawiał się, czy znajdzie u siebie zaczątki zarostu,                             ale gdy przesunął ręką po brodzie, poczuł, że jest gładka jak jajko. Z całą pewnością rósł szybko, gdyż rękawy jego marynarki i spodnie były za krótkie. Zastanawiając                       się nad swoimi ubraniami, nachmurzył się. Czy nigdy miałby nie dostać nowiutkiego ubrania? Zawsze miał nosić rzeczy, z których wyrósł jego brat Piers? Czy znajdzie                      się ktoś, kto by chciał dostać ubranie po Piersie ? Na pewno nie on. Pragnął dostać ubranie absolutnie nowe. Bieliznę zmieniano zawsze w niedzielę rano, skoro jednak to były jego urodziny, zmieni ją dzisiaj. Ściągnął skarpetki z dziurami na piętach                           i otworzył dolną szufladę zniszczonej komody, w której brakowało kilku drewnianych gałek do otwierania. Były tam skarpetki i bielizna. Bielizna skurczyła się w praniu,                     tak że kiedy wcisnął ją na siebie, z trudnością mógł się poruszać. By poczuć                                 się wygodniej zrobił kilka ruchów, które miały rozciągnąć trykoty. Wyglądało                            to jednak tak śmiesznie, że jego brat Piers, który właśnie się obudził, zachichotał drwiąco. Piers wkrótce miał skończyć dziewiętnaście lat. Finch zesztywniał i spytał:

- Co cię tak śmieszy?

- Ty.

- Ja? Co masz na myśli?

- Sam powinieneś wiedzieć. -  Głos, który wydobył z siebie Finch , zabrzmiał doniosłe:

- Nie jestem winien, że wszystko jest dla mnie o pięć rozmiarów za małe.

Piers odpowiedział uspokajająco:

- Nie, do diabła. I nie jesteś winien, że jesteś taką śmieszną figurą. Ale nie oczekuj,                            że nie będę się śmiał.

- Gdybyś miał odwagę, śmiałbyś się nawet z babci - padły gorzkie słowa.

- Mam pogodne usposobienie, a ty pomagasz mi w zachowaniu tej cechy.

- Zamknij się!

Piers oparł się na łokciu, twarz o bladoróżowym kolorycie nagle stała się poważna.

- Mam nadzieję, że nie zaczynasz być zuchwały?

Finch w milczeniu zakładał buty.

- Tak, czy nie?

- Nie - zamruczał Finch.

Wiedział najlepiej, co by się stało, gdyby był zuchwały wobec Piersa . W każdym razie to były jego urodziny. Dobry humor jest konieczny. A może Piers ma dla niego prezent? Przypomniał sobie, że na poprzednie urodziny dał mu coś w prezencie.                       Co to było? Ależ tak, krawat. Do tej pory jest jednym z jego najlepszych krawatów. Pomyślał, że włoży go dzisiaj. Byłby to uprzejmy gest wobec Piersa . Przypomniałby mu, że dzisiaj są brata urodziny. Dziwne, że Piers do tej pory nie zrobił nic,                                  by zaakcentować ten dzień. Przecież każdego roku dostawał od niego potężnego klapsa, a był to potworny klaps "na wzrost", by urósł do następnych urodzin. Spojrzał na brata, by sprawdzić, czy zauważył krawat, ale Piers wtulił się ponownie                                         w poduszkę i zamknął oczy. Korzystał z tego, że nie musiał iść w sobotę do szkoły. Jego opalona twarz wyrażała rozkoszną beztroskę, która napełniała Fincha zazdrością, a jednocześnie nieufnością. Zazdrościł bratu, gdyż wiedział, że jemu nigdy nie uda                       się mieć takiej beztroskiej miny, a nie ufał, gdyż często beztroskie zachowanie ustępowało miejsca drwinom z młodszego brata.

Piętnaste urodziny stanowiły dla Fincha jakiś punkt zwrotny. Czuł, że się zmienił.                         Z przekroczeniem wieku piętnastu lat wiązała się pewna powaga. Przecież za sześć lat osiągnie pełnoletność. Zastanawiał się, jaki wtedy będzie. Zupełnie inny człowiek                          w porównaniu z tym, kim jest dzisiaj. Odciągnął do tyłu ramiona i wyprostował się.                Ale tylko na chwilę. Prawdę mówiąc, to był zbyt wielki wysiłek z samego rana.                         Cóż to był za poranek! Lodowaty deszcz uderzał o szyby, spadał w dół posępnymi strumyczkami, zbierając się na parapecie. Stare drzewo cedrowe tuż za oknem                           tak ociekało wodą, jakby je wyciągnięto z kałuży. Niemożliwe, aby deszcz mógł                             je aż tak zmoczyć. Za cedrem widział zamazane zarysy stajen i postać stajennego, który tam biegł. Tylko Benny, owczarek angielski spokojnie szedł do domu, jakby kpił z deszczu. Taki dzień na urodziny! A jednak czuł w sercu rozkoszny nastrój podniecenia. Wylał do wiadra wodę, w której wieczorem Piers umył ręce. Nalał świeżej wody z dzbanka, z niechęcią zauważając wstrętną obwódkę na obrzeżu miski, w miejscach dokąd sięgała woda. Ochlapał świeżą, zimną wodą twarz, przesunął mokrymi rękami po prostych jasnobrązowych włosach i udał, że wyciąga ręce. Dlaczego, do diabła, Piers używa także jego ręcznika, kiedy ma swój, i do tego oba rzuca na podłogę? Zastanawiał się, czy powinien umyć zęby i zdecydował, że nie zrobi tego. Bardzo by chciał, żeby ktoś dał mu w prezencie nowe szczotki do włosów                           i grzebień. Te, które miał, były w opłakanym stanie. Już nawet nie przypominał sobie, do kogo przedtem należały i jak długo były w jego posiadaniu, choć sięgał pamięcią daleko. Kiedy skończył zabiegi z włosami, wyglądały zupełnie ładnie, były wilgotne                          i lśniące, ale gdy już się ubrał, niesforny kosmyk przesunął się z właściwego miejsca                                                  i zwieszał się sztywno nad czołem. Wyczyścił paznokcie i wtedy z głębokim przekonaniem wyszedł na spotkanie swoich urodzin.

Na podeście zatrzymał się niepewnie, czy nie zajrzeć do śpiącego na wznak Edena. Zostawiał on zawsze szeroko otwarte drzwi do swego pokoju. Ramiona miał wyrzucone do góry, a włosy w kolorze jasnego złota rozsypały się na poduszce.                        Było coś w leżącym w tej pozycji Edenie, co sprawiało, że Finch poczuł się niezręcznie.

Na twarzy brata odbijał się cień smutku. Chociaż, gdy ktoś tak leżał głęboko uśpiony, to mógł od niego emanować pewien smutek. Jednakże na twarzy śpiącego Edena malowała się, jak mu się zdawało, głęboka pokora. Jakby było mu przykro,                                     że po ostatniej sesji egzaminacyjnej zawieszono go na uniwersytecie na jeden semestr i że nigdy, przenigdy nie dopuści w przyszłości, by miało się powtórzyć                       coś tak złego. W korytarzu spotkał swoją siostrę Meg, prowadzącą za rękę najmłodszego członka rodziny. Dlaczego niby miała go prowadzić, jakby ciągle jeszcze był oseskiem, choć w czerwcu skończy siedem lat? Dlaczego ubierała go, zadawała sobie tyle trudu z jego włosami i rozpieszczała go na wszystkie możliwe sposoby?                   Byli jeszcze inni, którym by się przydało trochę więcej uwagi, niż jej doświadczali.

- Ależ Finch , skarbie - odezwała się Meg z wyrzutem....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin