Krzysztof Kamil Baczyński - 1942-1943-1944.pdf

(329 KB) Pobierz
1942-1943-1944 [1] - całość
Krzysztof Kamil Baczyński
1942-1944
Pobrano z Wikiźródeł dnia 04.08.2017
1942
1943
A nie bójcie się tych, którzy zabi-
jają ciało, a duszy zabić nie mogą,
(Mat 10, 28:)
1944
[2]
Doskonałemu
poecie,
najlepszemu synowi, radości
moich oczu, chlubie mego
serca, który mimo to jest krwią
______
z krwi i kością z kości mnie —
niedoskonałej
tę „rzecz ziemską” na gwiazdkę
— daję —
SB.
 24.
XII. 42r.
[3]
Śnieg jak wieko żelazne na oczy opadnie.
O! wy bracia w milczeniu moi — niedorośli.
I Bóg mnie nie przypomni, ani mnie odgadnie
z nagrobka przechodzący, aż w tysiącznej wiośnie
może dłoń jakaś biała odgarnie ciemności
i będzie to prawdziwy czas, czas tej miłości,
której u was nie znałem. Bóg — tak sobie marzę —
w błękicie lotnym nieba wyrysował twarze
naszym cierpieniem, niby maski jasne,
które przymierza tym, tym zapomnianym
czasem podobne rysom, a czasem za ciasne,
aż trafi — wtedy krwawe zasklepiają rany
i taka błogość nieba osiada w błękicie,
że wraca czas zbłądzony, choć nie wraca życie.
Znacie wy, znacie te organów knieje
co wyrastają niby skał mocarny obryw
nawet tutaj na ziemi? — To są te nadzieje.
Jeśli w popiele zgrzebnym taki blask podobny
bożym chyba zamysłem przed oczy się jawi —
nic są te ciemne ciała, które zbrodnia trawi,
nic są te dymy czarne, ta kurzawy ciemność.
To wszystko nic. I żadna trumna nadaremno.
Bóg tchnął jasność. On mocą łagodnego wiosła
pchnął fale burz tajemnych i lawy stuleci,
i co woda pobrała — to woda odniosła.
On świecił nad tą wodą i jak zawsze — świeci.
Śnieg jak wieko żelazne na oczy opadnie;
popiół zostanie z żarów miłości i gniewu,
a na ziemi dalekiej żaden czas nie zgadnie,
jak rośnie niewidzialnie łask wszelakich drzewo.
22. XI. 1942 r.
ŚWIĘTOŚĆ
Począłem cię w marmurach światła
i w drzewie wonnych sosen,
moja ty rzeko nieodgadła
dłutami wioseł.
Potem cię wiodłem z gór mocarnych,
z przestworów pełnych głosu,
gdzie noże siklaw śniegi darły
i dzwonił śpiew jak mosiądz.
Łuskałem ciebie z jabłek tęgich
i ziarnem gradu z chmury,
wiodłem cię z łodyg ruchem ręki
jak blasku sznury.
I wyciosałem, wyprosiłem
sercem łomocąc w dłuto,
a dłutem w głaz, i mam cię — siło!
mam cię — pokuto!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin