005 Adrian Czobot - Skok śmierci [1969].pdf

(868 KB) Pobierz
Zeznanie jubilera Augusta Horodeckiego
Tego dnia prawie nie miałem klientów. O szóstej zamknąłem sklep i
pojechałem do domu. Mieszkam za miastem, w willi, którą żona
odziedziczyła po rodzicach: cztery pokoje, kuchnia, łazienka, duży hall;
taras wychodzi na ogród.
Zdziwiło mnie, że As nie wybiegł na powitanie – wilczur miał zwyczaj
czekać na mnie przy furtce.
Żona płakała.
– As nie żyje – usłyszałem. – Znalazłam go dwie godziny temu pod
ogrodzeniem, był już zimny...
Oboje byliśmy bardzo przywiązani do Asa. Przez dziesięć lat człowiek
przywiązuje się do zwierzęcia, następuje między nimi specyficzne
porozumienie, prawie przyjaźń. As był mądrym psem, rozumiał niemal
wszystko, co się do niego mówiło.
Próbowałem pocieszyć żonę.
– Hanka – powiedziałem – As był już stary. I tak by długo nie
pociągnął. Może zdechł ze starości. Albo zjadł trutkę na szczury,
rozrzucono je niedawno, As utracił węch, nie rozpoznał. Weźmiemy
szczeniaka od Kossobudzkich, ich Aida ma śliczne szczenięta, już mi
nawet proponowali.
Żona nie chciała słyszeć o innym psie, była bardzo przejęta. Od lat nie
widziałem jej z zapłakanymi oczami. To twarda kobieta, panie
poruczniku, ale do naszego Asa była przywiązana bardziej jeszcze niż ja.
Może dlatego, że nie mieliśmy dzieci.
– Powinniśmy już wyjść – przypomniałem – mamy przecież bilety do
cyrku, sama je kupiłaś. Przedstawienie zaczyna się za pół godziny.
Z początku nie chciała słyszeć o cyrku, ja jednak uważałem, że
powinna się odprężyć, obojgu nam to było potrzebne: nalegałem,
zgodziła się wreszcie. Do naszego miasta cyrk zagląda nieczęsto, dziś
występował po raz ostatni.
Wezwałem telefonicznie taksówkę, pojechaliśmy. Nie był to zły
pomysł. Przedstawienie nam się podobało, zwłaszcza tresura lwów i
ćwiczenia na trapezie. Może pan porucznik to oglądał? Klown i
prześliczna brunetka dokonują pod kopułą prawdziwych cudów
ekwilibrystyki. Wróciliśmy do domu trochę spokojniejsi. Dochodziła
dwudziesta trzecia. Żona położyła się, a ja popracowałem jeszcze z
godzinkę: miałem pilne zamówienie, naprawę zamka szafirowej kolii,
pani mecenasowa miała się po nią zgłosić nazajutrz.
Położyłem się około północy. Zasypiam szybko, szczególnie, gdy
jestem zmęczony.
Obudził mnie ostry blask. W oczy bił mi promień latarki.
– Tylko spokojnie – usłyszałem. – Jeśli chcesz żyć.
Latarka odsunęła się nieco w bok. Rozróżniłem krępą postać
mężczyzny w maseczce na oczach. Po przeciwnej stronie łóżka, nad
Hanką, stał drugi mężczyzna, równie krępy i także w maseczce. Trzymał
w ręku coś, co wyglądało jak pistolet, i mierzył w Hankę.
– Czego chcecie? – zapytałem. – Nie ma tu nic. Oszczędności
trzymam w PKO...
– Nie strugaj idioty – warknął pierwszy mężczyzna. – Gdzie jest sejf?
– Nie mamy żadnego sejfu – wtrąciła Hanka i aż mnie zdumiał jej
spokojny głos. – Możecie przeszukać całą willę.
– Słuchaj, ty – blask znów uderzył mi w oczy – wiemy, że na noc
zabierasz biżuterię ze sklepu do domu. Dolarów też nie trzymasz w
PKO. Gdzie sejf?
– Mylicie się...
Nie zdążyłem dokończyć. Krótki cios miażdżył mi wargi, wbił głowę w
poduszkę. Gdyby poduszka nie zamortyzowała uderzenia, straciłbym
wszystkie zęby: mężczyzna miał cios boksera.
– No więc? Powiesz?
Nie zareagowałem. Miałem pełne usta krwi. Zdawałem sobie sprawę,
że bez mojej pomocy bandyci nie znajdą sejfu. A w sejfie, oprócz moich
własnych oszczędności, znajdowała się biżuteria klientów: szafirowa
kolia, pierścionek z brylantem doktora Kozubka, kilka złotych
bransolet, platynowa broszka z diamencikami, naszyjniki, klipsy...
Pierwszy mężczyzna dał znak drugiemu. Ten schował do kieszeni
pistolet. Jedną ręką zasłonił Hance usta, a drugą chwycił ją za gardło.
– Mamy mało czasu – powiedział pierwszy mężczyzna. – Daję ci
dziesięć sekund. Albo otworzysz sejf, albo koniec z twoją żoną.
Drugi mężczyzna musiał być równie silny jak pierwszy. Hanka
usiłowała poruszyć głową i nie mogła. Widziałem, jak spazmatycznie
szarpie dłońmi prześcieradło. Nie potrafiłem tego znieść.
– Puśćcie ją – jęknąłem. – Oddam wszystko...
Drugi cofnął rękę z gardła Hanki. Leżała nieruchomo, pewnie straciła
przytomność.
Wstałem z łóżka. Pierwszy mężczyzna nie odstępował mnie na krok.
Podszedłem do obrazu Kossaka, nacisnąłem sprężynę, obraz zsunął się
ukazując sejf. Ustawiłem na tarczy hasło i otworzyłem drzwiczki.
Pierwszy mężczyzna odepchnął mnie od sejfu. Szybko zgarnął do torby
całą jego zawartość. Potem kazał mi położyć się na łóżku. Drugi w tym
czasie zdążył już związać Hankę i zakneblować jej usta. Ze mną zrobił to
samo. Przywiązali nas do łóżka szybko i bardzo sprawnie. Nie mogliśmy
się ruszyć.
Odeszli.
Rano znalazła nas gosposia, która pracuje ma przychodne i ma klucz
od willi.
To wszystko.
P y t a n i e : Czy podejrzewa pan kogoś?
O d p o w i e d ź : Nie. Mieszkam tutaj od dwudziestu lat, miasteczko
jest nieduże, znam wszystkich. To nie byli miejscowi.
P.: Czy nie podejrzewa pan kogoś przynajmniej o współudział? Na
przykład gosposi?
O.: Starowinka pracuje u nas od piętnastu lat, głuchawa i prawie ślepa,
nie ma żadnych krewnych oprócz mojej żony, z którą jest
Zgłoś jeśli naruszono regulamin