Marek Romanski - Serca szpiegów.pdf

(1029 KB) Pobierz
Marek Romański
SERCA SZPIEGÓW
Spis treści
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Tekst wg wydania z 1935 r.
Rozdział I
Na Strandvägen w Sztokholmie, tam, gdzie
nadbrzeże poczyna bardziej stromo opadać ku
basenowi portowemu będącemu przystanią kutrów i
łodzi rybackich, znajduje się ni to knajpa, ni gospoda,
której cechą charakterystyczną jest to, że dość często
zmienia właściciela, do tego stopnia, iż trudno by było z
całą odpowiedzialnością za swe słowa zaręczać w tej
chwili, do kogo akurat należy ona obecnie i jakie mniej
lub więcej pięknie lub niepięknie brzmiące nazwisko
nosi jej teraźniejszy gospodarz.
Stałym jednak lub przygodnym bywalcom owej
traktierni na Strandvägen – a bardzo różny element
gromadzi się w dwu ciemnych salkach gospody – te
częste zmiany właścicieli, czy szyldów są dość obojętne
– niewiele ich to obchodzi, czy osobnik rezydujący za
kontuarem jest blondynem czy brunetem, opasłym czy
chudym, wysokim czy niskim. Do tego czy innego
jednakowe mają zaufanie i już na milę wietrzą w nim
swego człowieka, z którym, gdy pomyślny wiatr
powieje, będzie można zrobić niejeden dobry,
chociażby nawet karkołomny, interes. Tak myślą i jak
dotąd me pomylili sie jeszcze nigdy.
Owego dnia ciemne pokoje gospody, zapełnione
stolikami o poszczerbionych marmurowych blatach,
były jeszcze mroczniejsze i bardziej ponure niż
zazwyczaj. Przyczyną tego było zapewne to, że od rana
horyzont zasnuty był przygnębiającą szarzyzną chmur i
mgieł wiszących nad portem i padał wiosenny deszcz
drobny, a dokuczliwy.
Deszcz ów bił w niewielkie okna traktierni
przysłonięte dawno niepranymi, pożółkłymi od
tytoniowego dymu, firankami i z cichym szmerem
spływał po szybach.
Dochodziła godzina dziesiąta rano i w gospodzie
nie było jeszcze nikogo poza znudzonym i niewyspanym
bufetowym o fartuchu poplamionym wszelkiego rodzaju
tłuszczami i poza pewnym osobnikiem, który przyszedł
do knajpy przed kilku minutami i zajął stolik w
najciemniejszym kącie sali, pod prostokątnym
oleodrukiem przedstawiającym jakąś historyczną scenę
z dziejów Szwecji.
Przybyły odziany był w zrudziały płaszcz,
stanowczo pamiętający lepsze czasy. Z krezy czarnego
miękkiego kapelusza o pomarszczonej wstążce
spływały strużki wody. Po wejściu do traktierni
nieznajomy powiesił obojętnym ruchem płaszcz i
kapelusz na wieszaku, rzucił przelotne spojrzenie na
apatycznego bufetowego, po czym skierował się prosto
do owego stolika w mrocznym punkcie sali — pod
oleodruk, jak gdyby chciał jak najmniej zwrócić na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin