Żabiński Jan - POROZUMIENIE ZE ZWIERZĘCIEM.rtf

(344 KB) Pobierz

JAN ŻABIŃSKI

POROZUMIENIE ZE ZWIERZĘCIEM

 

Dr Jan Żabiński jest przyrodnikiem, urodził się w Warszawie w 1897 roku; w Warszawie też kończył studia — szkołę średnicf ogólnokształcącą, Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego oraz Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Warszawskiego.

Całą działalnością swego życia związany ze stolicą, należy on do tego typu zoologów, którzy egzotyczne obiekty swego zaintereso* wania obserwują na terenie własnym, ojczystym — jednym sło­wem, Żabiński stał się aklimatyzatorem i hodowcą.

Prawie ćwierć wieku pracy na terenie Ogrodu ZoologicznegM w Warszawie dało mu możność poczynienia wielu obserwacji nad ssakami i ptakami z różnych części świata.

W ciągu pięciu lat ostatnich ukazało się dwanaście jego książe­czek: »Któż by przypuszczał?«, »Na srogim lwie«, »Tygrys czy jagnię?«, »Walka o żubra«, »Jak to bywa u zwierząt«, »Kto prę­dzej«, »A czy o tym wiecie?«, »Futro i jego dostawcy«, »Z dołu do góry«, »Czy znasz te zwierzęta?«, »Przekrój przez Zoo«, »Wielka rodzina«.

Tytuły ich wskazują, iż są to przeważnie historie opisującć życie po szczególnych gatunków zwierzęcych, nieraz na podstawie wła­snych obserwacji autora.

Dopiero niniejsza książeczka: »Porozumienie ze zwierzęciem¡1 odbiega od typu dotychczasowego, nie dotyczy bowiem jednego określonego gatunku czy jednego zagadnienia, lecz stara się poka­zać, jak człowiek powinien patrzyć na zwierzę oraz jakie są spo­soby i drogi do zrozumienia postępków naszych czworonożnych i pierzastych przyjaciół.

WSTĘP

Niejednokrotnie miałem okazję stwierdzić, iż olbrzymia większość ludzi jest przekonana, ze zwierzęciu, które znajduje się w nie­woli — nawet gdy z tak zwanej „swobody“ dostało się w ręce człowieka dobrego dlań i życzliwego, a co ważniejsze umiejącego stworzyć mu właściwe warunki — jest jednak bardzo ciężko i źle.

Z góry przewiduję, że już zaczynacie bronić się wewnętrznie przed tym, co powiedziałem.

„Będzie w nas wmawiał może, iż zwierzę w niewoli czuje się dobrze. Wsadzić by takiego choć na pół roku za kratę, od razu wiedziałby, co to za przyjemność“.

Otóż nie, drodzy czytelnicy, wcale mi to nie jest potrzebne, nie chcę siedzieć za kratą, siedziałem już za drutami kolczastymi i wiem, co to jest niewola dla człowieka. Nie lubię jednak słuchać, gdy wielu tak zwanych „miłośników zwierząt“, ożywionych w sto­sunku do nich jak najlepszymi chęciami, wypowiada tylko na podstawie swego uczuciowego „widzi mi się“ poglądy niesłuszne i błędne, sądząc, że logiczna, oparta na faktach analiza zagadnie­nia jest tu zupełnie zbędna.

„Sprawa jest chyba jasna jak dzień — pomyśli każdy z oburze­niem. — Przecież wiadomo, że największe dobro to wolność i swo­boda. To jest tak oczywiste, iż nie ma nad czym łamać sobie głowy“.

Ależ wiem, wiem, że zostałbym na pewno zakrzyczany, gdyby nie moja uprzywilejowana pozycja autora, któremu nikt z czytel­ników nie może przerwać rozważań. Pozwolę więc sobie tylko nawiasem zwrócić uwagę, że przez wiele tysięcy lat ziemia dla

wszystkich tak oczywiście była płaska, a jednak okazało się, że warto było poddać ten pogląd rozumowej rewizji. Przecież pozna­nie i spokojne rozważenie stanowiska strony przeciwnej niewiele kosztuje, może więc i tym razem zgodzicie się nie odrzucać książki przed wysłuchaniem moich argumentów. Zresztą zastrzegam: nie mam zamiaru wmawiać czytelnikom, że bezwzględnie i w każdym przypadku niewola dla zwierzęcia jest lepsza od wolności. Na­tomiast bardzo chciałbym was przekonać, że metoda rozumowa­nia, z którą zazwyczaj laicy — to jest ludzie nie mający przygo­towania fachowego w danej dziedzinie wiedzy — podchodzą do omawianej kwestii, jest z gruntu fałszywa, a nazwać ją można antropomorficznym ujmowaniem zagadnień zwierzęcych.

Proszę mi wierzyć, że ten antropomorfizm przyniósł zwierzętom wiele cierpień, i to właśnie ze strony tych ludzi, którzy dla nich chcieli jak najlepiej. Dlaczego tak było i co ten wyraz naprawdę oznacza? — Znaczy to, że ujmujemy zwierzę na wzór człowieka, nie z uwzględnieniem reakcji zmysłowych składających się na jego psychikę, lecz tak, jakbyśmy sami byli w jego skórze. Może naj­łatwiej wytłumaczę to przypominając znaną bajeczkę o lisie, który ugaszczał żurawia.

Każdy zapewne pamięta, iż lis przez złośliwość podał na tej uczcie potrawy na płaskich talerzach, z których sam zlizywał wszystko znakomicie, podczas gdy zaproszony żuraw nie mógł nic uchwycić swoim długim, ostro zakończonym dziobem. Lis w do­datku obłudnie użalał się wciąż, dlaczego gość nic nie je, jak gdyby nie spostrzegając, że odmienność budowy pyska jeść mu nie pozwala. Otóż na nasz użytek trzeba by złagodzić bajkę w tym sensie, że lis miał jak najlepsze chęci, że nie było w nim zgoła przysłowiowej chytrości i dokuczliwości, że naprawdę chciał ugoś­cić żurawia, lecz po prostu tak dalece nie zdawał sobie sprawy z odrębności anatomicznych innych istot zwierzęcych, iż nie przy­szło mu nawet do głowy, że komuś może być nieporęcznie jeść z takiego naczynia, które dla niego samego było najdogodniej­sze.

Jestem głęboko przekonany, że zgodzimy się wszyscy co do jednego: jeśli się chce komuś zrobić dobrze, to przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, co mu jest w danej chwili potrzebne;

aby nie obdarzać dajmy na to zgłodniałego wodą do picia, a spragnionego — chlebem. Tymczasem, darujcie czytelnicy, ale jestem przekonany, że o ile każdy z nas wie — w pewnych zresztą granicach — co jemu samemu jest potrzebne, a jeszcze lepiej, co mu sprawia przyjemność, to o zwierzętach pod tym względem nie wiecie przeważnie nic; a to dlatego właśnie, iż opieracie się tylko na tym, co sami czulibyście będąc na ich miejscu. A to wcale nie upoważnia do twierdzenia, iż one odczuwają tak samo. Zwierzęta mają inne potrzeby — swój świat wewnętrzny opierają na innych zmysłach.

„W takim razie skąd pewność, że w ogóle ktoś te sprawy rozu­mie lepiej ode mnie? — mógłby z pewną dozą słuszności powie­dzieć czytelnik. — Toż i autor, będąc człowiekiem, w postępo­waniu ze zwierzętami może robić tylko to, co mu się wydaje słuszne z ludzkiego punktu widzenia“. — Racja. Toteż opinie

0              tym, co dla 'zwierzęcia jest lepsze lub gorsze, wydawać może tylko ono samo, a otrzymać wiadomości o nich może tylko ten, kto umie się ze zwierzęciem porozumiewać.

Proszę nie uśmiechać się w tej chwili z politowaniem i nie uwa­żać tego, co mówię, za jakąś przenośnię ani też nie identyfikować z typowym okrzykiem egzaltowanych pań, w rodzaju: „Och, ja z moim pieskiem (czy kotkiem)prowadzę godzinami rozmowy, on jeden rozumie mnie naprawdę!“ — Tylko wrodzona nieśmiałość nie pozwala mi w takich razach na wypowiedzenie cisnącej się na usta uwagi: „On panią może i rozumie, ale pani jego na pewno nie“.

Takie porozumiewanie .się ludzi ze zwierzętami, o jakim teraz mówię, nie jest żadną przenośnią, a po prostu realnym kontaktem

1              postępowaniem istot wzajemnie się pojmujących. Przede wszystkim pragnę was zapewnić, iż wypowiadanie wyrazów nie ma w tej „rozmowie“ prawie żadnego zastosowania. Stawia się pytania: zadając zwierzęciu takie, a nie inne pożywienie, przygo­towując dlań takie, a nie inne pomieszczenie — jeśli to jest egzotyk — stwarzając mu taki, a nie inny mikroklimat, zachowu­jąc się w jego obecności w taki, a nie inny sposób, słowem — organizując mu pewne warunki życia. Zwierzę zaś odpowiada na to bądź bezpośrednio — swoimi ruchami, skwapliwością, z jaką

rzuca się na zadaną karmę, wrogim lub przyjaznym ustosunkować niem względem opiekuna; bądź też dopiero po pewnym czasie —■ w postaci mniej lub więcej dobrego wyglądu, pozostawiania takich czy innych odchodów, zmatowienia sierści, apatii, chudnięcia lub przeciwnie, nadmiernego tycia. Im wcześniej, im poprawniej wy­łapuje opiekun na swoją antenę odbiorczą te wszystkie sygnały pośrednie lub bezpośrednie, tym prędzej i tym łatwiej będzie mógł uzupełnić braki, naprawić uchybienia lub utwierdzić się w przekonaniu, że dotychczasowe postępowanie było właściwe.

Z jakim smutkiem patrzę na tych „przyjaciół“ zwierząt, którzy godzinami prowadzą egzaltowane rozmowy ze swymi pupilami, ale ich właściwy język zaczynają — z przerażeniem zresztą —9 rozumieć dopiero wtedy, kiedy faworyt zdycha lub stan jego jest już beznadziejny...

Oczywiście, na to żeby się ze zwierzęciem porozumiewać w tym sensie, o jakim teraz opowiadam, trzeba mieć bystry zmysł obser­wacyjny, znać dobrze biologię pupila, jego zwyczaje na swobo­dzie — że się tak wyrażę — psychologię danego Osobnika i jego gatunku. Wtedy dopiero z małą dozą błędów, których nikt nie jest w stanie całkowicie uniknąć, będziemy mogli odczytywać ;Je „depesze“, jakie nam nadaje zwierzę; pamiętajmy bowiem, że są to depesze szyfrowane i że klucz do tego szyfru odkrywają wspól­nie ci wszyscy, którzy bądź pracują w dziedzinie hodowli zwie- ! rząt dzikich, bądź badają sumiennie ich zachowanie w przyrodzie« i starają się poprawnie, bez subiektywnego zabarwienia tłumaczyć! te zjawiska, które zaobserwowali.

Spróbuję teraz w ciągu kilku kolejnych rozdziałów zapoznać czytelników z warunkami życia zwierzęcia dzikiego na tej tak zwanej „swobodzie“, a następnie w świetle tych opowiadań, bę­dziemy się starali wyjaśnić sobie racjonalnie ^to znaczy z punktu widzenia zwierzęcego, a nie antropomorficznie — poszczególnej przejawy zachowania zwierząt dzikich w niewoli.

J uż we wstępie do niniejszej książki umówiliśmy się i czytelni­kiem, Że będziemy starali się rozpatrywać życie zwierzęcia na swobodf|§ Jme pod antropomorficznym kątem widzenia. A więc muszę^was prosię, żebyście wyzbyli się dotychczasowych swoich poglądó^ na sprawy zwierzęce i zechcieli wyłącznie i tylko ze stanowi&pk krytyki rozumowej patrzyć na to, co będę się starał wam przedstawić.

Rozdział ten poświęcony jest pojęciu swobody. Swobody — na­turalnie z:punktu widzenia zwierząt.

Każdy się chyba zgodzi, że owa swoboda, zwłaszcza dla więk­szości dużych ssaków, została bardzo silnie ograniczona przez człowiefc|j| Ci, co tak lubią opierać się na tabelach, wyliczeniach i statystykach i,tylko wtedy uważają coś za niewzruszony pewnik, kiedy wyczytają odpowiednie dane wśród kolumn liczb najroz­maitszych zestawień, niech zadadzą sobie trud sprawdzenia, ile procen| lądów kuli ziemskiej zostało zajętych przez człowieka pod jego pola uprawne, pod drogi, wsie i miasta. Następnie niechaj zechcą zdać sobie sprawę, że te przestrzenie, których dotąd czło­wiek nie objął w posiadanie, s& przeważnie nieużytkami biolo­gicznymi: szczerymi pustyniami, obszarami leżącymi poza kołami biegunowy^ lub wznoszącymi się nad poziomem mórz powyżej linii śniegów^ Dawne rozległe stepy, dawne nieprzebyte puszcze, stwarzające tak wspaniałe środowisko dla przeróżnych zwierząt jeszcze parę setek lat temu, dziś w wielu miejscach globu zostały wytrzebioną|i zamienione na pola uprawne. Pokazanie się więk­szego dzikiego ssaka na tych terenach jest już traktowane z obu-

rżeniem, jako zjawienie się szkodnika i rabusia, który niszczy pracę rolnika, a zatem bez skrupułów może, a nawet powinien być przepędzony lub zabity. A przecież on tylko chciał z terenów, na których dawniej pasał się swobodnie, zdobyć odrobinę pokar­mu, gdyż tam, dokąd go zepchnął człowiek, pokarm ten znajduje w ilościach minimalnych.

Dlatego to właśnie dzikich ssaków na wolności jest obecnie coraz mniej i ginąć będą stale, mimo bardzo skrupulatnie prze­strzeganych zakazów polowania i starannej ochrony. Chyba że na całej kuli ziemskiej zapanuje nie fragmentaryczna, zakazowa ochrona zwierząt, lecz zapoczątkowane już w Związku Radzieckim świadome kierowanie procesami przyrody, w sensie planowego gospodarowania jej zasobami. O tym zresztą pisałem już wielo­krotnie i nie to jest głównym tematem niniejszej książki.

Zgodzicie się ze mną prawdopodobnie, że w dzisiejszych warun­kach większe zwierzęta dzikie na swobodzie, a przede wszystkim ssaki, w wielu wypadkach po prostu głodują. Coraz trudniej bowiem znaleźć karmę na skałach, pustyniach czy śniegach, na które zostały zepchnięte. „Ale za to mają wolność! — z entuzjaz­mem wykrzyknie większość czytelników. — Wolność, ten naj-

większy skarb, dla którego warto jest pobiedować i pogłodo- vvać“. — Takiego stanowiska na pewno wcale nie podzielają zwie­rzęta — tego właśnie będę starał się dowieść.

Zaczniemy od sprawy bardzo zasadniczej. Uzgodnijmy, co to jest owa „wolność“ z punktu widzenia zwierzęcego. „No, po prostu — odpowie czytelnik — to, że zwierzę może robić, co chce, może poruszać się, gdzie mu się żywnie podoba“. — Ten właśnie wasz pogląd chciałbym poddać pewnej krytyce. W tym celu dam parę przykładów. Darujcie, jeśli będą to przykłady dość specjalne początkowo. Później jednak rozszerzymy je na wszelkie zwierzęta.

Bądźcie więc łaskawi powiedzieć mi, czy na przykład karp. który urodził się i żył w jeziorku wielkości ćwierć hektara, a prze­bywał w nim dajmy na to od lat trzydziestu, tęskni zdaniem waszym za wolnością, jeżeli go złapaliśmy i hodujemy obecnie w sztucznym stawie o trzykrotnie mniejszej powierzchni? Czy dla niego istnieje w ogóle pojęcie wolności i tęsknoty za pływaniem w jeziorze wielkości Gopła lub jeszcze większym?

Uważacie, że jest to przypadek szczególny? — W takim razie weźmy jako przykład szczupaka w Wiśle lub rysia w lesie.

Prawdopodobnie wyobrażacie sobie, że szczupak, gdyby chciał, może popłynąć do Krakowa lub jeżeli ma inne zamiary, to do Gdańska, ewentualnie może wśliznąć się w któryś z dopływów Wisły i w ogóle poruszać się swobodnie po całym jej dorzeczu.

A ryś? — Ryś, który urodził się w Białowieży, powiedzmy,

jeśliby chciał, powędruje pod Warszawę, w Karpaty lub dajmy na to pod Wrocław. Dlaczego zresztą miałby trzymać się granic Polski? Jeżeli cieszy się swobodą, to ostatecznie może’ zawędrować i na Węgry, i do Szwajcarii — gdzie tylko dusza zapragnie. Jednakże, wyobraźcie sobie, już od setek lat nikt rysia pod War­szawą nie widział. Czyżby białowieskie rysie nigdy nie miały ochoty wywędrować gdziekolwiek, czy też uważacie, że nie mogą się tu dostać, gdyż przerwy pól uprawnych to jak gdyby bariery czy płoty, które stanowią dla nich przeszkodę nie do przebycia? Ale jeżeli tak, to mój pierwszy przykład z karpiem wcale nie jest taki zły: bo tak samo jak karp w stawie, tak i ryś ograniczony jest do swego tylko terenu leśnego.

Zresztą to samo dotyczy wielu innych zwierząt. Skowronka nie widuje się w lesie, nie zachodzi tam również chomik ani kuropatwa. Nad polami zaś nie zobaczycie rybitwy czy albatrosa. Jak widzicie więc, wszędzie na tej „niby wolności“ zwierzęta po­ruszają się nie tam, gdzie chcą, lecz jedynie w obrębie stosunkowo^ niewielkich, sobie tylko właściwych rejonów.

Rozumujmy jednak dalej.

Czy nic was nie zastanawiało czasem, kiedy czytaliście opisy, jak to myśliwy wychodzi ze strzelbą i parą gończych na polowanie, dajmy na to... na zające czy kozły? Postarajmy się zanalizowali; i tę sytuację logicznie. Puszczone ogary wpadały na trop zwierzy;-^ ny i rozpoczynały gon, a myśliwy stawał sobie w uprzednio upa­trzonym miejscu — iw kilkanaście minut lub w kilka kwadran-^ sów szczute zwierzę wypadało mu zazwyczaj na strzał i stawało się jego łupem.

Jeżeli przyjąć to, cośmy założyli na początku, że zwierzę ma całkowitą swobodę i może biec, gdzie mu się podoba, to prze­cież myśliwy miałby szansę mniej niż jedną na tysiąc, że prze-ii biegłoby ono właśnie przed jego stanowiskiem. Przecież wiadomo wam chyba, że gończe ogary nie zabiegają drogi i nie naganiają zwierzyny. Biegnie ona według własnej woli, a jednak w rezul­tacie tropione zwierzę wychodzi zawsze na myśliwego.

Tego nie zdołacie wytłumaczyć nie przyjąwszy za pewnik, iż’ każdy osobnik zwierzęcy żyjący samotnie i każde stado u zwierząt gromadnych zamieszkuje tylko swe własne zazwyczaj niezbyt

wielkie terytorium i tylko w obrębie swojego terytorium się po­rusza. I to w dodatku nie byle gdzie, ale po ściśle określonych ścieżkach, .Myśliwy, którego doświadczenie pouczyło, jak rozpo­znawać ścieżki zwierzęce, lokuje się obok jednej z nich i w ten sposób zawsze ma szanse, że wcześniej czy później zwierzę prze­biegnie ¿'koło niego, gdyż mimo że w śmiertelnym strachu — a właściwie tym bardziej dlatego — nie zdecyduje się ono nigdy na przekroczenie granicy swego terytorium ani na zejście ze zna­nych ścieżek, zupełnie tak samo, jak gdyby to terytorium było ogrodzone niewidocznym, a jednak potężnym murem.

Najnowsze badania zoopsychologiczne zwierząt na swobodzie wykazały wyraźnie, iż swoboda w tym znaczeniu, jakie się wśród laików utrzymuje, dla zwierząt nie istnieje; że gatunki ich są roz­mieszczone na swoich terenach geograficznych, noszących nazwę areałów, poza które wydostać się nie mogą. Dlatego to w Europie na przykład nie ma dzikich lwów ani białych niedźwiedzi. Jest to także sprawa środowiska i warunków, do jakich się w danym okresie przystosowały.

Areał to teren zamieszkiwania wszystkich przedstawicieli da­nego gatunku. Każdy osobnik czy stado tego areału ma ponadto w jego obrębie swoje niewielkie terytorium — dla naszych zwie­rząt krajowych rzadko przewyższające parę kilometrów kwadra­towych — poza które w ciągu swego życia w ogóle nigdy prawie nie wykracza, a jeśli mu się to przypadkiem zdarzy — natych­miast na nie powraca.

Wcale nie sądzę, że już was wystarczająco przekonałem. Wiem dobrze, iż mielibyście w tej dziedzinie jeszcze mnóstwo zapytań

i              obiekcji. Przede wszystkim zaś przypuszczam, że taki kontrargu­ment może być wysunięty: „Ale przecież zwierzę pochwycone wyrywa się na swobodę, korzysta z każdej okazji, aby uciec z nie­woli, a zatem kocha tę swobodę i pragnie jej“.

Tą sprawą zajmiemy się w następnym rozdziale — być może,

i              na to zagadnienie nauczymy się patrzeć od strony zwierzęcej, a nie antropomorficznie.

P oinformowałem już czytelników o sprawie na ogół' niezbyt zna­nej, a mianowicie:

Zwierzę na swobodzie podlega poważnemu ograniczeniu swej pozornie niczym nieskrępowanej woli, przede wszystkim jeżeli* chodzi o miejsce zamieszkania i swobodę poruszania się. Każdy osobnik — czasem para, czasem zaś stado, które wtedy trzeba-, uważać za jednostkę zbiorową — posiada tylko określone teryto-i rium, które jest w pewien sposób przezeń zagospodarowany ip znaczy: na tym terenie zwierzę pasie się lub poluje, ma jedną' lubi kilka kryjówek połączonych ścieżkami, tu znajduje się miejsce] jego kąpieli itd., itd. Terenu tego zwierzę zazwyczaj nie opuszcza

i              zachowuje się na nim tak, jak gdyby był on ogrodzony płoteiS czy siatką. (Nie dotyczy to oczywiście zwierząt o swoistych przy^l stosowaniach biologicznych, na przykład zwierząt odbywaj ącycM wędrówki okresowe. Tu już sprawa jest bardziej skomplikował»

i              takie gatunki w niewoli nastręczają hodowcy dodatkowe trudy noścL)

Obszernie o tych sprawach opowiadałem w poprzednim foz-J dziale, kończąc jednak stwierdziłem, iż główną tezą, na której się| opiera powszechne przekonanie o zwierzęcej tęsknocie do wolnośejyl jest przede wszystkim to, że przy każdej sposobności zwierzę stara! się z niewoli-uciec.

Naturalnie nie mam najmniejszego zamiaru tego argument™ podważać. Zwierzę rzeczywiście z niewoli ucieka. Tylko — i tu| proszę nie myśleć, że sobie żartuję — wcale nie ucieka :„na| wolność“.

/

„A więc dokąd? — zapyta zdziwiony czytelnik. — Przecież jeniec czy więzień, któremu udało się wydostać zza krat, narażał się właśnie z myślą o wolności“. — Otóż to właśnie, zapominacie, iż umówiliśmy się: nie stosować antropomorfizmów, to jest tłumaczeń na modłę ludzką. My mamy te rzeczy rozpatrzyć ze stanowiska zwierzęcego. A pod tym kątem widzenia sprawa przed­stawia się zupełnie inaczej.

Zwierzę świeżo złapane i zamknięte w ogrodzeniu czy klatce gorączkowo szuka szerszej szczeliny, przez którą mogłoby się przecisnąć, lub słabszego miejsca, gdzieby udało mu się przedrzeć lub wyłamać. Nie czyni tego jednak — jak sobie wszyscy niemal wyobrażają — w dążeniu „dokądś“. Przeciwnie, jeśli tylko stara­nia jego uwieńczył pomyślny skutek, zwierzę prawie nigdy nie odbiega zbyt daleko od miejsca swego uwięzienia. Czy wyobraża­cie sobie więźnia, który przepiłował kratę, spuścił się z murów po skręconym prześcieradle — a wszystko tylko po to, aby ułożyć się na ławeczce przed bramą więzienną i usnąć snem sprawiedli- . wego? Tymczasem, wierzcie mi, zwierzęcego zbiega można za­zwyczaj znaleźć przyczajonego w największej bliskości dopiero co opuszczonej klatki. Pobudki bowiem, które u niego działają, są zupełnie inne niż u człowieka i o tych właśnie pobudkach chciał­bym wam dokładnie opowiedzieć.

Podczas swego życia na swobodzie zwierzę — jak zresztą każdy I żywy organizm — podlega prawu, które każe mu podejmować wszelkie wysiłki dla utrzymania i możliwego przedłużenia swego I istnienia. Zwierzę podejmuje trud zdobycia pożywienia, wyszu- I kuje lub buduje sobie kryjówki, przeprowadza wszelkie zabiegi mające na celu pielęgnację ciała. W ramach tego prawa również podlega przemożnemu instynktowi ucieczki przed wrogiem. Każde zwierzę bowiem ma jakichś swoich nieprzyjaciół, od których pra­gnęłoby umknąć. A niestety głównym wrogiem każdego zwierzęcia dzikiego na swobodzie, „wrogiem numer jeden“, jest człowiek. Nie należy bagatelizować tej sprawy, gdy staramy się zrozumieć po- stępowanie zwierząt.

Instynkt ucieczki jest czymś tak swoistym dla każdego gatunku j zwierzęcego, iż realizuje się zawsze na zupełnie określonym dy­stansie, różnym zresztą w zależności od terenu i rodzaju wroga.

Znowu może czytelnik uzna, że niepotrzebnie rozszczepiam włos na czworo. „Każdy przecież ucieka, kiedy zobaczy czy tam zwie­trzy nieprzyjaciela. Robi to tak samo człowiek jak i zwierzę“. — Przepraszam, ale wcale nie tak samo. Pozwolą sobie znów przy­pomnieć, jak to niebezpiecznie jest identyfikować postępowanie człowieka i zwierzęcia. Człowiek bowiem zazwyczaj ucieka — o ile go nie powstrzymają jakieś wyższe hamulce psychiczne — gdy tylko dostrzeże wroga. Zwierzę natomiast może go dostrzec i obserwować, a nie ruszy się nawet z miejsca, dopóki wróg nie przekroczy w stosunku do niego pewnej odległości — odległości nazwanej właśnie dystansem ucieczki. Potrzeba ucieczki, z chwilą gdy wróg znajduje się w obrębie tego krytycznego dystansu, staje się tak przemożna, że zwierzę nie jest w stanie wówczas wykonywać żadnych normalnych czynności swego życia: ani jeść, ani spać, ani pielęgnować czy karmić młodych. Zwierzę zaś schwytane ma „wroga numer jeden“ stale w bezpośredniej blis­kości.

Jeślibyśmy mogli dać naszemu świeżo złapanemu więźniowi wy­bieg jak najściślej ogrodzony, którego rozmiary jednak przekra-

czałyby dwukrotnie dystans ucieczki charakterystyczny dla jego gatunku, to choćby całe pomieszczenie otoczone było ludźmi, za­chowywałby się on zupełnie spokojnie — umiejscowiając się jed­nak gdzieś w środku, tak aby znaleźć się właśnie w przepisowej odległości od wszystkich wrogów. Niestety — tylko w bardzo rzad­kich przypadkach możemy sobie pozwolić, na taką przestrzeń i to jedynie dla stosunkowo drobnych okazów. Zwierzę dzikie, zam­knięte w zwykłym pomieszczeniu, znajduje się ciągle pod wpły­wem przemożnej potrzeby ucieczki; przeszkadza niu to w prawi­dłowym spełnianiu funkcji jego życia, w związku z tym po kilku­nastu dniach lub kilku tygodniach przebywania w takich warun­kach po prostu zdycha.

Jak widzicie} doszliśmy do nieoczekiwanego, a zdaniem wielu prawdopodobnie błędnego wniosku. — Przecież ostatecznie w ogro- [ dach zoologicznych zwierzęta dzikie przebywają latami w niewoli, a nie mówiąc już o tych instytucjach, wiadomo, że mnóstwo ludzi chowa złapane przez siebie wiewiórki, jeże, sarenki, lisy, przeważnie znacznie dłużej niż parę tygodni. — Naturalnie, wiem o tym dobrze, ale widzicie, rzecz polega na tym, że nie trzymają oni już zwierzęcia dzikiego. Zwierzę dzikie w niewoli musi spotkać ten los, o którym wspomniałem wyżej. Na szczęście z chwilą do­stania się w ręce człowieka, zaczyna na nie oddziaływać powoli czynnik przyzwyczajania i przystosowywania się do tych tak radykalnie odmiennych warunków. Czynnik ten polega na po­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin