M.o.w d.o m.n.i.e.pdf

(1419 KB) Pobierz
Sonia Belasco
Mów do mnie
Tłumaczenie:
Danuta Fryzowska
Dla Etty
Damon
Wciąż wspominam, jak wybraliśmy się do wesołego miasteczka – tego
w Wirginii, z tą wypasioną karuzelą na wysięgniku, która obraca cię do góry
nogami. Nazwałeś mnie cieniasem, bo nie chciałem na nią wsiąść. Wiesz, stary –
lubię dreszczyk emocji i w ogóle, ale życie jest wystarczająco emocjonujące bez
wymiotowania. Tylko o to mi chodziło.
Może dla ciebie to było za mało, może cię hamowałem, byłem zbyt drętwy.
Ty przed niczym się nie cofałeś. Zawsze robiłeś to, na co miałeś ochotę.
Ale gdybyś chciał, gdybyś… gdybyś chociaż chciał o tym porozmawiać.
Wysłuchałbym cię.
Nawet jeśli nie mógłbym…
Stary, byłeś moim najlepszym przyjacielem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie wiem, jak to się stało, że tu wylądowałem. W głowie mam jeden wielki
mętlik – tyle domów i ludzi, autobusy i psy, chodniki i sklepy, klaksony i trawniki,
a nad tym wszystkim jasny błękit letniego nieba.
I oto jestem tutaj.
Ponownie.
Otacza mnie wszechobecna zieleń. Nad moją głową wznoszą się klony
i dęby, wtapiając się w korony zimozielonych drzew, prawie nieprzepuszczających
światła. Gałęzie nakładają się na siebie niczym splecione palce. Przebijające słońce
pstrzy ziemię świetlistymi punkcikami, pokrywając mszystą ściółkę dywanem
gwiazd.
Kieruję obiektyw ku niebu, kadruję drzewa i robię zdjęcie.
Pstryk.
Obracam aparat w dłoniach. Widzę ręce Carlosa, jego paznokcie – krótkie
i obgryzione – suchą skórę i białe kostki palców pewnie zaciśniętych na
przyciskach. Moje dłonie są inne – skóra ma ciemniejszy odcień brązu, palce są
dłuższe i bardziej smukłe. Nie układają się tak naturalnie na aparacie.
Carlos miał dłonie stworzone do aparatu, jakby się z nim urodził. Robił
zdjęcie i nawet tego nie zauważałem, jego ruchy były tak zwinne, jakby aparat był
przedłużeniem jego ciała, kolejną kończyną.
Przełączam na wcześniejsze zdjęcie przedstawiające kamienny posąg kobiety
w drapowanej szacie i długiej chuście na głowie, siedzącej przed budynkiem
Archiwum Narodowego. Na cokole u jej stóp odzianych w sandały wyryta jest
podniosła, lecz prosta maksyma: „Przeszłość jest prologiem”.
Widzę zieleń i swoją rękę sięgającą ku…
Wypuszczam powietrze i odwracam się.
Jezu.
Ponownie nabieram powietrza.
Widzę ją.
Po raz pierwszy widzę tu kogoś innego. Trudno jej nie zauważyć: we
włosach pasemka w kolorze czerwonych karmelków, uszy obwieszone kolczykami,
podarte dżinsy i czarny T-shirt z dużym, bąbelkowym napisem „Ostra jak żyleta”.
Jestem w stanie w to uwierzyć. Jestem w stanie uwierzyć, że jest ostra jak
żyleta.
Siedzi na ziemi oparta o drzewo.
To drzewo. To samo przeklęte drzewo.
Boże, ona płacze. Makijaż spływa jej po policzkach. Trzęsą się jej ramiona.
Przyciąga kolana do piersi, napierając na pokryty chropowatą korą pień drzewa,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin