Marmell Ari - Pakt złodziejki.pdf

(1468 KB) Pobierz
Marmell Ari
Pakt złodziejki
Przygoda postrzelonej awanturnicy
Dla George (żony) i Naomi (siostry) za,
jak zwykle, celne i pomocne komentarze.
I dla Colleen Lindsay
(byłej agentki, a obecnej przyjaciółki)
za zauważenie, czym ta książka powinna być,
zanim sam to dostrzegłem
Postrzelony
- narwany, bzikowaty, szalony, niespełna
rozumu*.
* Słownik języka polskiego, redaktor naczelny Witold
Doroszewski, tom 6, PWN, Warszawa I964.
Prolog
Dwa lata wcześniej
Dziewczyna patrzyła bezradnie, jak świat pod nią tonie w
czerwieni. Przylgnęła najpierw do ściany nad sobą, na którą
niewielu w ogóle
PRÓBOWAŁOBY
się wspiąć, a potem chwyciła
się krokwi. Była zbyt przerażona, by się ruszyć, oddychać, a
nawet
MYŚLEĆ
, żeby przypadkiem nie zwrócić na siebie
zabójczej uwagi. Jednak nieważne, jak bardzo się starała,
nieważne, jak głęboko wgryzała się we własną rękę w
desperackich próbach zachowania ciszy, nie mogła całkowicie
powstrzymać szlochu. Jej ciało drżało od łkania, a twarz lśniła
od płaczu. Lecz wszystkie dźwięki, jakie wydawała, ginęły w
rzezi dokonującej się poniżej. Łzy, które pospadały, zniknęły w
kałuży krwi pokrywającej podłogę.
Krwi, która kilka minut wcześniej trysnęła z serc mężczyzn i
kobiet, których znała. Których kochała.
Długo po tym, jak masakra dobiegła końca, po tym, gdy
zapanowała zupełna cisza, Adrienne Satti mogła tylko z
zaciśniętymi oczami ściskać krokiew nogami i rękoma i modlić
się o życie.
Cienkie włókna pleśni wystawały spomiędzy popękanej
zaprawy na ceglanej ścianie. Za tymi murami ciągnęły się
odnogi krętych podziemnych kanałów ściekowych i
odprowadzały cały brud miasta, obluzowując i obmywając
cegły, które przez to utrzymywane były w ciągłej wilgoci. Tak
jak łatwo jest znaleźć muzeum bez kurzu albo poborcę
podatków bez blizn, tak łatwo znaleźć można pod miastem
Davillon lochy bez smrodliwego nalotu.
Ni to pleśń, ni para ciążyła w zastygłym powietrzu
pomieszczenia i przyciemniała abstrakcyjne wzory na
wypolerowanym flizie. To raczej była krew, niemal
niedostrzegalna jej ilość. To ona połączona była z pleśnią i
tworzyła cuchnący osad. Mieszanina ta szukała ujścia w
pęknięciach w podłodze, szukała powrotu do ziemi. Na
ozdobnych kafelkach leżał ohydny dywan z kończyn i innych,
mniej rozpoznawalnych części ciała, których właściciele
niedawno jeszcze stali, rozmawiali, śmiali się i mieli własne
imiona.
Mężczyzna wszedł do pomieszczenia. Stanął w półkroku,
uważnie rozejrzał się po podłodze, gdyż nie chciał obutą stopą
wdepnąć w zwłoki albo jakąś ich część. Podążył spojrzeniem
na swoją dłoń, żeby upewnić się, że na rękawicy nie został ślad
po roz-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin