Chandernagor Francoise - Zapomniana królowa 01 Dzieci Aleksandrii.pdf

(1705 KB) Pobierz
Chandernagor Francoise
Dzieci Aleksandrii
Zapewniam, że zostanie ktoś,
kto będzie o nas pamiętał.
Safona, VII w. p.n.e.
Chrapliwy krzyk, w którym buzuje krew, suchy trzask wyważanych drzwi, a
potem metaliczny błysk w mroku i żołnierz wyłaniający się z ciemności.
Na lewym nadgarstku skórzana bransoleta przesiąknięta świeżą posoką. Pod
paznokciami prawej ręki zaschnięta od wczoraj krew. To żołnierz, który nie boi
się splamić. Pracuje po staremu: wypruwa flaki, podrzyna gardła, ścina głowy...
Z lepkimi dłońmi przemierza ciemną noc.
Szuka, węszy. W mrocznym wnętrzu skierował się wprost ku kamiennym
schodom: pod ostatnim stopniem zamiast wypełnienia jest tylko malowane
płótno...
Dzieci przycupnęły pod schodami - słyszały ciosy, krzyki, zatrważający szczęk
broni, słyszały, jak żołnierz szedł z komnaty do komnaty. Nagle pięść przebija
płótno, ręka wsuwa się do ich zakamarka, niczym pająk rozstawia w pustce palce,
a potem ostrze tnie tkaninę tuż nad ich ciałami. W otworze połyskuje hełm...
Dzieci nie rozumieją rozkazów, języka żołnierza, ale rozumieją hełm, broń, krew
- to język uniwersalny.
Chuda dziewczynka w czarnej szatce wychodzi z kryjówki. Potem na
czworakach opuszcza ją najstarszy z chłopców, blady i jasnowłosy. Najmłodszy
wcale się nie rusza: ma zamknięte oczy i leży w głębi kryjówki zwinięty w kłębek
niczym jeż. Żołnierz chwyta go za skórę na karku i unosi na wysokość twarzy.
Jedną ręką trzyma w górze malca, drugą grozi starszym. Dziecko, które kołysze
się jak lalka z gałganków, otwiera oczy, widzi zakrwawioną skórzaną
bransoletkę, brudną łapę, czarne paznokcie, pozlepiane włosy. Krzyczy i siusia
ze strachu. Żołnierz wyciąga rękę i potrząsa chłopcem, żeby otrzepać mocz.
Dziecko wrzeszczy, olbrzym się śmieje. Znowu potrząsa dzieciakiem, coraz
bardziej rozbawiony. Wtedy dziewczynka rzuca się w stronę brata; nie zważa na
wymierzone w nią ostrze, biegnie i,..
***
Zawsze budziłam się właśnie wtedy. W chwili, gdy miała zginąć. Ten sam
koszmar powracał noc w noc. Co noc czerwony żołnierz.
Usunęłam spośród lektur powieści grozy, przestałam pisać po kolacji, kładłam
się jak najpóźniej, zwiększyłam dawkę środków nasennych. Wszystko na
próżno...
Tłum ludzi. A w środku orszak: szaty białe, szaty czerwone, proporce,
malowane rzeźby niesione jak świętości. Procesja?
Krowy w wieńcach z kwiatów. Stado kóz. Cytrzyści, cymbaliści. I ten puder
barwy szafranu, który opada na gołe ramiona i miesza się z potem. Może to jakiś
indyjski obrzęd?
Ale te chorągwie, włócznie, krzyki? I nieprzebrany tłum, który wciąż sunie,
cofa się, faluje wokół uzbrojonych ludzi - manifestacja? zamieszki?
Na pierwszym planie leżący posąg - przystrojona klejnotami kamienna bogini,
którą dziesięciu mężczyzn ciągnie za sznury przymocowane do platformy na
kołach. Dalej druga platforma, malutka, siedzi na niej ze splecionymi z tyłu
rękami i miną ukaranego ucznia pięcio-, sześcioletni chłopiec. Nie rusza się.
Pukle włosów kleją mu się do czoła, policzki pałają, a z nieba leje się żar
południowego słońca, aż białego. Dziecko się kołysze. Za nim dwoje starszych
dzieci idzie piechotą. Dwoje pięknych dzieci równego wzrostu, oboje w długich
szatach - dziewczynka i chłopiec, brunetka i blondyn, w idealnej symetrii. Na
szyje założono im takie same złote obroże, grube jak dla psów, obie z łańcu-
chami. Te smycze trzymają idący po dwóch stronach orszaku żołnierze. W
hełmach, ze skórzanymi opaskami na nadgarstkach.
Para dzieci? Niezupełnie. Chłopiec bardzo się kręci, zadaje sobie wiele trudu,
wychyla się w prawo, w lewo, rozkłada ręce i wyciąga je do tłumu, otwierając
dłonie. Dziewczynka idzie wyprostowana, z podniesioną głową i rękami
opuszczonymi wzdłuż ciała. Jest wyprężona. Patrzy prosto przed siebie, na
leżący posąg i malca, który podryguje na wózku.
W co właściwie wpatruje się dziewczynka? W ręce chłopczyka. Bo dziecko ma
ręce związane za plecami. Dlatego jest takie grzeczne - wię-
zy ze złotego drutu wrzynają mu się w nadgarstki. Złoty drut to był już nadmiar
luksusu. A do tego ten upał. Mały jest zmęczony. Ponieważ nie może się ruszyć,
położył się na boku. Teraz dziewczynka widzi jego twarz - szkarłatną, o
spieczonych, spękanych ustach. Chłopiec ciężko dyszy. Dziewczynka krzyczy.
Krzyczy do tłumu. Potem odwraca się w stronę zaprzęgu, który jedzie za nią.
Widzi tylko przedramiona człowieka, który wysoko nad nią trzyma wodze.
Przedramiona pomalowane na czerwono, ledwie wysunięte. I do tego
pomalowanego człowieka krzyczy. Krzyczy do tłumu, do żołnierzy: - Nie
widzicie, że on umiera?...
Krzyczałam: „Nie widzicie, że on umiera?!", i ten krzyk mnie budził.
Dziewczynka była ta sama co w poprzednim koszmarze, ta, która ukrywała się
pod schodami. Byłam tego pewna. Połykałam tabletkę nasenną. Ale już następnej
nocy dziewczynka krzyczała: „Nie widzicie, że on umiera?".
Kim byli ci ludzie? Dlaczego wkradli się do moich snów? „Jesteś medium" -
przekonywali mnie przyjaciele za czasów, kiedy bawiliśmy się w obracanie
stolików: dziecinada! A jednak się bałam. Teraz spałam przy zapalonej lampce.
Zamykałam na zasuwę drzwi sypialni. Ale koszmary i tak wchodziły. Wciskały
się szparą pod drzwiami, a kiedy już znalazły się w pokoju, rozrastały się, zżerały
przestrzeń, dusiły mnie...
Po raz kolejny skute łańcuchami dzieci wślizgują mi się pod zamknięte
powieki, wchodzą do oczu. Zawsze towarzyszy im ten osobliwy orszak.
Docierają do podnóża góry. Woły z trudem idą po ścieżce, która pomiędzy
skałami pnie się ku szczytowi. Ktoś ciągnie krowę za rogi, inni pchają jej zad,
żeby zmusić zwierzę do marszu. W dole, na placu, procesja musiała się
zatrzymać. W pełnym słońcu. W rozpalonym do białości słońcu. Teraz
jasnowłosy chłopiec i czarnowłosa dziewczynka stoją tuż za platformą, na której
leży posąg. Mały i jego wózek zniknęli... Gdzie?
Kobieta z kamienia, ta na platformie na kolach, kobieta o dużych szklanych
oczach, jest cała opluta i przysypana śmieciami. Chłopiec na nią nie patrzy.
Patrzy w bok, na gesty, które pokazuje mu starzec - pokłony, błagania; a kiedy
starzec udaje, że przyklęka, chłopiec próbuje iść w jego ślady, zapominając, że
jest przykuty do siostry łańcuchem
zwisającym z obroży. Dziewczynka opiera się, cofa, ciągnie chłopca do tyłu.
Ich oczy się spotykają: przez chwilę pałają nienawiścią... Potem dziewczynka
zwraca spojrzenie nad chorągwie z wełnianymi frędzlami, ogarnia nim czerwone
domostwa rozproszone po wzgórzach, spogląda na brązowe dachówki,
drewniane balkony, złocone kolumny, bo wie, że już nigdy ich nie zobaczy, że
umrze u stóp góry - tam, w cieniu, czeka człowiek, który zdejmie jej więzy, żeby
Zgłoś jeśli naruszono regulamin