Emma Chase -Zaplątani -tom 1.pdf

(1730 KB) Pobierz
Dla Joego
za pokazanie mi, czym jest prawdziwa miłość,
i okazywanie mi jej każdego dnia
w charakterystyczny dla mężczyzn sposób
Więcej na: www.ebook4all.pl
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Widzicie tego nieogolonego śmierdziela siedzącego na kanapie? Faceta w poplamiony m,
szary m podkoszulku i dziurawy ch portkach od dresu?
To właśnie ja. Drew Evans.
Zazwy czaj tak nie wy glądam. To znaczy, taki naprawdę nie jestem.
W rzeczy wistości jestem zadbany, ogolony na gładko, mam czarne włosy zaczesane do ty łu,
przez co, jak mi powiedziano, wy glądam niebezpiecznie i profesjonalnie. Moje garniaki są szy te
na miarę. Mam buty, które kosztowały więcej, niż wy nosi wasz czy nsz.
A moje mieszkanie? Tak, teraz w nim gniję. Zaciągnąłem zasłony, przez co od mebli odbija
się niebieskawa poświata telewizora. Na blatach i podłogach poniewierają się butelki po piwie,
pudełka po pizzy i lodach.
Właściwie to nie jest moje mieszkanie. To, w który m mieszkam na co dzień, jest
nieskazitelne; mam sprzątaczkę, która przy chodzi dwa razy w ty godniu. Mam też nowoczesny
sprzęt, każdą zabawkę, o jakiej może pomarzy ć duży chłopiec: dźwięk przestrzenny z głośnikami
porozstawiany mi w każdy m kącie oraz tak wielki ekran plazmowy, że każdy gość klęka przed nim
i płacze. Wy strój mojego apartamentu jest nowoczesny – dużo czerni i chromu – każdy, kto
wchodzi, naty chmiast wie, że mieszka tu mężczy zna.
Jak już mówiłem – to, co teraz widzicie, to tak naprawdę nie ja. Mam gry pę.
Influenzę.
Zauważy ły ście w ogóle, że niektóre z najgorszy ch choróbsk w historii mają poety ckie nazwy,
jak: malaria, dezy nteria, cholera? Nie sądzicie, że to celowe? By w ładny ch słówkach określić to,
że czujecie się jak coś, co wy padło krowie spod ogona?
Influenza. Brzmi ładnie, jeśli wy mówicie to w odpowiedni sposób.
Jestem prawie pewny, że ją złapałem. Dlatego właśnie od ty godnia gniję w mieszkaniu.
Dlatego wy łączy łem telefon, dlatego przy rosłem do kanapy. Wstaję z niej ty lko po to, by iść do
kibla czy otworzy ć drzwi dostawcy żarcia.
A tak w ogóle, to ile trwa gry pa? Dziesięć dni? Miesiąc? Ja nabawiłem się jej ty dzień temu.
Budzik jak zwy kle zadzwonił o piątej, jednak zamiast wstać i iść do firmy, w której jestem
gwiazdą, rzuciłem zegarkiem i rozwaliłem go na miazgę.
I tak mnie wkurzał. Głupi budzik wy dający nieznośne pikanie.
Przewróciłem się na drugi bok i ponownie zasnąłem. Kiedy w końcu udało mi się zwlec ty łek
z łóżka, by łem słaby i chciało mi się rzy gać. Bolało mnie w piersi, nawalała głowa. Widzicie –
gry pa, prawda? Nie mogłem już zasnąć, więc przy wlokłem się tutaj i zamieszkałem na mojej
wiernej kanapie. Jest wy godna, więc postanowiłem zostać. Na cały ty dzień, oglądając
najwy bitniejsze dzieła Willa Ferrella.
Właśnie leci
Legenda telewizji.
Dzisiaj widziałem ją już trzy krotnie, chociaż nie udało mi się
parsknąć śmiechem. Ani razu. Może czwarta próba okaże się udana, co?
Sły szę pukanie.
Pieprzony portier. Po co przy lazł? Możecie by ć pewne, że w ty m roku pożałuje, gdy otworzy
kopertę ze świąteczną premią.
Ignoruję pukanie, które rozbrzmiewa ponownie.
I znowu.
– Drew! Drew, wiem, że tam jesteś! Otwieraj te cholerne drzwi!
O nie.
To Jędza. Znana także jako moja siostra Alexandra.
A kiedy mówię „Jędza”, to przy sięgam, że mam na my śli najbardziej czułe znaczenie tego
słowa. Ale taka właśnie jest: wy magająca, zawzięta, uparta. Zabiję portiera.
– Drew, klnę się na Boga, jeśli zaraz nie otworzy sz drzwi, zadzwonię na policję, by je
wy waży li.
Widzicie, o czy m mówię?
Chwy tam poduszkę, którą trzy mam na kolanach, odkąd zachorowałem. Przy ciskam ją do
twarzy i biorę głęboki wdech. Pachnie lawendą i wanilią. Czy stością, świeżością, uzależnieniem.
– Sły szy sz mnie, Drew?!
Zaciskam poduszkę na głowie. Nie dlatego, że pachnie jak… ona… ale, by zagłuszy ć walenie
w drzwi.
– Wy ciągam telefon! Wy bieram numer! – W głosie Alexandry sły chać ostrzeżenie, więc
wiem, że nie blefuje.
Wzdy cham ciężko i zmuszam się, by wstać. Podejście do drzwi zajmuje mi trochę czasu;
każdy krok obolały ch nóg ze ścierpnięty mi mięśniami to wy siłek.
Pieprzona gry pa.
Otwieram drzwi i przy gotowuję się na wściekłość Jędzy. Dłonią uzbrojoną w perfekcy jny
manikiur trzy ma przy uchu najnowszy model iPhone’a. Jej blond włosy ściągnięte są w prosty,
acz elegancki kok, przez ramię ma przewieszoną ciemnozieloną torebkę, tego samego koloru jest
jej spódnica – oczy wiście wszy stko musi do siebie pasować.
Za nią, w pomięty m granatowy m garniturze, stoi, wy glądając na dość skruszonego, mój
najlepszy przy jaciel, a zarazem współpracownik – Matthew Fisher.
Wy baczam portierowi. To Matthew musi umrzeć.
– Jezus Maria! – wrzeszczy przerażona Alexandra. – Co ci się, do diabła, stało?
Mówiłem wam, że nie jestem sobą.
Nie odpowiadam. Nie mam siły. Zostawiam otwarte drzwi i padam na py sk na kanapę. Jest
miękka, ciepła, solidna.
Kocham cię, kanapo – mówiłem ci to już? Cóż, jeśli nie, to teraz już wiesz.
Chociaż twarz mam przy ciśniętą do poduszki i nic nie widzę, sły szę, że Alexandra i Matthew
powoli wchodzą do mieszkania. Wy obrażam sobie, że muszą mieć przerażone miny. Unoszę
głowę i zauważam, że miałem rację.
– Drew? – sły szę py tanie siostry, ty m razem ten krótki wy raz pełen jest zmartwienia. Chociaż
jej złość naty chmiast wraca. – Matthew, na miłość boską, dlaczego wcześniej nie zadzwoniłeś?
Jak mogłeś do tego dopuścić?
– Nie widziałem go, Lex! – szy bko tłumaczy się Matthew. Widzicie? Też boi się Jędzy. –
Przy chodziłem codziennie, ale nie otwierał.
Czuję, jak ugina się kanapa, gdy siostra siada obok mnie.
– Drew? – mówi cicho. Dłonią gładzi mnie po włosach. – Skarbie?
Jej pełen troski głos przy pomina mi mamę. Kiedy by łem mały i leżałem chory, mama
Zgłoś jeśli naruszono regulamin