J.Daniels-Słodkie opętanie.pdf

(1251 KB) Pobierz
Rozdział 1
CHOLERA JASNA! JOEY? Gdzie jesteś?! – Jak zwykle
spóźniona, próbuję trzęsącymi się z pośpiechu rękami zapiąć
zamek na plecach mojej małej czarnej, ale mi się nie udaje. –
Niech to szlag, Joey!
Wyrzucając ręce do góry w bezsilnym geście, wsuwam stopy
w ulubione czarne szpilki i zbiegam schodami do cukierni z
rozpiętą sukienką i gołymi plecami. Joey, mój pomocnik i
najlepszy przyjaciel, opiera swoją wysoką, idealnie zbudowaną
sylwetkę o futrynę drzwi i przygląda mi się z wyraźnie rozbawioną
miną. Ma zabójczy uśmiech i jest tak przystojny, że mimo
poirytowania mam ochotę przystanąć i przyglądać mu się bez
końca.
– Możesz mi zapiąć ten cholerny zamek, żebyśmy mogli
wreszcie wyjść? Tort trzeba było zawieźć już dobrą godzinę temu.
Odrywa się od drzwi i idzie w moją stronę, łagodniejąc na
twarzy.
– Spokojnie, złotko, jest już na miejscu.
Prostuję odruchowo plecy, czując prześlizgujący się wzdłuż
kręgosłupa chłodny dotyk metalowego suwaka.
– Co takiego? Ależ skąd!
– Właśnie że tak. – Chwyta mnie dłońmi za ramiona i
odwraca przodem do siebie. – Sam go zawiozłem, bo wiedziałem,
że będziesz wariować z przygotowaniami i możemy się spóźnić.
– Serio? – pytam, nie do końca przekonana.
Kiwa potakująco głową.
– Serio, babeczko.
Z uśmiechem staję na palcach i całuję go przelotnie w świeżo
ogolony policzek.
– Jesteś wielki. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem. – Jego oczy prześlizgują się po mojej sylwetce, aż
zaczynają mnie lekko palić policzki. – Wyglądasz rewelacyjnie,
Dylan. Słowo. – Porusza znacząco brwiami. – Gdyby mnie kręciły
cycki…
Unoszę dłoń na znak, że ma natychmiast przestać, ale
jednocześnie podciągam przekornie obiema rękami biust. –
Prawda, że są niezłe? – W odpowiedzi uśmiecha się szeroko,
ukazując głęboki dołek w policzku.
– Jesteś pewna, że dasz radę? – pyta i odgarnia mi włosy na
plecy. – Jeszcze możemy się wycofać. Jestem za tym, żeby olać tę
denną imprezę i zrobić rundkę po barach. – Podnosi brew,
wpatrując się we mnie z uwagą, w oczekiwaniu na to, co powiem.
Wypuszczam głośno powietrze z płuc, chwytam go
stanowczo za rękę i ciągnę w kierunku drzwi.
– Nie możemy nie iść, bo Juls będzie wkurzona. Poza tym –
zatrzymuję się przy drzwiach i łapię go za barczyste ramiona –
podobno chciałeś wyrywać tam parę facetów na jeden raz? –
Przyjęcia weselne sprzyjają jednorazowym numerkom, więc jeśli
chodzi o mnie, jestem jak najbardziej chętna.
W jego oczach momentalnie zapala się łobuzerski ognik.
Cały Joey, niegrzeczny chłopiec. Taki, jakiego znam i uwielbiam.
– Ożeż ty! Dawaj, babeczko, idziemy!
***
W ten pogodny czerwcowy wieczór na Fayette Street aż
mrowi się od przechodniów odwiedzających tutejsze sklepy.
Zamykam drzwi na klucz i odwracam się w stronę Joeya. Widzę,
że przytupuje nogą z irytacją, wskazując czubkiem buta nasz
środek transportu.
– Serio, Dylan? Mamy jechać furgonetką? W takim
eleganckim garniturze, jak mój? Poza tym pomyśl sobie, jakimi
wozami podjadą wszystkie te nadziane łajzy. – Zamaszystym
ruchem wskazuje swoją marynarkę, gdy podchodzę do drzwi
kierowcy.
– Przepraszam bardzo, masz jakąś inną propozycję? Twój
samochód jest w warsztacie, a ja na tę chwilę nie mam nic innego.
– Otwieram drzwi, staję jedną nogą na progu i patrzę ponad
dachem na jego skrzywioną twarz. – I bądź miły dla Sama.
Ostatnio dużo przeszedł.
Joey wypuszcza z rezygnacją powietrze.
– Jeśli ubrudzę sobie w nim garnitur… A przy okazji,
wytłumacz mi, proszę, po co nazwałaś tę głupią budę? Kto
normalny nadaje imię dostawczakowi?
Puszczam mimo uszu jego ostatnią uwagę i zapalam silnik.
Spoglądam na Joeya ostrym wzrokiem, kiedy usadawia się na
siedzeniu obok, chcąc mu dać do zrozumienia, że ma się
powstrzymać od podobnych komentarzy.
– Jeszcze słowo, a cię posadzę na pace – odzywam się
ostrzegawczo. Ruszam z miejsca, by rozpocząć wieczór pełen
zaskakujących i niezręcznych sytuacji.
***
– A niech mnie! Ale miejscówka! – jęczy Joey, gdy
wjeżdżam na podjazd prowadzący do Whitmore Mansion, by
ustawić się na końcu długiej kolejki drogich luksusowych
samochodów. Na ich widok krzywię się i głaszczę pieszczotliwie
kierownicę, jakbym chciała przygotować Sama na pogardliwe
spojrzenia, jakie go tu czekają.
– No super, popatrz tylko. Mówiłem, że wyjdziemy na
idiotów! Wiesz, gdzie stoimy? Między mercedesem a lamborghini.
Tak, dobrze słyszysz, cholernym lamborghini.
Przełykam ślinę przez ściśnięte gardło. Joey ma rację. Moja
furgonetka z wymalowanymi po obu stronach babeczkami i
kleksami z kremu kompletnie tu nie pasuje. Mogę się założyć, że
będzie jedynym niechlubnym wyjątkiem na całym parkingu.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk komórki. Szybko sięgam
po nią do swojej kopertówki i włączam tryb głośnomówiący.
– Cześć, Juls!
– Jesteś już? Nie mogę się doczekać, kiedy przedstawię cię
Ianowi i jego zabójczym kumplom. EJ! A ty gdzie? Powinieneś
zacząć zbierać drużbów! Boże, czy ja naprawdę muszę sama o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin