Amirrezvani Anita - Krew kwiatow.pdf

(1169 KB) Pobierz
A N I T A
A M I R R E Z V A N I
K R E W K W I A T Ó W
Mojej irańskiej, litewskiej
i amerykańskiej rodzinie
Prolog
Najpierw nie było, a potem było. Przed Bogiem nie było nikogo.
Była sobie kiedyś wiejska kobieta, która bardzo pragnęła dziecka. Próbowała wszystkiego -
zbierała zioła, jadła surowe żółwie jaja, spryskiwała wodą nowo narodzone kocięta - bez rezultatu. W
końcu wybrała się na odludny cmentarz, gdzie stał
starożytny kamienny lew, i otarła się brzuchem o pachwinę posągu. Lew zadrżał, a kobieta
powędrowała do domu pełna nadziei, że jej największe marzenie się spełni. Nie minął nawet miesiąc,
gdy poczuła się brzemienna.
Urodziła dziewczynkę, która od pierwszych dni życia była światłem dla oczu rodziców. Jej ojciec
co tydzień brał ją na górskie przechadzki, traktując jak wyczekiwanego syna. Matka uczyła ją robić
barwniki z szafranu, koszenili, łupin granatów i orzechów, a także wiązać dywany z różnobarwnej
wełny. Nie minęło wiele czasu, a dziewczynka znała już wszystkie matczyne wzory i wiązania, we wsi
zaś zaczęto ją uważać za najlepszą młodą tkaczkę.
Kiedy miała lat czternaście, rodzice uznali, że czas wydać ją za mąż. Aby zdobyć pieniądze na
posag, ojciec harował ciężko w polu,
licząc na obite żniwo, a matka przędła wełnę, aż palce jej stwardniały. Jednak ich wysiłki nie
przyniosły dość pieniędzy.
Dziewczyna pomyślała, że mogłaby pomóc rodzicom, tkając dywan, jakiego oczy nie widziały.
Dość już wiejskich czerwieni i brązów - jej dywan miał się mienić turkusem jak letnie niebo.
Dziewczyna wybrała się do farbiarza Ibrahima i poprosiła go, by wyjawił jej tajemnicę
turkusowego barwnika. Ibrahim kazał jej najpierw wspiąć się na wzgórze i poszukać rośliny o
postrzępio-nych liściach, a potem dodać coś, „ co jest w niej samej “.
Dziewczyna nie wiedziała, co miał na myśli, a on nie chciał jej dać dalszych wskazówek.
Zebrała liście, o których mówił farbiarz, i ugotowała je. Wyszedł
z tego wywar w kolorze brudnej purpury. Kiedy matka zobaczyła płyn, zaczęła wypytywać córkę o
szczegóły. Dziewczyna zaczęła się jąkać, widząc, jak brwi matki unoszą się w gniewie.
- Poszłaś sama do Ibrahima?
- Bibi, nie gniewaj się - odpowiedziała dziewczyna. - Dzisiaj rano zgubiłam gdzieś swój rozum.
Pewnie zostawiłam go kozom…
Kiedy do domu wrócił ojciec, matka opowiedziała mu, co się stało:
- Jeśli ludzie zaczną plotkować, nikt się z nią nie ożeni - biadała.
- Czy ona ma pstro w głowie?
- Zawsze miała! - wykrzyknął zagniewany ojciec.
Przez resztę wieczoru dziewczyna chodziła ze spuszczoną głową, nie śmiejąc podnieść oczu na
rodziców.
Przez kilka dni jej Bibi i Baba przyglądali się bacznie, jak córka boryka się z zagadką turkusu.
Pewnego popołudnia, pasąc w górach kozy, dziewczyna usiadła za wielkim głazem, by trochę
odpocząć. Nagłe wpadł jej do głowy niespodziewany pomysł.
Czyżby Ibrahimowi o to właśnie chodziło? Bo przecież miała to w sobie!
Kiedy wróciła do domu, sporządziła jeszcze jeden garnek purpurowego wywaru. Idąc zaś do
wychodka, wzięła z sobą starą miskę. Wróciwszy, zmieszała swój mocz z purpurowym barwnikiem i
wełną.
Nazajutrz rano uniosła pokrywkę naczynia i z jej ust wyrwał się okrzyk triumfu, bo zawartość
garnka była tak turkusowa jak rajskie sadzawki. Wzięła kosmyk turkusowej wełny i pobiegła
dofarbiarni Ibrahima. Nie weszła do środka - pomna zakazu ojca -
tylko zawiązała wełnę na kołatce przy drzwiach.
Dziewczyna sprzedała swój turkusowy dywan wędrownemu handlarzowi imieniem Hasan, któremu
jej dzieło tak się spodobało, Że zapłacił za nie srebrem, jeszcze zanim ukończyła pracę. Matka
opowiedziała o wszystkim sąsiadkom i po wsi rozniosła się sława zręcznych dłoni dziewczyny.
Teraz, kiedy miała już odpowiedni posag, mogła wyjść za mąż, a uroczystości ślubne trwały trzy
dni i trzy noce. Kiedy zachodziła w ciążę, mąż karmił ją ogórkami w occie, i w ciągu siedmiu łat
urodziła siedmiu synów. Księga jej życia zapisywana była najpogodniejszym atramentem, i tak miało
być, z woli Boga, aż do czasu, gdy…
— To nie było tak - przerwałam, poprawiając na plecach gruby koc, bo do wnętrza wpadł powiew
zimnego wiatru. Moja matka Mahin i ja siedziałyśmy jedna przy drugiej, a obok, w odległości paru
kroków, spali obcy, choć zżyci z nami ludzie.
— Masz rację, ale ja lubię tak to opowiadać — odparła matka, wciskając kosmyk siwych włosów
pod znoszony szal. — Bo tego właśnie chcę dla ciebie…
- Rzeczywiście, to dobre zakończenie - zgodziłam się — ale opowiedz, jak to się naprawdę
skończyło!
- Z tymi wszystkimi smutnymi zdarzeniami?
-Tak.
— Kiedy chce mi się od nich płakać…
— Mnie też!
Na jej twarzy pojawiły się bruzdy bólu. Przez chwilę siedziałyśmy obydwie bez słowa, zatopione
we wspomnieniach. Kropla marznącego deszczu spadła na brzeg mojej bawełnianej sukni. Przytuliłam się
do matki, by uciec przed wodą kapiącą z dziurawego dachu. Mała lampka oliwna, przy której
siedziałyśmy, nie dawała żadnego ciepła. Jeszcze niedawno nosiłam suknie z grubego atłasu tkanego w
czerwone róże, a pod nimi jedwabne szarawary. Czerniłam brwi
kühlem*,
perfumowałam ubrania
kadzidłem i czekałam na kochanka, który zdzierałby ze mnie suknie w komnacie ciepłej jak letnie
popołudnie.
Dziś trzęsłam się z zimna w bawełnianej sukience, która kiedyś była niebieska, a teraz wyglądała
jak szara.
Moja matka zaniosła się kaszlem dobiegającym z głębi trzewi. Ten dźwięk rozdzierał mi serce.
Modliłam się, by wyzdrowiała.
— Moja córko, i tak nie mogę dojść do końca tej opowieści, bo ona się jeszcze nie skończyła.
Odetchnęłam głęboko.
— Bogu niech będą dzięki! — odpowiedziałam i wpadłam na pewną myśl, choć nie byłam pewna,
czy to dobry pomysł. Matka zawsze miała głos jak górski miód. Słynęła w naszej wsi ze snucia
opowieści o białowłosym Zalu, wychowanym przez ptaka, Dżamszidzie, który wynalazł sztukę tkacką, i
głupim Mulle Nasreddinie, któremu nic się nie udawało.
— A może tym razem ja sama opowiem tę historię? — spytałam niepewnie.
* Czernidło do oczu, popularne na Bliskim Wschodzie. Najlepszy
kuhl
produkowano w Iranie —
przyp. tłum.
Matka patrzyła na mnie przez chwilę zdziwiona, jakbym dopiero się zjawiła, a potem oparła się
mocniej o stare poduszki pod ścianą.
— No cóż, jesteś już dorosła — powiedziała. - W ciągu ostatnich miesięcy wydoroślałaś o parę lat.
Zapewne gdybyś nie uczyniła tego, co zrobiłaś, nigdy nie zmieniłabyś się tak bardzo…
Choć przemarzłam do kości, oblałam się rumieńcem. Rzeczywiście — nie byłam już dzieckiem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin