O. Marian Morawski SI - U stóp Sfinksa.pdf

(424 KB) Pobierz
K
S
. M
ARIAN
M
ORAWSKI
SI
PROFESOR UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO W KRAKOWIE
U STÓP SFINKSA
KRAKÓW 2018
www.ultramontes.pl
O. M
ARIAN
M
ORAWSKI
SI
U STÓP SFINKSA
––––––
Zdarzyło mi się, zbiegiem okoliczności niespodzianym, stanąć u stóp
piramid.
W punkcie stanowiącym poniekąd węzeł Egiptu, gdzie kraj ten przestaje
się wić zielonym wężem wśród pustyni i rozgałęzia się w szeroką Deltę, stanęło
kilka najwyższych piramid. Szczyty ich szczerbate wybijają się z wyżyn piasku
namiecionego z puszczy libijskiej, i opowiadają następującym po sobie ludom i
cywilizacjom potęgę tych Faraonów, których dzieła ni lat tysiące, ni chciwość
ludzka zwyciężyć nie zdołały – i opowiadają ogromną ich aspirację do
nieśmiertelności, wyrażoną naiwnie i brutalnie tym szalonym wysiłkiem, by
zwłoki swe nieskażone zachować.
Piramidy przemawiają do widza silnie, tym językiem rzeczowym, którego
siła nie da się w oderwanym opowiadaniu przetłumaczyć. Ale jeszcze coś więcej
jest poza piramidami.
2
Jedziemy jeden za drugim, na wielbłądach, kołyszących się jak łodzie.
Sylwetki nasze, w świetle księżycowym, podobne są do tych, które przed
tysiącami lat tędy się przesuwały. Jesteśmy gdzieś ponad czasem. Wtem
wychyla się przed nami z piasku jakaś bezkształtna skała, w której się niczego
nie domyślamy. To sfinks, widziany z tyłu. Objeżdżamy powoli, dokoła, coraz
niżej. Dopiero zjawia się nam, wprost oświecona księżycem, twarz sfinksowa.
Twarz ta, na którą dziś patrzą przez lornetki bezmyślni turyści, dziwny czar
wywierała na ludzkość od niepamiętnych czasów. Greków intrygowała
tajemnicza badawczość jej wejrzenia, tak dalece, że ze sfinksa zrobili symbol
najgłębszych zagadnień. A i dla samych Egipcjan sfinks miał, jak się zdaje, coś
tajemniczego. Czcili go oni z pewną bojaźnią; zdrobniałe, a w późniejszych
czasach i zniewieściałe jego podobizny odtwarzali, by nimi obwarować wejścia
do swych świątyń i grobów. Ale, kiedy to wielki sfinks powstał? kto go zrobił?
o tym podobno sami pamięć zatracili. W każdym razie, kiedy piramida Cheopsa,
tuż obok stojąca, się budowała, temu pięćdziesiąt wieków, wtedy już sfinks był.
Najdawniejsze pomniki egipskie – a więc najstarsze ludzkości pomniki –
zapisują istnienie sfinksa, żaden z dotąd znanych o jego początku nie wspomina.
Patrzymy na tę twarz z uwagą rosnącą. Widzimy ją w świetle księżyca
bardzo dobrze, lepiej nawet niż w blasku dziennym – nie dlatego, jakby się
może komuś zdawało, że noc puszcza wodze wyobraźni, ale dlatego, że słońce
afrykańskie tak ostro uwydatnia fatalne otłuczenia tej twarzy, że przeszkadza
rozeznać prawdziwe jej linie i kształty; w łagodnym zaś świetle wielkiej lampy
pustyni dobrze się te prawdziwe linie widzi i łatwo się całość uzupełnia. Szyja i
broda, najmniej uszkodzone, są prześlicznie modelowane. Policzki, czoło,
przypominają znany typ memfickich Faraonów; ale jest to postać szlachetniejsza
od nich, bardziej myśląca; nie znać w niej tej twardości kolosów starego
państwa; nie ma też śladu tego uśmiechu konwencjonalnego, który widać na
posągach późnych dynastyj; jest raczej wyraz smutku i tęsknoty.
Mimo swej nadzwyczajnej starości, nie jest to jednak, jak słusznie uważa
Maspero, dzieło sztuki poczynającej. Póki się nie zna sztuki egipskiej inaczej,
jak z zabawek poustawianych w europejskich muzeach, jest się skłonnym całą tę
sztukę uważać za poczynającą i brać niezgrabność i błędy perspektywy za
charakterystyczne jej cechy. Ale kiedy się trochę obcowało z jej właściwymi
utworami po świątyniach, po hipogeach, widzi się, że to jest sztuka, daleka
wprawdzie bardzo od naszych nawyknień, ale swoją drogą pełna życia,
realizmu, silnej indywidualności, łącząca te przymioty z szczególną
3
szlachetnością form, a często z wdziękiem i delikatnością. Widzi się punkt
kulminacyjny tej sztuki, przypadający na czasy, które były też, jak się zdaje,
zenitem politycznego rozwoju tego państwa, na czasy Setiego I i Ramzesa II.
Widzi się potem jej powolny upadek, zmanierowanie, zatracenie
indywidualności i prawdy. Kiedy wreszcie duch grecki przyszedł wlać w nią
swój boski rytm, w epoce aleksandryjskiej, to już była ona od wieków
pogrążona w rutynie i banalności – i podźwignąć się nie dała. Ale, rzecz
szczególna, periodu poczynającej sztuki egipskiej nie znamy wcale. Tych prób
niezgrabnych i naiwnych, zdradzających nieznajomość kształtów natury i
środków sztuki, których tyle pozostało z wieków średnich, których dużo dziś
wykopuje się w Peloponezie, z archaicznej epoki greckiej – tych prób Egipt nam
nie zostawił – chyba, że takie twory, które przecież istnieć musiały, jeszcze
kryją się pod piaskami; albo może sam Egipt, ucywilizowany, wstydził się ich i
wyniszczył je do szczętu
(1)
. W każdym razie sfinks, najstarszy ze znanych nam
dzieł, nie zdradza nic z tych cech archaizmu i niepewności dłuta. Owszem
okazuje on sztukę pewną siebie, która bez wahania i bez błędu, mimo
niezmiernej trudności leżącej w naturze takiego przedsięwzięcia
(2)
, wykuła ze
skały ten kolos, na który z podziwem patrzą pokolenia...
Ale jakaż myśl tkwi w tym sfinksie? Że myśl w nim tkwi, o tym kto go
widział wątpić nie może – podobnie jak kto widział florenckiego
Pensieroso
Michała Anioła, wątpić nie może, że on myśli – tylko dręczyła się, jak już
wspomniałem, od niepamiętnych czasów ludzkość pytaniem: jaka jest ta myśl
sfinksa? Może być, że dla starożytnej ludzkości to pytanie było bardziej
nierozwiązalne, niż dla dzisiejszej. W niej tkwiły wielkie nieuświadomione
aspiracje – my widzimy początkowe przynajmniej tych aspiracyj
zrealizowanie. Sfinks, lwim ciałem swoim z głową ludzką, wyraża doskonale
ludzkość z dwoistością jej natury: zwierzęcą siłą, leżącą na ziemi, dzierżącą
ziemię drapieżnymi łapami – i potęgą duchową, myślącą, patrzącą w górę.
4
Głowa tej postaci nie tylko jest wyprostowana, ale pochylona jest trochę w tył;
patrzy ona wyraźnie ponad miastami, które się u jej stóp ścielą, ponad światem,
na nieboskłon. Patrzy prosto na wschód, gdzie słońce wzejdzie – to słońce, które
symbolizowało zawsze i wszędzie, zwłaszcza zaś u starożytnych Egipcjan,
duchowe światło wiedzy, a raczej źródło tego światła. Wejrzenie to jest, jak
mówiłem, myślące, ale jest też i smutne, i tęskne, chwilami się zdaje, że jest
błagalne, do modlitwy podobne. Wobec tego wejrzenia wątpić nie można, że
sfinks nie myśli o tym, o co się spierają ludzie w pobliżu, nie myśli o pytaniach,
jakie mu stawia egipski władca, lub sofista grecki; ale myśli o tym, o c z y m
m y ś l i o d p o c z ą t k u l u d z k o ś ć w myślącej części swojej, w głowie
swojej: o najważniejszych zagadnieniach, od których ona i świat zawisły. A
będąc mędrszym, głębszym od greckiej Pallady, nie czuje się sfinks pewnym
siebie, jak Pallada, nie znajduje w tym myśleniu pogody, uspokojenia, szuka
poza sobą, na nieboskłonie, wzywa światła z nieba... zdaje mi się powtarzać
korne Platona westchnienie: Chyba ktoś z nieba przyjdzie nauczyć nas!...
I otóż ten oczekiwany
Oriens
przyszedł i oświecił planetę naszą.
Wszystkie zagadnienia, najwyższe przynajmniej i najżywotniejsze, o których
myślisz sfinksie, są już rozwiązane. Czemuż jeszcze patrzysz w dal tym samym
badawczym i tęsknym wejrzeniem?... Prawda, ty jesteś ze skały, ty wyrazu jaki
ci nadała starożytność, zmienić nie możesz; ale czemuż tak wielka część
dzisiejszej ludzkości, patrzy dalej tym samym sfinksowym wzrokiem – jak
gdyby była od dwóch tysięcy lat skamieniałą...? Ocknijże się! i otwórz oczy,
nowożytny sfinksie!
Ks. M. Morawski
––––––––
Artykuł z czasopisma "Przegląd Powszechny", Tom LXII. (Czerwiec 1899). Kraków 1899,
ss. 309-312.
(a)
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; ilustracje od red.
Ultra montes).
Przypisy:
(1) Mamy dowody, że w pewnych razach późniejsi Faraonowie kładli swoje napisy na
zatartych pomnikach przeszłości.
(2) Jeżeli kto sobie wystawia, że aby zrobić kolosalny posąg, wystarcza pomnożyć rozmiary
małego, ten się grubo myli. Obserwacja arcydzieł egipskich może go o tym przekonać.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin