NORA ROBERTS Siostry z klanu MacGregor Z pamiętnika Daniela Duncana MacGregora Kiedy człowiek przekroczy dziewięćdziesiątkę, ciągle kusi go, żeby oglądać się za siebie. Próbuje oceniać swoje życie, jeszcze raz przeżywać dawne triumfy, analizować porażki. Czę sto myśli sobie: „Co by było, gdybym zrobił to czy tamto... ". Albo jeszcze lepiej: ,,Gdybym mógł cofnąć czas... " Wielu tak robi, ale nie ja. Nie mam czasu na gdybanie i temu podobne bzdury. Zawsze spoglądam przed siebie, nigdy wstecz. Jestem Szko tem, jednak całe swoje długie życie spędziłem z dala od ojczyzny. Ameryka stała się moim domem. Tu założyłem rodzinę, wychowałem dzieci. Patrzyłem, jak dorastają wnuki. Tu spotkałem i pokochałem kobietę, z którą jestem od ponad sześćdziesięciu lat. Razem z nią stworzyłem naszą rodzinę, zbudowałem dom. Wciąż tak samo kocham i podziwiam moją żonę. Pracuję z nią, a jeśli trzeba - to za nią. Anna jest całym moim światem, choć mówiąc szczerze, różnie między nami bywało. Jestem człowiekiem bogatym. I nie chodzi tu o pieniądze, majątek posiadłości. Moim największym bogactwem jest ro dzina. To ona zawsze była, jest i będzie dla mnie najważniejsza. Mamy troje dzieci. Dwie córki i syna. Bardzo je kocham i je stem z nich dumny, chociaż nie zawsze miałem ku temu powody. Były takie chwile, że moje dzieci zapominały o swoich obo wiązkach wobec rodziny i o szacunku dla nazwiska, które no szą. Bardzo to denerwowało moją żonę, więc musiałem przy woływać je do porządku. 6 NORA ROBERTS W końcu udało nam się dobrze wydać córki za mąż i ożenić syna. Kiedy mówię „dobrze", mam na myśli to, że moje dzieci znalazły sobie takich partnerów, których kochają i z którymi są szczęśliwe. A ja i moja Anna traktujemy naszych zięciów i synową jak własne dzieci, Bardzo się cieszymy, że dołączyli do naszej gromady. Znakomity ród, dobra krew. Czegóż więcej potrzeba? Mam jedenaścioro wnuków. Co prawda troje nosi nazwisko Campbell, ale i tak są MacGregorami z tradycji i urodzenia. Campbell, pożal się Boże, cóż to za nazwisko! Mimo to, dobre z nich dzieci. Wnuki są dla mnie i dla Anny największą rado ścią. Czuwaliśmy nad nimi, gdy dorastały. Również teraz, kiedy są już dorosłe, nie spuszczamy z nich oka. Niestety, podobnie jak kiedyś ich rodzice, tak i teraz moje wnuki nie spieszą się do małżeństwa. Nie rozumieją, jak ważne jest założenie własnej rodziny, wychowanie dzieci. Z tego po wodu ich babka, czyli moja Anna, zamartwia się dniami i no cami. Nie jestem człowiekiem, który przejmuje się takimi spra wami, ale żeby nieco ulżyć żonie, ułożyłem pewien plan -plan, dzięki któremu Anna będzie mogła, mam nadzieję, wreszcie spo kojnie zasnąć. Moje trzy wnuczki, najstarsze z całej jedenastki, są już w ta kim wieku, że powinny poważnie myśleć o zamążpójściu. To silne i mądre kobiety. No i piękne. Niech mnie kule biją, jeśli tak nie jest! Dzielnie radzą sobie w życiu, choć wszystko chcą robić po swojemu. Teraz już wiem, że niezależność jest tak samo ważna dla kobiet, jak dla mężczyzn. Moja Anna mnie tego nauczyła. Jestem dumny z moich wnuczek. Laura jest prawnikiem, Amelia lekarzem, a Julia prowadzi interesy. Bystre i kochane są te moje dziewczyny. Jedno jest pewne - znajdę im mężów jak się patrzy. W życiu panien MacGregor nie ma miejsca dla przeciętniaków. Znajdę dla nich mężczyzn z krwi i kości, bo moje wnuczki na takich zasługują! Siostry z klanu MacGregor 7 Mam już na oku trzech porządnych chłopaków. Wszyscy z dobrych, starych rodzin. Do tego przystojni, postawni. Już widzę, że będą pasować do moich dziewczynek. Piękne będą z nich pary, nie ma co! I na pewno dadzą mi gromadkę cud nych prawnuków, żebym miał kim cieszyć oczy i serce na sta rość. Ale, jak to mówią, co nagle, to po diable. Nie mogę zająć się wszystkimi na raz. Przygotowanie dobrego małżeństwa wy maga uwagi i skupienia. Dlatego też na pierwszy ogień pójdzie Laura. W końcu jest najstarsza i czas najwyższy, żeby się ustat kowała. I jakem Daniel MacGregor, przysięgam, że nie dalej niż na Boże Narodzenie zagrają mojej małej Laurze marsza Mendelssohna! Jak już wydam Laurę, wezmę się za moją kochaną Amelię, a potem za Julię. Przeczuwam, że z tą ostatnią będę miał naj więcej kłopotu. Ze wszystkich trzech, jest najbardziej samo wolna i uparta. Ale i tak sobie poradzę. Do niczego nie będę ich zmuszał, uchowaj Boże! Chcę je dynie te dziewczyny odpowiednio ukierunkować. Przypilnować, żeby czasem nie zrobiły błędu, którego będą żałować przez re sztę życia. Jestem w końcu ich kochającym dziadkiem. Chciał bym spędzić jesień życia, patrząc na ich rodzinne szczęście. Tylko jak, u licha, to zrobić? Co będzie, jeśli te pannice uprą się i będą chciały postawić na swoim? No, pytam was, co?! Ha, pożyjemy, zobaczymy. Część pierwsza Laura Rozdział pierwszy Telefon dzwonił od dłuższego czasu. Jednak dopiero w okolicach szóstego dzwonka jego dźwięk zdołał wywołać odpowiednią reakcję uśpionego mózgu. Przy ósmym dzwonku spod kołdry niepewnie wysunęła się ręka i zaskakująco celnym ruchem wyłączyła budzik. Przy okazji potrąciła stojącą tuż obok figurkę żaby Kermita. Niestety zrobiła to tak nieszczę śliwie, że już trzeci w tym roku uśmiechnięty Kermit roztrza skał się o podłogę. Długie i szczupłe palce nieprzytomnie błądziły po politu- rowanym blacie nocnej szafki. Wreszcie natrafiły na słuchawkę i szybko wciągnęły ją pod kołdrę. - Halo? - dobiegł z pościeli zaspany kobiecy głos. - Ile można do ciebie dzwonić! Laura MacGregor ziewnęła przeciągle, jakby nie zrobił na niej wrażenia ten oskarżycielski ton. Potem, wciąż niezbyt przytomna, zapytała: - A co? - Dzwonię do ciebie od kilku minut! Jeszcze chwila i mia łem wzywać pogotowie. Już widziałem, jak leżysz martwa w kałuży krwi. - Błąd. Leżę w łóżku - odpowiedziała Laura, po czym opadła na poduszkę. - Jeszcze śpię, dobranoc - dodała mocno zirytowana, że ją budzą. - Jest już ósma! - wrzasnął do słuchawki Daniel Mac Gregor. - Rano czy wieczorem? - zapytała rozbrajająco jego wnu czka. 12 NORA ROBERTS - Oczywiście, że rano - obruszył się senior rodu. - Za ok nem piękny, wrześniowy poranek, moja panienko. Powinnaś być już dawno na nogach i cieszyć się nim, a nie spać jak suseł. - A to dlaczego? - Bo prześpisz całe życie! - zirytował się dziadek na dobre. - Lauro, babcia się martwi. Dziś w nocy nie mogła zasnąć. Mówiła mi, że to przez ciebie - dziadek MacGregor łgał jak z nut. Zawsze to robił, kiedy chciał osiągnąć swój cel. Nic więc dziwnego, że i tym razem sięgnął po tę sprawdzoną broń. - Kiedy u mnie wszystko w porządku. Przepraszam, dzia dziu, ale ja teraz śpię - westchnęła Laura. Daniel MacGregor nie dał się zbyć tak łatwo. - No dobrze, panienko, wstawaj już, wstawaj. Nie odwie dzałaś babci całe wieki, więc nic dziwnego, że się niepokoi. Czy myślisz, że jak masz dwadzieścia cztery lata, to już jesteś taka dorosła, że możesz całkiem zapomnieć o stęsknionej sta ruszce? - pytał, spoglądając zarazem, czy aby drzwi są dobrze zamknięte i czy nikt go nie słyszy. Gdyby jego żona usłyszała, że mówiąc o niej, używa określenia „staruszka", z pewnością wzięłaby go w obroty. - Przyjedź na weekend - poprosił wre szcie. - I weź ze sobą siostry. - Będzie trudno, muszę popracować nad aktami - odpo wiedziała Laura, coraz bardziej senna i nieprzytomna. - Ale obiecuję, że już niedługo przyjadę. - Oby to było rzeczywiście niedługo. Wiesz przecież, że ja i babcia nie będziemy żyć wiecznie. - Właśnie, że będziecie! - zapewniła go Laura. - No już dobrze - uśmiechnął się dziadek. - Wysłałem ci mały prezent i jestem pewien, że dostaniesz go jeszcze dziś rano - jego głos zabrzmiał tajemniczo. - Wyskakuj więc z łóż ka i szybko zrób się na bóstwo. Tylko załóż jakąś porządną sukienkę. - Oczywiście, dziadziu, już się robi, pa, pa... - wymam- Siostry z klanu MacGregor 13 rotała sennie Laura i nie czekając, aż dziadek się rozłączy, od łożyła słuchawkę na podłogę, naciągnęła kołdrę po same uszy i w jednej chwili zapadła w słodki, twardy sen. Niestety, tego ranka nie było jej dane się wyspać. Jakieś dwadzieścia minut później ktoś zaczął brutalnie szarpać ją za ramię i wrzeszczeć jej do ucha: - Mam tego dosyć, Lauro! Znowu to zrobiłaś! . - Co takiego? - zapytała zaspana i usiadła na łóżku. Spod splątanych czarnych włosów błyskały nie całkiem jeszcze przy tomne ciemne oczy. - Co takiego zrobiłam? Julia MacGregor zacisnęła dłonie w pięści i ze złością wpa trywała się w ziewającą siostrę. Po chwili zdołała opanować gniew i siląc się na spokój, powiedziała: - Jak to co? Po raz nie wiem już który nie odłożyłaś słu chawki! A ja czekam na bardzo ważny telefon! - A... - ziewnęła Laura, najwyraźniej niezbyt przejęta sy tuacją. Jej umysł wciąż był w stanie błogiego uśpienia. Leniwie uniosła dłonie i spróbowała przygładzić zwichrzone włosy, jak by ten gest mógł pomóc w odzyskaniu jasności myślenia. - Zdaje się, że dzwonił dziadek - poinformowała kuzynkę. - Ale nie jestem pewna, bo potem zasnęłam i teraz nic nie pamiętam. - Dziadek? Nie słyszałam telefonu - zdziwiła się Julia. - Pewnie zadzwonił, kiedy brałam prysznic, a Amelia wyszła już do szpitala. Czego chciał? - zapytała, po czym, widząc bez- radną minę Laury, roześmiała się domyślnie. - Pewnie to, co zwykle. „Babcia martwi się o ciebie..." i tak dalej. - Rzeczywiście, chyba o to chodziło. - Laura z westchnie niem ponownie ułożyła głowę na poduszce. Następnie, z wła ściwą dla wszystkich prawników logiką, powiedziała do sie dzącej na brzegu łóżka Julii: - Gdybyś szybciej wyszła spod prysznica, zdążyłabyś odebrać, a babcia musiałaby martwić się o c...
damdamok