Anderson Poul - Myśliwski róg.txt

(39 KB) Pobierz
POUL ANDERSON

myliwski róg czasu

Podczas pobytu na planecie Jongowi Errifransowi od czasu do czasu wydawało się, że słyszy odległe granie rogu.
Dwięk zaczynał się cicho, a jego puls przyspieszał, gdy tony nabierały głonoci. Na koniec przechodził w mosiężny huk i cichł łkajšc. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, Jong znieruchomiał nagle i zapytał innych, czy też słyszeli. Dwięk jednak nawet dla niego znajdował się na samej granicy słyszalnoci, choć był młody i słuch miał ostry, usłyszał więc w odpowiedzi "nie".
- To wiatr dmie na tamtych klifach - zasugerował Mons Rainart, drżšc z zimna. - Cholerne wietrzysko co dzień wyrusza tu na łowy.
Jong nie wspominał już o tym więcej, lecz za każdym razem, gdy słyszał ów dwięk, przeszywał go gwałtowny dreszcz.
Właciwie bez powodu. Miasto nie miało żadnych mieszkańców poza morskimi ptakami, których skrzydła
łopotały w białym sztormie nad szczytami wież, a ich głosy mieszały się ze wistaniem wiatru i łoskotem fal. Nie zaobserwowali nic groniejszego niż wielka, pasiasta jak tygrys ryba, która kršżyła przy zewnętrznych rafach. Może włanie dlatego Jong bał się dwięku rogu. Był to głos pustki.
Nocš, zamiast włšczać wiecik, wszyscy czterej zbierali drewno i rozpalali ognisko, dajšce im pierwotnš postać pocieszenia. Rozbili obóz w miejscu, które mogło ongi służyć jako forum. Ponad piasek i krótkš ostrš trawę, porastajšcš wszystkie ulice, wystawały tu gładzone kamienne bloki, a granice placu wyznaczały zwalone kolumnady.
Lepsze schronienie oferowały nadal sięgajšce ku niebu wieżowce, które skupiły się w centrum miasta. W ich oknach zachowały się jeszcze glasytowe szyby. Okna te za bardzo jednak przypominały oczy umarłych, a w pokojach było zbyt cicho, ponieważ maszyny, które były życiem miasta, leżały skorodowane pod wydmami. Może jednak powinni byli rozbić namiot pod gwiazdami. One przynajmniej po dwudziestu tysišcach lat pozostały mniej więcej takie same.
Mężczyni spożywali posiłek, po czym dowódca grupy,
Regor Lannis, unosił do ust bransoletę komunikatora, by zameldować o wynikach dzisiejszych poszukiwań. Radio promu odbierało przekaz i przesyłało go na pokład "Złotego Lotnika", który okršżał planetę po orbicie stacjonarnej, raz na dwadziecia jeden godzin, dzięki czemu zawsze znajdował się bezporednio nad wyspš.
- Bardzo niewiele nowego - meldował zwykle Regor. - Pozostałoci narzędzi i tak dalej. Nie znalelimy żadnych koci, których wiek można by okrelić metodš izotopowš. Nie sšdzę, by miało się nam to udać. Zapewne palili zmarłych, aż do samego końca. Według oceny Monsa blok cylindrów, który znalelimy, zaczšł rdzewieć jakie dziesięć tysięcy lat temu. To jednak zaledwie domysły. Z całego urzšdzenia nic by nie zostało, gdyby nie zasypał go piasek, a nie wiemy, kiedy to się stało.
- Przecież mówilicie, że meble w wieżowcach sš niemal nietknięte, wykonane z odpornych na starzenie stopów i syntetyków - odpowiedział głos kapitana Ilmaraya. - Czy nie możecie czego wydedukować z ich, hmm, ustawienia? Jeli miasto splšdrowano
- Nie, sir, lady sš zbyt trudne do odczytania. Wiele pomieszczeń bez wštpienia ogołocono. Nie wiemy jednak, czy zrobiono to jednego dnia, czy raczej w cišgu stuleci.
Ostatni z kolonistów mogli zabierać z domów przedmioty, których już nie umieli produkować. Możemy być pewni tylko jednego. Kurz wiadczy, że nikt nie był w rodku przez okres tak długi, że wolałbym o tym nawet nie myleć.
Gdy Regor kończył rozmowę, Jong brał zwykle w ręce gitarę i akompaniował im przy piewie. Wykonywali
wywodzšce się z zapomnianych czasów pieni Familii.
Niektóre przetłumaczono z języków, którymi mówiono, nim jeszcze ludzie po raz pierwszy opucili Ziemię. Muzykowanie pomagało  zagłuszyć wiatr i łoskot fal, które tłukły o brzeg tam, gdzie kiedy był port. Płomienie strzelały wysoko, owietlajšc ich twarze poród nocy i nadajšc prostym kombinezonom barwę niespokojnej czerwieni. Potem przygasały i ciała mężczyzn ponownie niknęły w cieniu.
Wszyscy czterej wyglšdali bardzo podobnie. Byli niewysocy, gibcy i mieli smagłe twarze o ostrych rysach. Familia
stanowiła odrębny lud. Załogi jej statków, które jako niemal jedyne podróżowały między gwiazdami, zawierały zwišzki
małżeńskie między sobš. Ponieważ każdy z tych gwiazdolotów opuszczał Ziemię na stulecie albo dłużej,
planetarne cywilizacje, które rozkwitały, umierały i rodziły się na nowo niczym ogrzewajšce ich teraz płomienie, znaczyły dla nich bardzo niewiele. Mężczyni różnili się od siebie głównie wiekiem. Skórę Regora Lannisa pokryło głębokimi bruzdami szećdziesišt lat, natomiast Jong Errifrans dopiero niedawno skończył dwadziecia.
Jong przypomniał sobie, że były to prawie bez wyjštku  lata pokładowe. Spojrzał z drżeniem na Drogę Mlecznš. Gdy
statek leci z prędkociš podwietlnš, czas się kurczy. Podczas swego krótkiego życia był już wiadkiem rozkwitu i upadku imperium. Do tej pory nie zaprzštał sobie zbytnio głowy tym faktem. Tak już po prostu było. Familia składała się z pseudoniemiertelnych, a mieszkańcy planet byli czym obcym, ulotnym, nie w pełni realnym. Trwajšca dziesięć
tysięcy lat podróż do centrum Galaktyki i z powrotem przerastała jednak wszystko, co do tej pory próbowano
przedsięwzišć. Nikt z pewnociš nie porwałby się na takie przedsięwzięcie, gdyby nie chodziło o odpokutowanie zbrodni nad zbrodniami. Czy Familia jeszcze istnieje? A Ziemia?
Po kilku dniach Regor podjšł wreszcie decyzję:
- Trzeba się będzie zapucić w głšb lšdu. Może tam będziemy mieli więcej szczęcia.
- Nie znajdziemy nic poza puszczš i sawannš - sprzeciwił się Neri Avelair. - Wszystko to oglšdalimy już z
góry.
- Ale wędrujšc na piechotę można zobaczyć rzeczy, których z promu się nie zauważy. To niemożliwe, by
kolonici mieszkali wyłšcznie w tak dużych miastach.
Potrzebowali farm, kopalń, zakładów ekstrakcyjnych, dalej położonych osad. Gdyby udało się nam zbadać którš z nich, może znalelibymy tam więcej wskazówek niż w tym cholernym wielkim mrowisku.
- Jakie mamy szanse natrafić na cokolwiek, przeršbujšc się przez chaszcze? - argumentował Neri. - Lepiej zbadajmy
parę miasteczek, które zauważylimy.
- Wszystkie sš jeszcze bardziej zniszczone od tego miasta - przypomniał mu Mons Rainart. - W znacznej częci zalało
je morze.
Nie musiał o tym wspominać. Jak mogliby zapomnieć?
Ziemia nie zapada się szybko. Fakt, że miasta pochłonęło morze, dawał pewne wyobrażenie o tym, jak dawno temu je
porzucono.
- To prawda. - Regor skinšł głowš. - Nie proponuję wyprawy do lasu. Wymagałaby więcej ludzi. Nie mamy też
tyle czasu. Jakie sto kilometrów na północ stšd, nad zatokš o wšskim ujciu, znajduje się wyjštkowo rozległa plaża. Za niš leżš żyzne wzgórza. Wyglšda również na to, że pod nimi powinny się kryć cenne kruszce. Zdziwiłbym się, gdyby
kolonici nie próbowali zagospodarować tej okolicy.
Kšciki ust Neriego opadły.
- Jak długo będziemy musieli siedzieć na tej planecie duchów, zanim przyznamy, że nie zdołalimy się dowiedzieć,
co się tu stało?! - zapytał nie do końca opanowanym głosem.
- Już niedługo - uspokoił go Regor. - Musimy jednak przed odlotem zrobić wszystko, co w naszej mocy.
Wskazał kciukiem w kierunku miasta. Wieżowce górowały nad zwalonymi murami i ruchomymi wydmami,
sięgajšc ku pełnemu ptaków niebu. Pastelowe kolory budowli wyblakły w promieniach jasnego, żółtego słońca i wieżowce były teraz białe jak koć. Za to rozcišgajšcy się za nimi widok był piękny. Rosnšcy w głębi lšdu las falował niezliczonymi odcieniami zieleni, po przeciwnej za stronie grunt opadał łagodnie ku morzu, które lniło niczym szmaragd przyprószony diamentowym pyłem, falowało, huczało i rozbijało się o rafy w fontannach białej piany. Jong pomylał, że pierwsze pokolenia osadników z pewnociš czuły się tu bardzo szczęliwe.
- Co ich zniszczyło i to nie była po prostu wojna - upierał się Regor. - Tego musimy się dowiedzieć. Może nic
takiego nie wydarzyło się na żadnym innym wiecie. A może wprost przeciwnie.
Być może Ziemia jest opustoszała, pomylał Jong, nie pierwszy już raz.
"Złoty Lotnik" zatrzymał się tu, by dokonać remontów przed powrotem do starożytnej domeny ludzkoci. Kapitan
Ilmaray wybrał arbitralnie gwiazdę klasy F9, odległš o trzysta lat wietlnych od przewidywanej pozycji Sol. Nie wykryli nawet najmniejszego ladu energii używanych przez cywilizowane gatunki, energii które mogłyby stanowić dla
nich zagrożenie. Trzecia planeta przypominała raj.
Dorównywała masš Ziemi, lecz jej lšdy były rozsiane po globalnym oceanie w postaci wysp, a klimat od bieguna po
biegun był ciepły. Mons Rainart dziwił się, że mimo tak niewielkiego obszaru odsłoniętych skał planeta zachowywała
równowagę dwutlenku węgla. Potem zaobserwował unoszšce się wszędzie w oceanie pola wodorostów, często pokrywajšce powierzchnię setek kilometrów kwadratowych, i doszedł do wniosku, że ich fotosynteza jest na tyle wydajna, by podtrzymywać atmosferę typu ziemskiego.
Widok ruin miast, które zaobserwowali z orbity, wstrzšsnšł nimi. Nie byli zdumieni tym, że kolonizacja
sięgnęła w cišgu dwudziestu tysięcy lat tak daleko, lecz faktem, że przedsięwzięcie przerwano. Dlaczego?
Wieczorem przyszła kolej na Jonga, by odbyć osobistš rozmowę z ludmi przebywajšcymi na statku-bazie. Wywołał
rodziców przez interkom, by opowiedzieć im, co u niego słychać. Serce zabiło mu mocniej, gdy do ich głosu dołšczył
głos Soryi Rainart.
- Och, tak - odpowiedziała dziewczyna z niepewnym miechem. - Akurat wpadłam z przypadkowš wizytš.
Za plecami Jonga zachichotał jej brat. Młodzieniec zaczerwienił się, gorzko żałujšc, że nie może mieć odrobiny
prywatnoci. Sorya, rzecz jasna, wiedziała o jego dzisiejszej rozmowie z rodzicami jeli Familia jeszcze istniała, nie
będzie mogło dojć między nimi do niczego. Żonę sprowadzało się do domu z innego statku. Tak stanowiło
prawo astronautów....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin