Anderson Poul - Conan buntownik.txt

(351 KB) Pobierz
Poul Anderson

Conan buntownik

Conan The Rebel

Przełożył Adam Krachowski
1
Wizja topora

Nad Stygiš zapadła noc. W miejscu, gdzie wielka rzeka toczyła swe wody do zatoki, panowała miertelna cisza, nie zakłócona nawet najlżejszym powiewem od oceanu. Niebo skryło się za welonem chmur tak gęstym, że tylko kilka gwiazd niemiało pełgało nad Khemi.
Mury miasta, nierealne i jakby nie rękš ludzkš wzniesione, dwigały się stromo od morza, od którego cišgnęło dziwnym chłodem.
Zęby obwarowań wzmacniały strzelajšce w niebo potężne kły wież o spiczastych dachach.
Ulice w dole spowijała cisza. Puste, zamarłe przejcia ożywiały się jedynie w chwili, gdy boski pyton, szeleszczšc łuskami przelizgiwał się w poszukiwaniu odgłosu modlitwy lub idšcych stóp.
Mimo panujšcej wszędzie martwoty tam, gdzie spał Tothapis, hulały przecišgi. W grocie wykutej głęboko w skale niewolnicy pracowali w ogromnej wialni, miotajšcej we wszystkie strony suche dbła trawy. Ich ciężkie oddechy, przeradzajšce się niekiedy w rzężenie skrajnie wyczerpanego człowieka, niczym dym z kadzielnic docierały pod próg sypialni maga.
Dudnienie maszyny oraz piski, wydobywajšce się spomiędzy trybów, sprawiały wrażenie sennej muzyki, płynšcej z monstrualnej pozytywki.
Materac, na którym leżał, był twardy jak prycza pustelnika. Wykonano go z włosów powięconych dziewic, pociel i togę za uszyto z najprzedniejszego jedwabiu, tak delikatnego, że wydawał się być utkany przez pajški. Mimo to mężczyzna spał ciężko, jęczšc i rzucajšc się z boku na bok. Nagle otworzył oczy i usiadł dyszšc chrapliwie.
Cztery czarne wieczniki same przysunęły się do łoża, zapłonęły wysokim płomieniem, po czym cofnęły.
Choć przeżył już stulecia i nigdy dotšd nie widział podobnej wróżby, to jednak wiedział, co ona oznacza. Mozolnie wygrzebał się z pocieli. Ruszył do głównej sali.
Upadł na kolana, ucałował dywan, a jego ciało wygięło się w kabłšk.
 Ioa Setesh  wykrzyknšł.  Anet neter aa, neb keku funtut amon!
Nikt inny nie omieliłby się unieć głowy i spojrzeć przed siebie. W ciemnoci buchnšł słup żółtawego ognia. Rozległ się szept, który nie mógł pochodzić z ludzkich ust.
Płomień rósł, potężniał, aż wreszcie przedzierzgnšł się w złocistego węża, sięgajšcego głowš aż do sklepienia. W drgajšcej powiacie mężczyzna mógł dostrzec hieroglify wyryte na cianie za wężem. Szept przeszedł w niski syk, podobny do tego, jakim przemawiajš katarakty Styksu na Południowym Wschodzie.
Tothapis podczołgał się bliżej i padł plackiem przed swym bóstwem. Z syku powoli zaczęły powstawać słowa.
 Mów, człowieku. Powiedz, kim jestem.
 Jeste Set  zaintonował czarownik.  Pan Wszechwiata, któremu Stygijczycy oddajš czeć przed jakimkolwiek innym bóstwem.
 Powiedz, jak chcesz mi służyć.
Ponownie popłynęły słowa.
 Będę ci służył wszystkim, czym człowiek może usłużyć Temu Który Był, zanim powstał ród ludzki i Który Będzie nawet wtedy, gdy po nas nie pozostanš żadne lady.
Ja jestem kapłanem w Twej wištyni. Nie sięgnšłem po godnoć arcykapłana tylko po to, aby lepiej służyć ci w Czarnym Piercieniu Magów. Moje czary pokrzyżowały szyki niewiernym, którzy nie chcieli uznać Twojej Mocy. Moje rady skierowały prawicę króla przeciwko odstępcom. Wkrótce poznajš, jak straszliwy może być twój gniew, o Secie!
Zaprawdę, ma służba jest najpokorniejszym i najmniejszym z wyrazów oddania dla twej chwały. Sprawiłe, że me dni i noce stały się długie. Dałe mi władzę nad ludmi i demonami, lecz przede wszystkim zanurzyłe mnie w niepojętych głębiach tajemnicy swego istnienia, a tej nocy objawiasz się swemu niewolnikowi sam, we własnej osobie. O cóż więcej mógłbym cię pytać? Cóż mógłbym dać ci w zamian, o Secie?
 Powstań, człowieku! Spójrz na mnie i słuchaj. Tothapis dwignšł się na nogi. Stanšł sztywno i opucił ręce. Przed sobš miał głowę węża, który wpatrywał się weń szeroko otwartymi oczami. Rozwidlony język drgał między kłami, lecz spojrzenie boga spoczywało nieruchomo na kapłanie.
 Uważaj, dobrze  wysyczała zjawa.  Nazwałe mnie panem Wszechwiata i miałe rację, lecz przecież wiesz, jak wiele różnych bogów istnieje poza mnš. Bóstwa ziemi, morza, nieba, otchłani Dobrze wiesz, jak wielu z nich uważa mnie za swego mistrza. Inni za spoglšdajš na mnie tak, jakby tkwił we mnie korzeń piekła. Najpotężniejszy mój rywal to Mitra, a jego największym pragnieniem jest zdeptać mnie własnymi stopami.
 Ale Mitra i Hyborianie, którzy poszli za nim, zostali wyklęci  szepnšł Tothapis.
 Istotnie zostali  powiedział wšż.  Dzięki lekturze kronik oraz arkanom naszej wiedzy poznałe ich siłę i znasz jš nie od dzi. Obecnie jednak przychodzę, by cię przestrzec przed nowym niebezpieczeństwem. Jeli posłuchasz, ocalisz głowę, zbawisz króla, naród i zyskasz nagrodę swego boga. Tej nocy mężczyzna złšczy się z niewiastš. Ze zwišzku tego narodzi się przeznaczenie. Oboje niewiadomi niczego wkraczajš na drogę, z której nie ma powrotu. Jeli owoc tej nocy nie zostanie zniszczony w zarodku, to jego narzędziem stanie się olbrzym, który w swe ręce chwyci wojenny topór, od którego padnie wielu, na koniec za uderzy w filar mej wištyni.
Tothapis, który dotychczas spokojnie przyglšdał się piekielnemu monstrum, zadrżał. Jeli Set nie był w stanie poskromić kilku miertelników, lecz musiał wezwać człowieka, by mu pomógł, oznaczało to, że jego moc została uwikłana w jakim sporze w wiecie poza wiatem.
 Magu, nie obawiaj się  dotarł doń głos.  To, co się stać musi, stanie się na ziemi. Gdyby w ziemskie sprawy ingerowali bogowie, mogłoby się to zakończyć Ostatniš Walkš.
A teraz ja, który jestem Tajemnicš Nocy, objawię ci wiedzę, jakiej potrzebujesz. Otrzymasz ode mnie dar przebiegłoci. Wszystkie czary, potwory i demony posłuszne ci będš na każde skinienie ręki. Użyjesz tych mocy przeciwko wrogowi, który pozostanie niewiadomy własnej potęgi. To człowiek z krwi i koci, choć jego krew może być zapalczywa, a ciało potężne. Z nim masz się spotkać. Kobietę trzeba pozostawić w spokoju i tak umrze zdławiona wisielczš pętlš.
Słuchaj i bšd posłuszny
W tej chwili kształty zjawy zaczęły się rozmywać, aż wreszcie stały się czym w rodzaju wirujšcej mgły. Jednoczenie Tothapis poczuł, że wzlatuje ponad wištynię, jakby jaka siła dała mu skrzydła i uniosła w górę, na milę nad Khemi.
Widział miasto, którego wiatła odbijały się w lnišcym nurcie rzeki, widział zatokę i ocean, gdzie dalej rozcišgały się pola, przypominajšce z tej wysokoci zielony dywan, pocięty srebrnymi nitkami kanałów, pokryty plamami ludzkich osiedli.
Sięgajšc wzrokiem coraz dalej, dostrzegł strumień, stanowišcy północnš granicę Stygii. Tutaj cišgnęły się dżungle i stepy Kush oraz wielkie połacie pustyni.
Tothapis widział krajobrazy, lecz nie dostrzegał ludzi ani żadnych ladów cywilizacji  z tej wysokoci można było uchwycić wzrokiem jedynie nieostre zarysy miast.
Z szybkociš przyprawiajšcš o zawrót głowy spadł w dół  teraz zobaczył wybrzeże Kushite. Nad wzburzonymi falami oceanu sišpił deszcz. Nadbrzeżne bagna lniły ciężkš, ołowianš powiatš. Zstępujšc jeszcze niżej, znalazł się nad miejscem, w którym czarni barbarzyńcy wypalili las, by mieć miejsce dla swoich upraw.
Teraz niczym jastrzšb, rzucajšcy się na zdobycz, Tothapis przemknšł szerokim łukiem w poprzek zachodniego wybrzeża i zawisł nad oceanem. Jego uwagę przycišgnšł niewielki, bojowy statek  czarna galera z żaglem i jednym rzędem wioseł. Na nieskazitelnie czystych, pieczołowicie wypucowanych deskach pokładu stały masywne ławy. Na dziobie lnił wyrzebiony w drewnie, bogato złocony łeb tygrysa. Na niskich burtach wisiały tarcze wojowników. Było ich po dwadziecia z każdej strony. Silny południowy wiatr gwizdał w olinowaniu i wydymał jedyny żagiel. Białe grzywy fal kocimi susami przemykały po stalowosinej płaszczynie wód.
Większoć załogi spała, rozłożywszy na ławach swe maty. Gdy obraz stał się ostrzejszy, Tothapis zobaczył, że byli to czarni, młodzi mężczyni, barczyci i muskularni, nader skšpo ubrani lub prawie nadzy. Tym wyraniej widział więc wojenne blizny, okrywajšce ich hebanowe ciała. Każdy z wojowników trzymał broń w pogotowiu. Tothapis przebiegł wzrokiem wzdłuż rufy. Wšski pokład rufowy kończył się okrytym dachem pomieszczeniem, które musiało być kabinš kapitana galery. Przy nadbudówce stał biały mężczyzna. Do niego tuliła się kobieta. On prawš rękš trzymał ster, lewš za obejmował talię swej towarzyszki.
Nietrudno było ich dostrzec. Niebo całkowicie się wypogodziło, na granatowym tle lniły srebrzyste gwiazdy, przypominajšce rozsypane brylanty. Droga Mleczna z całym swym przepychem odbijała się w lekko fosforyzujšcych, zielonych wodach oceanu. Tothapis był kawalerem. Wybrał bezżeństwo, gdyż czuł wstręt przed marnowaniem bezcennych mocy na tak przyziemne sprawy. Lecz gdy przyglšdał się kobiecie dotrzymujšcej towarzystwa sternikowi, jego usta wykrzywił grymas podziwu.
Była młoda, wiotka i skšpo odziana, choć zimny wiatr musiał się dać jej we znaki. Do pasa, luno opadajšcego na biodra, przypięty był sztylet, który wraz ze srebrnš bransoletš stanowił jedynš ozdobę tej damy. Kruczoczarne włosy swobodnie spływały na jej plecy, sięgajšc niemal talii.
Wyjštkowo Tothapis mógł dostrzec wszystkie barwy, co zdarzyło mu się po raz pierwszy w tego rodzaju widzeniach. Widział więc wielkie, lnišce bršzowe oczy, otoczone wspaniałš ramš brwi, oliwkowš cerę i pełne, żywe wargi. Delikatna rzeba nosa oraz wysokie koci policzkowe zdradzały, że jest Shemitkš. Była wyższa niż większoć kobiet jej plemienia, miała jędrne piersi, zgrabne biodra, długie nogi i ani ladu owej miękkoci rysów, tak charakterystycznej dla swej rasy. Wprawne oko nie mogło się jednak pomylić co do jej pochodzenia. Jej ruchy przywodziły na myl płynne kroki pantery.
 To Belit  rozległ się głos Seta.  Chociaż to samica, trudno by znaleć w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin