Ahern Jerry - Krucjata 10 Przebudzenie.txt

(344 KB) Pobierz
JERRY AHERN

KRUCJATA 10: PRZEBUDZENIE

(Przełożył: Ryszard Boros) 

Dla moich czytelników wyrazy podziękowania
  
ROZDZIAŁ I

To był tylko sen. Jeden z wielu. Szczęście i koszmar, marzenia senne i podświadome poczucie rzeczywistości następowały po sobie i splatały się jak w kalejdoskopie.
Śnionym wydarzeniom towarzyszyła świadomość, że akcja, w której uczestniczył, była tylko snem. Bawiła go dwuwymiarowość snu: był jednocześnie bohaterem i obserwatorem wydarzeń. Kierował marzeniami. Jeśli we śnie stawał przed przeszkodą, której nie mógł pokonać, przerywał sen i zaczynał go znowu. Nigdy po raz drugi nie dał się zaskoczyć swojej wyobraźni.
Tak było i tym razem. Mimo starań wpadł jednak na ogrodzenie pod napięciem - takie samo, jakie rozciągało się dookoła bazy Womb. Przez jego ciało przepływał prąd. Śmieszyło go, że wysokie napięcie nie wyrządzało mu żadnej krzywdy. Doszedł do przekonania, że nie można wyśnić swojej śmierci. Porażenie prądem sprawiało mu nawet przyjemność. Miotały nim drgawki, ale odczuwał to jako przypływ siły. Półświadomie, nadal pogrążony we śnie, zastanawiał się, czemu tak jest.
”Dosyć tego!” - powiedział sobie i otworzył oczy. Rourke na chwilę wstrzymał oddech. To już nie był sen. Wreszcie się przebudził.
Nie był w stanie się podnieść. Jego ciało drżało, jakby porażone prądem. Światło kłuło go w oczy. Nic dziwnego, przecież prawie pięć wieków nie korzystał z dobrodziejstwa wzroku. Czuł miarowy rytm swego oddechu. Nie mógł spać dłużej. Powoli odzyskiwał czucie. To było jak orgazm, ale przeżywany każdą częścią ciała.
Rourke usiadł w pościeli. Wieko kapsuły narkotycznej podniosło się zgodnie z kierunkiem ruchu jego tułowia. Zaczął gimnastykować szyję. Odwrócił głowę w bok i spojrzał na pięć kapsuł narkotycznych ustawionych równolegle do jego własnej. Wszystkie były zamknięte. Aparatura działała prawidłowo. Sarah, Michael, Annie, Paul oraz Natalia żyli. Zatrzymał wzrok na Natalii. We śnie jej twarz była piękna, spowita w niebieskawe obłoki gazu narkotycznego. John pragnął, aby dziewczyna w tej chwili spojrzała na niego. Odwrócił głowę w drugą stronę. Zerknął na rolexa. Wyciągnął rękę po zegarek. Wskazówka sekundnika ruszyła. Musiał ustawić właściwy czas: godzinę i dokładną datę. Przezwyciężając odrętwienie, pomógł sobie drugą ręką i umieścił zegarek na przegubie. Zapiął bransoletę.
Odruchowo sięgnął po bliźniacze detoniki kaliber 45. Teraz wszystko sobie przypomniał. Rosjanie strzelali do niego z helikoptera. Podczas wymiany ognia zabił Rożdiestwieńskiego, ale karabin maszynowy sowieckiego agenta wystrzelił samoczynnie. Pocisk trafił w bak i helikopter stanął w płomieniach. Rourke uciekł przed eksplozją, skacząc do podziemnego tunelu. Zdawało mu się, że w prawym ramieniu, gdzie utkwił mu odłamek skały, czuje jeszcze ból. Wtedy oczyścił ranę, zabandażował ją, a potem nie myślał już o tym. Był zajęty zabezpieczeniem Schronu. Po wszystkim, kiedy wiedział, że wszelkie życie na zewnątrz wygasa, ułożył się w swojej kapsule. Opatrunek zdjął dopiero przed zaaplikowaniem sobie narkozy. Spojrzał teraz na podłogę. Strzykawka leżała tam, gdzie ją wtedy zostawił. Obejrzał ramię. Nie było śladu po odłamku, nawet blizny.
Ważył pistolet w dłoni. Przypomniał sobie, jak przeczyścił go i nasmarował. Przyjrzał mu się z bliska. Pistolet nie był nabity, pachniał jeszcze smarem.
John miał na sobie tylko dżinsy. Chwilę poruszał powoli nogami, by mięśnie zaczęły pracować. Wreszcie uniósł obie nogi nad krawędzią kapsuły. Na podłodze leżała para gumowych sandałów. Nie widział ich, ale pamiętał dokładnie, gdzie je zostawił. Wsunął stopy w sandały. Powoli, bardzo powoli, zaczął przenosić ciężar swego ciała na nogi. Wstał. Wyprostował się i oparł o wieko kapsuły dla utrzymania równowagi. Po chwili zrobił pierwszy krok. Detoniki wystawały z przednich kieszeni jego dżinsów. Pod ciężarem broni spodnie obsunęły się. Rourke zdał sobie sprawę, że schudł. Potrzebował wiec pasa.
Pamiętał, że w łazience wisiało lustro. Poszedł tam. Chciał czym prędzej doprowadzić się do porządku. Paliło go pragnienie.
W skupieniu, powoli, aby się nie przewrócić, pokonał trzy stopnie dzielące go od wyjścia. Wreszcie znalazł się w łazience i stanął naprzeciwko lustra.
Uruchomił pompę, za pomocą systemu rur, która zasilała Schron wodą. John odkręcił kurek. W kranie głośno zabulgotało powietrze. Po chwili popłynęła woda. Na początku była mętna. Sprężone powietrze przerywało co chwilę dopływ cieczy. Wkrótce popłynęła czysta woda.
Rourke przyglądał się sobie w lustrze. Spostrzegł, że miał dłuższe włosy. Potrafił sam je sobie przystrzyc. Nie potrzebował nikogo do pomocy. Jego zarost wyglądał na co najmniej dwutygodniowy. W przeszłości parokrotnie zdarzało mu się nosić taką brodę. Często zmuszały go do tego okoliczności wojenne. Oczy miał teraz wypoczęte. Nawet zmarszczki jakby się wygładziły.
Na małżowinie lewego ucha, gdzie trafił Rourke'a pocisk, nie było śladu po bliźnie. Potwierdziły się jego przypuszczenia; gaz narkotyczny posiadał właściwości lecznicze. Długi pobyt w kapsule podziałał jak kuracja odmładzająca. Rourke przeciągnął się z zadowoleniem.
Opuścił pokrywę sedesu i usiadł. Odpoczywał dłuższą chwilę, wpatrując się w strumień płynący z kranu.
Poddał analizie próbkę wody. Była tak samo czysta jak dawniej. Wiedział co robi, kiedy podłączał ujęcie do studni głębinowej. Pił łapczywie.
Potem przygotował sobie kleik jęczmienny i grzanki z suchego razowca. Popił to filiżanką czarnej kawy.
Zaledwie skończył posiłek, odczuł konieczność udania się do toalety. Cieszył się, że jego organizm funkcjonował prawidłowo. Był zdrowy.
Na terenie Schronu, poza obszarem mieszkalnym, wydzielone było jedno pomieszczenie do testowania broni. Rourke włożył na siebie podkoszulek i przewlekł pas przez szlufki spodni. Musiał zapiąć go o jedną dziurkę ciaśniej niż zwykle. Wziął ze sobą kilka pudełek naboi i poszedł na strzelnicę. Detoniki kolbami obijały mu biodra. W korytarzu dobiegł go jednostajny szum generatora prądu. Urządzenie działało bez zarzutu, mimo to Rourke zanotował sobie w pamięci, że w najbliższym czasie musi dokonać skrupulatnego przeglądu maszyny. Jeszcze ważniejsze było uzbrojenie. Ułożył w rzędzie cztery pudełka naboi Federal 185 gramów JHP kaliber 45 i wyciągnął po jednej sztuce z każdego. Przeczyścił dokładnie pistolety, usuwając nadmiar smaru z zamków. Nabił broń. Strzelnica wyposażona była w specjalne przyrządy pomiarowe. John stanął na wprost tarczy i oddał cztery strzały. Wskaźniki wykazały, że siła ognia i prędkość pocisków były prawidłowe. Rourke potrafił dobrać właściwą amunicję do każdego rodzaju broni. Nabił oba detoniki i schował je do kabury. Naładował jeszcze kilka magazynków i włożył je do skórzanej ładownicy marki Milt Sparks, którą przyczepił do pasa spodni. Potem przewiesił sobie na krzyż przez pierś podwójny pas z nabojami typu Alessi. Na pasie zawieszone były kabury z detonikami. Przywykł do ich ciężaru i lubił go. W skład jego rynsztunku bojowego wchodził także szturmowy nóż o czarnym ostrzu. Gdy wkładał go do bocznej kieszeni spodni, mimo woli, ręką wyczuł wystającą kość miednicy. Wyraźnie stracił na wadze. Zaczął rozglądać się za butami wojskowymi. Wrócił do części mieszkalnej. Miał ochotę na kąpiel, ale odłożył tę przyjemność na później. Wciągnął na nogi wełniane podkolanówki i włożył buty. Kiedy je sznurował, stwierdził, że jego palce są tak zwinne, jak dawniej.
Odszukał skórzaną kurtkę. Przed ułożeniem się do snu, natarł ją tłuszczem. Teraz włożył kurtkę i sięgnął do kieszeni po rękawiczki. Zachowały miękkość i elastyczność tak samo jak kurtka.
Miał ochotę zapalić cygaro, ale to nie była odpowiednia chwila. Zabrał ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Zrobił to na wszelki wypadek, bo nie wiedział, czy na zewnątrz był dzień, czy noc.
Sprawdził stan baterii zasilających licznik Geigera. Okazały się sprawne. Skierował licznik na fosforyzującą tarczę rolexa, ale wskaźnik niczego nie zarejestrował. Spodziewał się, że zastanie właz szczelnie zamknięty i zaplombowany. Teraz piął się po schodach. Mięśnie, zwiotczałe na skutek długiego bezruchu, bolały go. Kiedy dotarł do pierwszych drzwi, czuł się już zmęczony. Był przecież na nogach od pięciu godzin. Dalej nie było oświetlenia. Przyczepił do kurtki kieszonkową latarkę i poszedł dalej. Światło kołysało się zgodnie z rytmem jego kroków. Po chwili zatrzymało się na pokrywie włazu. Plomby znajdowały się na swoim miejscu. John, otwierając pokrywę włazu, uświadomił sobie denerwującą niepewność, co zastanie na zewnątrz. Zimny powiew wiatru wtargnął do korytarza. Powietrze było nieco rozrzedzone, ale Rourke mógł oddychać. Skierował licznik Geigera na tarczę zegarka. Tym razem przyrząd zarejestrował promieniowanie, lecz poziom radioaktywności był niski, nie było zagrożenia dla życia.
Mężczyzna wydostał się z tunelu i zatrzasnął za sobą pokrywę włazu. Dalej szedł poziomym korytarzem. Jeszcze tylko jedne drzwi dzieliły go od świata zewnętrznego. Nie wiedział, co czeka go za tą barierą. Odblokował metalową zasuwę i pociągnął za klamkę. Drzwi stawiały nieprzewidziany opór. Uszczelka przykleiła się do framugi. Pomyślał, że musi ją posmarować. Skierował licznik Geigera ku wyjściu, uchylając drzwi. W razie niebezpieczeństwa był gotów natychmiast je zatrzasnąć.
Poziom promieniowania nie przekroczył dopuszczalnych norm. John otworzył drzwi na oścież, odruchowo odwracając głowę od światła.
Włożył lotnicze okulary przeciwsłoneczne. Wahał się przez chwilę, czy wyjść na zewnątrz. Nie było pewności, że warstwa ozonu w atmosferze zdążyła się zregenerować. Jeśli promieniowanie słoneczne było zbyt intensywne, nie musiałby długo czekać na skutki.
Doszedł do wniosku, że grube ubranie chroni go dostatecznie. Rourke przestąpił próg. Światło raziło go pomimo ciemnych szkieł. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Był wyczerpany. Bolały ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin