Leonid Płatow - Kraina siedmiu traw.pdf

(3279 KB) Pobierz
Tytuł oryginału
STRANA SIEMI TRAW
1954
Okładkę projektował
MARIAN STACHURSKI
Ilustrował
ALEKSANDER WINNICKI
KŁĘBEK I NICI
(Zamiast prologu)
Rozmaicie
można by zacząć opowieść o wydarzeniach, które
składają się na treść tej książki.
Można by zacząć od Muzeum Narodów ZSRR, gdzie w trze-
ciej od wejścia sali (na lewo) mieszczą się gabloty z różnymi
przedmiotami. Można tam znaleźć wyszczerbiony grot strzały
z rybiej ości, kawałek złamanej narty, amulet-medalion
w kształcie maleńkiego słońca, dwie okrągłe, obciągnięte skórą
tarcze, luźną skórzaną odzież z naszytą u dołu aplikacją
i drewniany klocek brzozowy, z takim samym ornamentem
trzy czerwone kółka, trzy czarne kreski i znów trzy kółka.
Pośrodku sali stoi w jednym szeregu kilka gablotek. Prze-
chowuje się tu pod szkłem zeschnięte i pokurczone kawałki
świetnie wyprawionej skóry reniferowej, zapisane drobniut-
kim, gęstym maczkiem, w dodatku z częstymi skrótami; wi-
docznie ten, kto to pisał, musiał oszczędzać skórę, zastępującą
mu papier.
Wszystkie te eksponaty są starannie ponumerowane i za-
opatrzone w szczegółowe objaśnienia wypisane na maszynie.
Jeśli zwiedzający zainteresują się bliżej owymi okazami
i zapragną dodatkowych wyjaśnień, mogą się zwrócić do na-
ukowego pracownika muzeum, starszego mężczyzny w okula-
rach, który zwykle pracuje tuż obok, przy małym biureczku
stojącym w kącie. Natychmiast odłoży na bok swój rękopis
i z największą gotowością poprowadzi ich, kuśtykając, wzdłuż
gablotek.
Zacznie naturalnie od wypchanej dzikiej gęsi, która stoi
przy samych drzwiach i dlatego rzadko zwraca na siebie
uwagę. Tymczasem
— jak
informuje przewodnik
właśnie
dzięki tej niepozornej szarej gęsi muzeum wzbogaciło
się
o wyżej wymienione eksponaty...
5
Zresztą można by tą książką zacząć zupełnie inaczej.
Kilkoma mocnymi pociągnięciami pióra rzucić na papier
szkic pejzażu. Posępny brzeg polarnego morza. Wieczór. Z da-
la, od linii horyzontu, bezustannie nadbiegają spienione fale.
Słońce wisi zupełnie nisko
można patrzeć na nie bez mru-
żenia oczu.
Wzdłuż wybrzeża idą gęsiego ludzie odziani w reniferowe
skóry. Niektórzy pochylają się nisko nad samą wodą i zaczer-
pnąwszy jej w dłonie, próbują, jaki ma smak. Dziwią się bar-
dzo, że jest taka słona.
Nagle ci, co pochylali się nad wodą, podnoszą się, prostują.
Co to? Foka? Głowa foki?
Wiele rzeczy ich dziwi, jakkolwiek obeznani są z morzem —
regularnie raz na pięć czy sześć lat polują tu na foki.
Kołysząc się na falach, płynie ku nim jakiś okrągły przed-
miot.
Kilku ludzi natychmiast rzuca się do wody, by wyłowić ów
przedmiot. Już go mają! To szklana kula. Odbijając promienie
zachodzącego słońca, nieoczekiwanie rozbłysła w wyciągnię-
tych, muskularnych rękach jak płonąca lampa...
Lecz można by zacząć równie dobrze od innego, zdumiewa-
jącego znaleziska.
Te same posępne, szare, bezustannie nadbiegające od hory-
zontu fale. Wybrzeże tak samo beznadziejnie smutne, lecz
jeszcze bardziej płaskie. Tylko że słońce stoi znacznie wyżej
nad wodą (teraz jest lato, nie jesień).
Po morzu płyną szklane kule. To tak zwane boje hydrogra-
ficzne, które wędrują po wszystkich zakątkach Arktyki, a słu-
żą do badań nad morskimi prądami.
Na brzegu, nie opodal zbudowanych z grubych bierwion
domków, skupiła się załoga stacji polarnej. Właśnie przed
chwilą spuszczono na wodę boje. A teraz polarnicy obserwują
je uważnie przez lornety.
Naraz ogólne poruszenie. Obok pływających szklanych boi
zauważono jakąś nową boję
przybłędę! Kule zbiły się
w gromadkę, a pośród nich sterczy drewniany klocek, ocio-
sany byle jak, zapewne w wielkim pośpiechu.
Natychmiast wypływa na morze łódka.
Klocek wyłowiony, już jest na brzegu. Ale patrzcie! Co za
Zgłoś jeśli naruszono regulamin