Wydrążony człowiek - Dan Simmons.pdf

(1144 KB) Pobierz
Dan Simmons
WYDRĄŻONY CZŁOWIEK
Przełożyli
Grażyna Grygiel
Piotr Staniewski
Podziękowania
Autor pragnie podziękować kilku osobom, które zmieniły zadanie
niemożliwe do wykonania w zadanie trudne, acz wykonalne:
Sue Bolton i Edwardowi Bryantowi za to, że przeczytali książkę taką, jaką
jest, nie kierując się wyobrażeniami innych. Tabithcie i Steve’owi Kingom za
długi czytelniczy maraton, a potem za pomocne słowa. Nikiemu Gernoldowi
za to, że zademonstrował mi, jak działa telepatia. Betsy Mitchell za odwagę
w głoszeniu naszych wspólnych przekonań. Ellen Datlow za to, że jej się
spodobało (i kupiła) opowiadanie, będące początkiem tego wszystkiego.
Jakże dawno temu, przed dziesięciu laty. Richardowi Curtisowi za
zaniechanie aplikowania transcendentnej, ewokującej epatację terminologii.
Matematykowi łanowi Stewartowi za to, że sprowokował pełną pasji
reakcję u matematycznego analfabety. Karen i Jane Simmons za ich miłość,
wsparcie duchowe oraz tolerancję, kiedy uparcie i perwersyjnie próbowałem
zmienić z powrotem zadanie trudne, acz wykonalne, w zadanie niemożliwe
do wykonania.
Muszę podziękować nie tylko tym wspaniałym żyjącym osobom, lecz
również kilku ludziom, których nie ma już wśród nas:
Dantemu Alighieri, Johnowi Ciardi, T.S. Eliotowi, Josephowi Conradowi
i św. Tomaszowi z Akwinu, którzy z elokwencją znacznie większą niż moja
zgłębiali obsesyjny motyw:
Wędrując między dwoma światami, jednym martwym
A drugim bez sił, by się narodzić.
Matthew Arnold,
Stanzas from the Grande Chartreuse
Poznasz następnie, jakie gorzkie gody
Spożywać cudzy chleb; jak uciążliwa
Droga wstępować na nie swoje schody.
Dante,
Paradiso XVII
Oczu napotkać nie śmiem w moich snach
W sennym królestwie śmierci
Nigdy się nie ukażą.
T.S. Eliot,
Wydrążeni ludzie
CIEŃ, KTÓRY WIECZOREM WSTAJE
[tytuły większości rozdziałów są cytatami z poematów T.S. Eliota i z
Boskiej Komedii
A. Dantego]
Bremen opuścił szpital, gdzie umierała jego żona, wsiadł do samochodu i
ruszył na wschód ku morzu. Szosy były zapchane – filadelfijczycy uciekali z
miasta w ten niezwykle ciepły wielkanocny weekend. Musiał więc uważać na
ruch i tylko ulotnie dotykał umysłu żony.
Gail spała. Sny miała niespokojne, narkotyczne. W nieskończonej galerii
pokojów zastawionych wiktoriańskimi meblami szukała matki. Bremen
jechał przez Pine Barrens, a strzępy tych snów mieszały się z wieczornymi
cieniami realności. Gdy wyjeżdżał z miejskiej alei, Gail budziła się właśnie i
przez kilka sekund nie czuła bólu. Widział wtedy promienie słońca
wpadające przez parawan w nogach łóżka. Potem poczuł zawrót głowy, gdyż
żonie przez sekundę się wydawało, że to poranek na farmie.
Sięgnęła ku niemu myślami, gdy ból powrócił i jak cienka, niezwykle
ostra igła kłuł ją za lewym okiem. Bremen skrzywił się i upuścił monetę,
którą miał opłacić autostradę.
– Coś nie tak, kolego? – spytał mężczyzna z budki.
Potrząsnął głową, wymacał dolara i nie odwracając wzroku podał go
mężczyźnie. Resztę rzucił na zagracony wierzch deski rozdzielczej.
Skoncentrowany na zmianie biegów w swym niewielkim triumphie, usiłował
równocześnie zaekranować się przed najsilniejszymi bólami Gail. Powoli
cierpienie łagodniało, lecz oszołomienie żony napływało na niego falą
mdłości.
Gail szybko się opanowała, choć na skraju jej świadomości łopotały
zasłony strachu. Zwerbalizowała swe myśli, zwężając zakres posyłanych
informacji jedynie do imitacji własnego głosu...
– Cześć, Jerry.
– Cześć, mała.
Przesłał tę myśl, skręcając w zjazd do Long Beach Island.
Na ślimaku przekazał obraz: niesłychanie zielone trawa i sosny pozłocone
kwietniowym światłem, cień sportowego samochodu na nasypie. Nagle
poczuł charakterystyczny zapach Atlantyku – soli i butwiejących
wodorostów – co również przesłał żonie.
– Jakie to ładne.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin