Gonzales Javier - Wyspa na krańcu czasu.pdf

(1425 KB) Pobierz
JAVIER GONZÁLEZ
WYSPA NA KRAŃCU CZASU
Navigatio
Z hiszpańskiego przełożyła
MAGDALENA BIEJAT
Alodii i moim dzieciom, Javierowi, Antonowi,
Joaquinowi i Alodii, poświęcam.
Miejsce, którego nigdy nie opuściłem,
i miejsce, do którego zawsze chciałem wrócić.
Zaklęta Wyspa Świętego Brendana jest
warta więcej niż dziesięć takich wysp
odnalezionych.
Miguel De Cervantes
Rozdział I
Cobisa, prowincja Toledo, 6 czerwca 2009 roku
Capita I. Navigatio Sancti Brendani abbatis.
Mnich Odran wraca do klasztoru w
Conflert po ponad siedmioletniej nieobecności. Zawiadamia opata Brendanusa o swojej
niezwykłej podróży i prosi, żeby spotkał się z bratem Mernokiem na Rajskiej Wyspie.
Cobisa była jednym z tych spokojnych miasteczek w La Manczy, w których nigdy nic
się nie działo. Do czasu.
Bo kiedy już coś się wydarzyło, działo się wszystko naraz.
- Powinien pan pójść zobaczyć, co się stało w kościele, panie burmistrzu. - Sekretarz
wszedł do jego gabinetu, zastukawszy uprzednio we framugę drzwi.
Burmistrz Ramón Sánchez podniósł wzrok znad papierów zawierających projekty
ulotek na święto miasta, do którego zostało ledwie kilka tygodni. Spojrzał zimno na swojego
sekretarza. Był jedynym członkiem jego zespołu, który zwracał się do niego per pan, i
jedynym, który był dość bezczelny, żeby wejść do jego gabinetu, nie czekając na zaproszenie.
Pomyślał, że gdyby nie był tak cholernie skuteczny, wyleciałby przy okazji pierwszego
kryzysu w samorządzie.
- Co się stało? - zapytał spokojnie. W końcu nie darmo był burmistrzem już trzecią
kadencję, a raz zdobył to stanowisko w wyniku uzyskania absolutnej większości głosów, co
zawsze trzyma człowieka w pionie przez te cztery lata.
- Wypadek w czasie robót w kościele, panie burmistrzu.
Ramón się skrzywił. Wypadek podczas prac miejskich nigdy nie oznaczał niczego
dobrego, zawsze wiązał się z pytaniami opozycji o bezpieczeństwo, wykonawcę i inne
bzdury.
- Opowiesz mi po drodze - powiedział, podnosząc się z krzesła.
***
Robotnicy skończyli oczyszczać teren, ostrożnie usuwając ostatnie cegły pokrywające
ciało, które spoczywało w pustej przestrzeni podwójnej ściany odkrytej dzięki uderzeniu
młota. Kiedy mężczyźni się odsunęli, Nuria Rubio, inspektor Dziedzictwa Dzielnicy Kastylii
- La Manczy, wdrapała się po rusztowaniach ze zręcznością trzydziestotrzylatki z
doświadczeniem pracy na rozmaitych budowach.
Gdy dotarła do wyższego podestu umieszczonego na wysokości trzech metrów od
ziemi, pochyliła się nad dziurą i skierowała latarkę w mrok spowijający nowo odkrytą
przestrzeń między ścianą kościoła a fałszywym murem.
Nie miała wątpliwości. To, co spoczywało na dnie otworu, było ciałem jakiegoś
człowieka. Sądząc po habicie, jakim było okryte, zapewne mnicha. Obok niego leżały trzy
zawiniątka ze starych zakurzonych koców.
Mlasnęła językiem i wyłączyła latarkę, zanim zeszła po metalowym rusztowaniu. W
najlepszym wypadku znalezisko sparaliżuje prace na kilka tygodni. I znów cały harmonogram
szlag trafi. Wycierała kurz z rąk o zgrzebne ogrodniczki - jak radziły weteranki, „na budowę i
wykopy archeologiczne nie idzie się w spódnicy” - kiedy usłyszała za plecami znajomy głos.
Głos Ramona Sáncheza, burmistrza, który właśnie wszedł do kościoła w towarzystwie
swojego sekretarza. Wyglądało na to, że o coś się spierają.
- Jeżeli nie ma rannych, to nie ma wypadku, Luis - tłumaczył cierpliwie burmistrz. -
Najwyżej „incydent”, ale na pewno nie wypadek. Jasna cholera, moglibyście się nauczyć
odpowiedniej terminologii, można przy was dostać zawału.
Jego irytacja ulotniła się natychmiast na widok Nurii stojącej w otoczeniu robotników.
Podszedł do niej z szerokim uśmiechem.
- Inspektor Rubio, jakże się cieszę, że znów panią spotykam w naszym miasteczku.
- Przykro mi, że musiałam pana wezwać, panie burmistrzu. - Nuria uścisnęła jego
dłoń. - Powinien pan jednak wiedzieć o tym, co znaleźliśmy.
- Najważniejsze, że nie było rannych wśród robotników. - Chciał się upewnić, czy ta
informacja była zgodna z prawdą.
- Nie, nie. Ściana osunęła się częściowo i wszystko wpadło do wnęki. To się stało, gdy
zaczynaliśmy renowację górnej części tej ściany - powiedziała, wskazując na pokryte gruzem
rusztowanie. - Temu, co było w środku, nic już nie może zaszkodzić.
- Ludzkie ciało, jak się wydaje.
- Tak. Z tego, co udało mi się zobaczyć z rusztowania, to ciało osoby ubranej w habit.
Może mnicha. Będziemy mieć pewność, kiedy je wydobędziemy. Obok niego leżą trzy
zawiniątka. Nie wiemy, co zawierają.
- Czy to mogą być ludzkie szczątki? - zaniepokoił się burmistrz.
- Są zbyt małe jak na całe ciała - uspokoiła go Nuria.
- Może to poćwiartowane zwłoki, panie burmistrzu - podsunął sekretarz.
Ramón odwrócił się do niego i spiorunował go wzrokiem.
- Luis, idź natychmiast do ratusza i czekaj tam na mnie, aż skończę rozmawiać z panią
inspektor.
Sekretarz odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z kościoła. Nie należało
kusić losu. Kiedy Ramón się upewnił, że Luis wyszedł, zwrócił się do Nurii.
- Cóż, wie pani, jak to jest w kościołach - próbował zbagatelizować sprawę. - Ciągle
się w nich znajduje szczątki księży...
- Nie powiedziałam, że to ksiądz. Powiedziałam, że to zakonnik - zaznaczyła Nuria. -
A znaleźliśmy go nie w grobie, ale zamurowanego w ścianie. To nie jest takie zwyczajne
wydarzenie, panie burmistrzu.
- No tak. Zadzwoniliście na policję? I do prokuratury? - Ramón wolał opuścić grząski
grunt i wrócić na teren, który znał najlepiej. - Trzeba zabrać stąd to ciało - zauważył.
- Słyszałam, jak pański sekretarz dzwonił do komendy w Arges. Zadzwonił też do
prokuratury w Toledo. Może nie ma wyobraźni, ale jest skuteczny. - Nuria próbowała
wesprzeć nieszczęsnego urzędnika.
- A ksiądz? Czy don Simón wie o tym wszystkim? - zapytał burmistrz. Ramón, mimo
że był socjalistą i nie spowiadał się od czasu Pierwszej Komunii, utrzymywał zawsze
doskonałe relacje z przedstawicielami kleru w miasteczku. Renowacja kościoła Świętych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin