Większość duchów jest głupia.rtf

(281 KB) Pobierz
Most Ghosts Are Idiots

Most Ghosts Are Idiots

Większość duchów jest głupia

Oryginał: http://archiveofourown.org/works/367174

Autorka: GoldenUsagi

Tłumaczenie: Serathe

Podsumowanie:

Tutaj Sherlock jest od początku martwy, ale i tak zaprzyjaźnia się z Johnem. John wraca z Afganistanu później, niż w kanonie i wynajmuje długo nie zajmowane mieszkanie na Baker Street. Odkrywa, że ma ono kilka niewygód - takich jak na przykład zamieszkujący je duch Sherlocka Holmesa. Sherlock rzuca książkami, gra na skrzypcach o każdej porze i zostawia złowrogie wiadomości na łazienkowym lustrze. John i tak się wprowadza, nie mając zamiaru dać się pokonać przez nawiedzone mieszkanie. Chciałby jednak, żeby Sherlock przestał zabierać mu laskę. Sherlock nie jest klasycznym duchem - według niego większość duchów jest głupia.

***

 

Ta oferta mieszkaniowa brzmiała wyglądała stanowczo zbyt atrakcyjnie. John wiedział, że z lokalem coś musi być z mocno nie w porządku, ale i tak wsiadł w metro i pojechał na Baker Street.

Kiedy zapukał do drzwi, otworzyła mu miło wyglądająca starsza kobieta.

- John Watson - przedstawił się, wyciągając rękę. - Przyszedłem zobaczyć mieszkanie.

- Och, oczywiście. - Uśmiechnęła się. - Wejdź, drogi chłopcze, śmiało. Jestem paniNazywam się

Nikt nie przedstawia się jako „pan” lub „pani”.

Hudson - dodała, gdy wchodził za nią do środka. - To zaraz na piętrze.

John gestem zachęcił ją do wejścia na schody przed nim, stukając laską w podłogę i posyłającł w jej stronę przepraszające spojrzenie. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, a on ruszył po chwilęi za nią.

221B składało się z salonu z osobną kuchnią i sypialnią po jednej stronie.

- Może być całkiem nieźle - mruknął John do siebie. Jeszcze raz przespacerował się po mieszkaniu. - Meble zostają?

- Tak. Są po poprzednim lokatorze. Oczywiście jeśli masz swoje... Wiem, że te nie są już pierwszej świeżościnajnowsze.

- Nie, nie... Właściwie tym lepiej.

W salonie między innymi była była sofa, dwa fotele i kilka stołówparę stolików, w kuchni też stał jeden dość duży stół, a w sypialnię wyposażono w podwójne łóżko i komodaę.

- Jest też pokój na górze - wspomniała pani Hudson.

- A, tak. - Było o tym w ogłoszeniu. Dwie sypialnie. John Nnie miał po co wynajmowaćpotrzebował mieszkania z tyloma pokojami, ale na to konkretne nadal było go stać.

- Pani Hudson - zaczął. - To jest... Czy w gazecie była jakaś pomyłka? Chce pani bardzo mało za tak duże mieszkanie.

- Musiałam ciągle opuszczać cenę - wyjaśniła. - Chciałabym wynająć je za więcej, ale teraz trzeba jakoś wyżyć.

- Żartuje pani? - zapytał z zaskoczeniem. - O takie miejsce ludzie powinni się bić.

- Powinni - przytaknęła. - Ale jakoś nikt nie chce.

John nie miał pojęcia dlaczego. Budynek był czysty i dobrze utrzymany, a wszystko w mieszkaniu działało bez zarzutu.

Jeszcze raz rozejrzał się po salonie i uśmiechnął szeroko.

- Ja chcę, pani Hudson. Biorę je.

***

Przeprowadzka do nowego lokum zajęła mu zaledwie dzień. Wszystko co posiadał mieściło się w kilku kartonach, więc wystarczył jeden kurs taksówki i zrobionegotowe.

Pani Hudson nie było, gdy przyjechał, więc wniesione kartony postawił na dole, w korytarzu obok schodów. Powoli wniósł na piętro pierwszy z nich, balansując go nim na ramieniu i opierając się lekko o ścianę. Otworzył na oścież drzwi do 221B i od razu postawił pudło w salonie.

Kiedy wrócił z drugim, drzwi do jego mieszkania były zamknięte. Wzruszył ramionami i otworzył je ponownie, a potem wrócił na dół po ostatnią część bagażu.

W momencie kiedy znalazł się na dole, drzwi nad nimpiętro wyżej zatrzasnęły się z głośnym hukiem.

A więc w jego nowenowym, tanie tanim lokum miało były przeciągi. Cóż, właśnie czegoś takiego się spodziewał.

***

Rozpakowywanie, tak jak przeprowadzka, nie zajęło mu dużo czasu. Powiesił w szafie ubrania, rozmieścił przybory toaletowe w łazience, a na półkach w salonie rozstawił nieliczne książki i pamiątki. Pistolet włożył do szuflady nocnego stolika.

A potem usiadł na kanapie i rozejrzał się.

Całość nadal wyglądała przeraźliwie pusto. Nie wiedział, czemu go to drażniło. Był przyzwyczajony do minimalizmu. Ale do jego starej kwatery pasował, a tutaj tutejszy lokal wyglądał, jakby czegoś w nim brakowało. Będzie musiał dokupić parę rzeczy. Może więcej książek, skoro już miał gdzie je postawić.

I tak miał przejść się po kilka niezbędnych rzeczy. Jego pościel nie pasowała na łóżko i potrzebował nowych przyborów kuchennych, jeśli chciał cokolwiek ugotować. Oraz No i oczywiście w domu nie było nic do jedzenia.

Spędził resztę dnia na nabywaniu kupowaniu potrzebnych drobiazgów i po powrocie był tak zmęczony, że poszedł prosto do łóżka.

***

Nazajutrz wczesnym rankiem Johna obudziły zgrzyty. Nadal trwał w półśnie i nie miał pewności, czy mu się nie przyśniły. Ale hałas trwał, wystarczająco głośny, by nie dało się go zignorować. John, kiedy już się rozbudził ostatecznie, pomyślał, że przypominało to dźwięk torturowanych skrzypiec.

Na tyle głośny, jakby dochodził z sąsiedniego pokoju.

John zdawał sobie sprawę, że idea włamania się w celu gry na skrzypcach jest idiotyczna, ale i takjednak odruchowo sięgnął po broń. I zamarł, kiedy nie znalazł jej w szufladzie.

Skrzypce grały dalej.

- Co się, do cholery, dzieje? - wymamrotał.

Wiedział, że w salonie może znajdować się szaleniec z pistoletem i skrzypcami, ale i tak tam poszedł.

W momencie, gdy wyszedł w sypialni, zrobiło się cicho. W mieszkaniu nie było nikogo. Wszystko wyglądało tak, jak dzień wcześniej. John prawie już przekonał sam siebie, że coś mu się przesłyszało, kiedy zauważył swój pistolet na stole kuchennym stole.

Drzwi wejściowe nadal były zamknięte.

Wrócił do kuchni i nastawił czajnik, rozważając całą sytuację.

Opcja pierwsza: Ktoś wszedł do jego mieszkania, znalazł pistolet, położył go na widoku i wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz. Dźwięk skrzypiec był tu opcjonalny

?

, ale broń na pewno ktoś ruszał.

Opcja druga: Jakby nie wystarczyły koszmary ioraz stres pourazowy, John miał halucynacje i zaczął lunatykować.

Jezu.

Ta przeprowadzka miała wyjść mu na dobre, miała być kolejnym krokiem w stronę stabilizacji i rozpoczęcia lepszego życia. Minął zaledwie jeden dzień, a jemu już odbijało.

John odłożył pistolet z powrotem na miejsce i zrobił sobie herbaty. Dotarło do niegoUświadomił sobie, że nie widział jeszcze sypialni na górze. Poprzedniego dnia był zbyt zmęczony przeprowadzką, by oglądać pokój, którego nie miał zamiaru używać. Ale płacił za niego, więc kiedy się po ubraniu się ł ruszył po schodach wyżej.

To był po prostu pusty, nieumeblowany pokój. Sypialnia na dole była większa, więc John nie widział zastosowania dla tego pomieszczenia. Piętro niżej i tak miał więcej miejsca, niż faktycznie potrzebował.

Wracając, spotkał na schodach panią Hudson.

- Tak myślałam, że już wstałeś - powiedziała. - I jak?

- Dobrze. Całkiem dobrze - odrzekł z uśmiechem. - Dziękuję.

- Cieszę się. Gdybyś czegoś potrzebował, od razu daj znać.

John oparł się na lasce.

- Właściwie to mam pytanie. Czy tu mieszka ktoś jeszcze? Z panią, albo w suterenie?

- Nie, nikt, mój drogi. Jestem sama odkąd umarł pan Hudson, a tamtego mieszkania nikt nie chce z powodu wilgoci. Czemu pytasz?

- W nocy słyszałem jakieś hałasy.

- Hałasy?

- Jakby... muzykę - przyznał.

To trwało tylko sekundę, ale John pomyślał, że pani Hudson wcale nie wygląda na zaskoczoną.

- Może to z budynku domu obok - powiedziała po chwili. - Mieszkają tam jacyś nastolatkowie.

- Może. W każdym razie, nadal się przyzwyczajam.

- Oczywiście. - Pani Hudson posłała mu szczery uśmiech. - Powodzenia, mój drogi.

John wrócił do mieszkania i zamknął za sobą drzwi.

Ktoś pozrzucał jego książki na podłogę.

John przez chwilę po prostu stał w miejscu. A potem wziął głęboki oddech.

Pani Hudson nie wyglądała na typ człowiekakogoś, który kto grzebie komuś w rzeczach za jego plecami albo je niszczy. A już na pewno nie milczałaby, gdyby znalazła nielegalną broń. Z kolei John miał pewność, że cokolwiek przywidziało mu się czy zrobił w nocy, na pewno nie rozrzucił własnych książek i nie zapomniał o tym zanim poszedł oglądać pokójdrugą sypialnię.

Nie było go w mieszkaniu zaledwie kilka minut i większość tego czasu spędził z panią Hudson na półpiętrze. A w budynku nikogo więcej nie było.

Słowo "nawiedzony" uformowało mu się nieśmiało w myślach, ale jak najszybciej je odepchnął.

***

Jego praca na chirurgii była dość prozaiczna, ale to brzmiało dobrze. Nuda była dobra. Nie pracował tam długo, ale przynajmniej miał co robić, ludzi wokół siebie i trochę więcej pieniędzy. Mógł znowu prowadzić normalne życie.

Kiedy późnym popołudniem wrócił do domu, poświęcił trochę czasu na sprzątanie. Odłożył książki z powrotem na półki, poskładał papiery i przejrzał listy. Reszta rzeczy w mieszkaniu nie pozostała nie ruszona.

Tylko światła nieco mrugały. I lampa w kącie nie chciałaustannie gasła pozostać włączona.

Usłyszał kroki na schodach, za ciężkie i za szybkie, by należały do pani Hudson. Ale kiedy otworzył drzwi, nikogo tam nie było.

Talerz zleciał ze stojaka i roztrzaskał się na podłodze.

John otworzył swój laptop. Przez chwilę wpatrywał się w ekran, a potem kliknął, by napisać nową notkę na blogu.

Prywatny Blog Doktora Johna H. Watsona

Myślę, że moje mieszkanie może być nawiedzone...

***

Tej nocy miał koszmary. O strzałach i wybuchach, z - w paniką panice powodującą, że zerwał się z łóżka, przypominając sobie okoliczności swojego postrzału. Dłuższą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że odgłosy ze snu nie ustały.

Słyszał sporadyczny, ale niemilknący hałas, uderzanie metalu o metal. I jęknął, kiedy uświadomił sobie, że to walenie po w rurachrury wodociągowe.

Ciągle tTrwało, nie pozwalając mu z powrotem zasnąć. A John był zbyt wyczerpany, żeby rozważać racjonalne wyjaśnienia. "Moje mieszkanie może być nawiedzone" automatycznie zmieniło się w "Moje mieszkanie JEST nawiedzone". Przez ducha, który najwyraźniej chce zadenerwować go na śmierć.

Uderzenia były rzadkie i niespieszne. Czasami wydawało się, że ustały, tylko po to, by chwilę później zacząć rozbrzmiewać ponownie. Godzinę później John nadal gapił się w sufit.

- To trochę dziecinne - powiedział wreszcie głośno. - I na dodatek mało oryginalne. Następny będzie brzęk łańcuchów?

Hałas ustał. Nastała cudowna cisza, a potem walenie wróciło, głośniejsze i szybsze niż wcześniej.

John wypuścił powietrze. Najwyraźniej rozzłościł swojego ducha. Cóż, i tak od dawna dobrze nie spałsypiał dobrze. A te dźwięki brzmiały w jakiś sposób znajomo, regularnie, całkiem jak...

Długi długi długi. Długi krótki krótki. Krótki długi długi. Krótki długi. Krótki długi...

Przez Na chwilę Johna zamurowało. Ale słuchał dalej i nie było mowy o pomyłce. Prawie się roześmiał przez absurd całej tej sytuacji.

Zamiast tego podniesionym głosem zawołał:

- Sam się odwal!.

Dźwięk Walenie ustał urwało się i przez resztę nocy panowała błoga cisza.

***

Rano wszystkie szuflady i szafki kuchenne były pootwierane. John westchnął i pozamykał je przed nastawieniem czajnika. Kiedy był odwrócony plecami, jego kubek przesunął się po stole. Więc John przesunął go z powrotem.

Napił się herbaty i zjadł tosta, a potem poszedł pod prysznic.

Kiedy skończył się myć, na zaparowanym lustrze zastał napis: WYNOŚ SIĘ.

Przez chwilę się w niego wpatrywał. A potem powoli pojawiło się następne słowo, litera po literze, jakby pisane palcem.

JUŻ.

John na chwilę wprzestał strzymał oddychaćoddech. Po raz pierwszy to wydarzało się tuż przed nimna jego oczach, wykluczając jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie. Nie mógł zwalić tego na wiek budynku albo czyjś rozbudowany żart.

Jeszcze chwilę patrzył na lustro. A potem starł ręką wiadomość i w dolnej części lustra napisał:

NIE.

Następnie ubrał się i zszedł do pani Hudson. Otworzyła, gdy tylko lekko zapukał do drzwi.

- Moje mieszkanie jest nawiedzone, prawda? - rzucił bez żadnego wstępu.

Westchnęła, a jej twarz nabrała wyrazu smutnej rezygnacji.

- Po prostu oddam ci czek, mój drogi. Jeszcze nie byłam w banku.

- Nie - zatrzymał jąodparł John, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Nie, nie miałem na myśli... To znaczy, jeszcze nie wiem, czy się wynoszę.

- Och. - Rozpogodziła się.

- Możemy porozmawiać? - zapytał John.

- Oczywiście - zapewniła, cofając się i przepuszczając go w drzwiach. - Wejdź.

John poszedł za nią w głąb mieszkania i już po chwili siedzieli w jej salonie, z herbatą i ciasteczkami.

- Sama niczego nie widziałam, rozumiesz - zaczęła. - Wiem tylko to, co mi powiedziano. Ale więcej ludzi wyprowadziło się stamtąd w samym tylko zeszłym roku niż... - zamilkła, kręcąc głową.

- Co mówili?

- To, co zwykle słyszy się w telewizji. Rzeczy zmieniały miejsce, słyszeli kroki, odgłosy, światła źle działały. Nigdy nie lubiłam tego typu programów.

John siorbnął upił herbatęy.

- I mówili tak wszyscy lokatorzy?

Przytaknęła.

- Nie dało się wynająć na dłużej. A ostatnio było już tak źle, że nikt nie zostawał więcej niż kilka dni. Na początku nie wierzyłam, rozumiesz. Myślałam, że biedacy mają wybujałą wyobraźnię, ale następni mówili to samo, i jeszcze następni... - Westchnęła. - Nawet spędziłam tam sama kilka nocy, żeby zobaczyć, o co ten raban, ale nic się nie wydarzyło. Potem usiłowałam ostrzegać...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin