2112 przekład 4.doc

(44 KB) Pobierz
Epizod 4

Epizod 4

LONDYN, WIELKA BRYTANIA


Szpital świętego Bartłomieja. Żaden z nas go tak nie nazywał.

„Hej, facet, słyszałeś, co dziś było w Barts?”; „Ten głąb już pół wieku grzeje stołek w Barts. Wyniosą go z katedry nogami do przodu i od razu na stół do trupiarzy – kretyn zapisał swoje zwłoki dla celów naukowych, przynajmniej będzie z niego jakiś pożytek”; „Tylko jeden wykład w Barts! Profesor Chińczyk! Luminarz, światowej sławy specjalista od transplantacji komórek macierzystych”; „Takiej gluteus maximus[1] ze świecą szukać. Jedyna na cały Barts”; „Miałem dyżur w Barts, musiałem otrzeźwiać jednego chłopaka, tak tam piekielnie śmierdziało. Krótko mówiąc, w jelitach…”; „Ta pielęgniarka z Barts, ta nowa, z wielkimi buforami. Niby dajka, a jak zaczniesz do niej uderzać, to udaje świętą”; „Pieprzony Barts, rzygać mi się chce!”…

Barts. Źródło wiedzy, nienawiści i miłości, śmiertelnego zmęczenia i olśnień. Wczesny cynizm i spóźniona naiwność. Seks w składzikach i kanapki w prosektorium. Sroga walka i przysięgi wiecznej przyjaźni. Marzenia. Wątpliwości. Alkohol i preparaty. Głupie nadzieje i głupie przeczucia. Objawienia – o swoim i cudzym ciele. I nowe objawienia – o tym, co niezmierzone… Samozadowolenie, krótkowzroczność, bezczelność i ambicje młodości, bezlitośnie obalone przez rozczarowania i otrzeźwiające doświadczenie…

Barts. Centrum ciążenia, przypominające czarną dziurę, w którą spadają setki żywotów. Dokoła Barts kiedyś kręcił się i wrzał wszechświat mój i Mike’a Stamforda. Byliśmy wtedy studentami…

Barts. Tu wszystko się zaczynało. I oto wróciłem.

Idziemy z Gregiem korytarzem i nie poznaję szpitala, który kiedyś stał się dla mnie drugą alma mater. Barts zmienił się. Zestarzał i zmizerniał. Farba na ścianach się łuszczy, ławeczki i foteliki w poczekalniach są podniszczone, plakaty na ścianach pożółkły. „Zachowaj spokój i rób swoje!”; „Wolność jest zagrożona, broń jej z całą swoją mocą!”; „Twoja odwaga, twoja pogoda ducha, twoja determinacja przyniesie nam zwycięstwo!”[2]; „Twoje działania w wypadku ataku jądrowego…” Jakby ktoś jeszcze w takiej sytuacji mógł działać… Brakuje zwykłego gwaru, ociągających się pacjentów, ich zatroskanych krewnych, rzeczowych lekarzy i włóczących się tu i tam grup studenckich. Teraz Barts jest obiektem top secret. Nie z powodu starego skrzydła, w którym właśnie się znajdujemy. Stoi tu sfatygowany sprzęt medyczny, gabinety zabiegowe, sale dla kandydatów, którzy przechodzą badania. Ale jest jeszcze nowe skrzydło, gdzie wstęp jest zabroniony.

Obaj mamy przejść testy medyczne, potwierdzające naszą odpowiednią formę fizyczną. Ostatnia faza, nim nasze kandydatury zostaną zatwierdzone i zaczniemy uczyć się czegoś naprawdę. Kilka dni w Barts, instruktaż – i staniemy się częścią MI5.

Umieszczono nas w dwuosobowej sali, tak nędznie wyposażonej, że powinniśmy się obrazić. Jesteśmy jednak w doskonałych nastrojach. Niebawem wszystko się zakończy. Greg siada na posłaniu i zaczyna się kołysać. Sprężyny pordzewiałej metalowej siatki skrzypią ohydnie. Strzepuje swoją małą i chudą poduszkę i również opadam na łóżko. W sali jest czysto, ale czuć nieznaczny zapach środków dezynfekcyjnych i odchodów. Jestem przyzwyczajony, a Lestrade dostatecznie często bywał w więzieniach, by powstrzymać się od skarg.

Przez dwadzieścia minut jesteśmy sami, potem pielęgniarka przynosi nam znoszone piżamy i szlafroki. Świetnie! Uznajemy, że należy nadal grać w tym głupim spektaklu, przebieramy się i wychodzimy na korytarz. Sąsiednie sale są bez wątpienia puste. Na drzwiach nie ma tabliczek. Nie wiem, czy są tu również inni kandydaci – obaj z Lestrade’em dotarliśmy z Bletchley do Londynu tylko we dwóch, pociągiem.

Ani Greg, ani ja nie martwimy się o rezultaty badań. To tylko formalność. Dokuczliwa ale widocznie nieodzowna. Jesteśmy w świetnej formie. Moja rana całkowicie się zagoiła. Lestrade jest szczupły, muskularny, energiczny i chyba nawet dostrzegam, jak pod jego luźnym strojem grają duże, silne mięśnie.
Zamierzam urządzić byłemu inspektorowi niewielka wycieczkę po Barts.

W pomieszczeniach jest pusto. Jak już wspomniałem, pacjentów nie ma, a liczbę pracowników zapewne zmniejszono. Ci, których spotykamy po drodze, nie zwracają na nas uwagi.

- Co my tu robimy? Nie, no serio, John, co my tu robimy? – zaczyna się dopytywać mój przyjaciel, jak zawsze.
Rozkładam ręce: sytuacja jest jeszcze bardziej bez sensu, niż w Bletchley.

- Watson! John Watson!

Oglądam się i widzę na końcu korytarza Mike’a Stamforda. Uśmiecha się.

- Mike! Weźmiesz nas na tortury?! – krzyczę. Z jakiegoś powodu mam ochotę łobuzować.

- Broń Boże! – Mike unosi obie ręce. – Przyjdzie do was doktor Hooper. Wracajcie do sali! Ja jestem w drugim skrzydle, nie dotrzesz do mnie przez system ochrony. Sam do ciebie zajrzę. Powodzenia, John!

Mike przyspiesza kroku i prędko znika nam z pola widzenia.

- Były kolega ze studiów – wyjaśniam Gregowi.

- Jakoś ponuro tu u nich…

- Tak, wszystko się zmieniło, od kiedy byłem studentem. Diabli wiedza, czym się tu zajmują. A, do licha z nimi! Chodź, zobaczymy, co to za doktor Hooper i kiedy dobierze się nam do tyłka.

Wracamy do swojego pokoju i zastajemy tam młodą kobietę, która natychmiast rumieni się i miesza.

- Gregory Lestrade i John Watson? Nazywam się Molly Hooper. Będę przeprowadzać badania.

Cienki głosik. Próbujemy się z Gregiem nie śmiać. Skąd oni wykopują takie dzieci? Molly Hooper wygląda na okropnie niepewną siebie. Istne nieszczęście w doktorskim kitlu. Jednak Greg nie podziela mojego mniemania. Kobietka jest sympatyczna z wyglądu, i idąc za nią przez korytarze, mój przyjaciel próbuje bardzo nieskładnie dowcipkować. Co to ma być – podryw? Tak to się nazywa? Nigdy nie rozumiałem… Jestem zdziwiony.
Pobierają nam krew. Potem zaczynają się testy. Doktor Hooper cały dzień zajmuje się tylko mną i Gregiem. Wszystko jest aż nazbyt znajome, wypełniam polecenia i prośby na poły automatycznie. Jednak stopniowo zaczyna mnie ogarniać dziwne rozdrażnienie. Lestrade cały czas spogląda na lekarkę – zaleca się, próbuje wypytywać o przeszłość… To odwraca uwagę panny Hooper. Głośno zauważa, że mam za bardzo podwyższone tętno, radzi się nie denerwować i zaczyna test od nowa. Z jakiejś przyczyny to wszystko jest dla mnie nieprzyjemne.

Wieczorem nareszcie dają nam spokój. Jesteśmy zmęczeni i kładziemy się spać bez kolacji. Leżymy, każdy w swoim łóżku. Ciemno, za oknem ciche odgłosy nocnego Londynu. Nasz pokój jest na parterze i od czasu do czasu po suficie przesuwają się światła reflektorów samochodów, przejeżdżających koło Barts. Sala przemieszcza się w przestrzeni, pozostając jednocześnie na miejscu. Od tego lekko kręci mi się w głowie.

- Co to było, John?

No i masz. Greg i jego cholerna bezpośredniość. Jestem zbyt zmęczony, by teraz dokopywać się do prawdy.

- Nie podobało ci się, że rozmawiam z Molly. Ale zgodzisz się, że ona…

- Po prostu nie rozumiem, jak można chcieć tego w dzisiejszych czasach.

- Czego?

- Tego wszystkiego. Flirtu, randek, związków… To nieodpowiedzialne.

Lestrade sapie i milczy. A ja nagle zaczynam mówić, jakbym tylko o tym myślał przez całe życie. Jakbym tylko czekał na tę chwilę, żeby to z siebie wyrzucić: to czego się obawiam, niczym potwornego nocnego koszmaru. I oto on, odpowiedni człowiek, któremu mogę to powiedzieć.

- Jak można teraz się zakochiwać, Greg? Jak można chcieć zakładać rodzinę, odpowiadać za kogoś, chcieć rodzić dzieci? Rozmnażać się? Teraz, kiedy wszystko dokoła się wali? Kiedy my wszyscy możemy stać się mięsem armatnim? „Twoje działania w razie ataku jądrowego”! Po co sprowadzać nowych ludzi na ten świat? Rodzić cierpienia? Skazywać na cierpienie? Stwarzać nowych katów i nowe ofiary? Nie lepiej wszystko unicestwić? Za jednym zamachem, Greg! Jak można być na tyle nieodpowiedzialnym? Człowiek powinien być sam przywiązanie, Greg, to… Widziałem to na wojnie. Ludzie zostają… po prostu przyjaciółmi, a następnego dnia koniec! Już lepiej być samemu, inaczej… Rozumiesz, ból jest nieunikniony, ale my dosłownie sami go szukamy, przywiązujemy się do ludzi, którzy jutro mogą zginąć na naszych oczach! Co to jest? Co, jak nie głupota? I na pewno słabość…

Lestrade nie porusza się przez jakiś czas, a potem odzywa się głuchym głosem:

- Nie wiedziałem, że masz takie myśli, John… Wybacz.

Wzdycham głęboko i próbuję się uspokoić, nie wyłożywszy nawet połowy tego, co chciałem.

- To normalne. Tak bywa ze wszystkimi. Z tymi, którzy… stracili kogoś. John, my wszyscy jesteśmy rozczarowani życiem…

- Rozczarowani?!

- …ale to nie znaczy, że życie powinno się zatrzymać. Odwrotnie. Nadzieja…

- Do diabła z nadzieją! – Sam jestem wstrząśnięty, ile goryczy i gniewu jest w moim krzyku.

Znów milczymy. W końcu Lestrade decyduje się spytać:

- Kto?

- Prawie cały pułk. Wszyscy przyjaciele. I moja siostra, Harriet. Wszyscy, kogo tylko miałem.

Tak. Wszyscy.

I nagle Greg odzywa się sztucznie radosnym tonem:

- No, a ja nie jestem żywy? Czy może nie jestem przyjacielem?

Zawsze potrafi mnie rozśmieszyć. Czuję niemal fizyczne ciepło – i uśmiecham się.

- Oczywiście, że jesteś moim przyjacielem. Oczywiście… Nic nas nie zmieni. Miłość, przyjaźń… Dlaczego my tego potrzebujemy, co? Nawet pod groźbą śmierci. Wiesz, nigdy nie chciałem zakładać rodziny. Jestem żołnierzem, rozumiesz? Komu jestem potrzebny taki? Ale zawsze chciałem, żeby ktoś był obok. Przyjaciel. I zawsze się bałem go stracić. I to się powtarzało ciągle od nowa…

- Ja zawsze chciałem mieć rodzinę. – Lestrade mówi tak pospiesznie, że wnioskuję: oto, o czym on myślał przez całe życie. I o czym chciał powiedzieć właściwemu człowiekowi. – Ale nie udało mi się. Wiesz, żona nie chciała mieć dzieci. Poza tym mnie nigdy nie było w domu. Sam pewnie jestem winny. Znalazła sobie jakiegoś trenera… W ogóle to długo tak żyliśmy, a potem ona po prostu odeszła. A ja byłem tak zmęczony, że nawet się ucieszyłem. Zawsze chciałem mieć córkę. I… Właściwie to masz rację. Jaki byłby ze mnie ojciec?

Czuję wobec Grega czułość i współczucie. Ale jaki ze mnie pocieszyciel?

- Śpij, Greg. W Bletchley wywrócili nam dusze na lewą stronę, a jutro tutaj wytrzęsą z nas kiszki i gówno.

Śmiejemy się. Potem zapada cisza. Słyszę tylko ciężkie westchnienia Lestrade’a, przechodzące powoli w miarowe pochrapywanie. Mój przyjaciel śpi. Ostrożnie obracam się na łóżku, starając się nie obudzić go skrzypieniem sprężyn. Powinienem się odprężyć, odpocząć i nie myśleć o tym, co mnie czeka. I co czeka Grega. I o tym, że mogę go utracić. Życie się zmieni. Zmieni się kardynalnie, ale wszystko, czego mi teraz trzeba to nie myśleć. Potrzebuję odpoczynku. Odpoczynku, snu i spokoju.
 


[1] Gluteus maximus – mięsień pośladkowy wielki.

[2] Keep Calm and Carry On itd. - autentyczne hasła z brytyjskich plakatów propagandowych z czasu II wojny światowej.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin