2112 przekład 5.doc

(40 KB) Pobierz
Epizod 5

Epizod 5

LONDYN, WIELKA BRYTANIA


Sherlock…


Moja miłości. Mój najdroższy.


Śnię.

leżymy obok siebie w naszym łóżku… ty śpisz, ale ja – nie… twój zapach mnie rozbudził… pachniesz potem i piżmem… obaj przywykliśmy, że budzę się w nocy… i wchodzę w ciebie, gorącego i sennego… opuszczam rękę… wsuwam dłoń między twoje silne nogi… rozsuwasz je skwapliwie… śpisz… słyszę cichy jęk… jest ci dobrze… przesuwam palcami po twojej szczelinie… mokro… wilgoć ścieka po udach… wsuwam palce do wnętrza, płytko… wszystko tam podbiegło krwią… pieszczę cię powoli… oddychasz szybciej… poruszasz biodrami… mocniej obejmujesz mnie ramionami… przytulasz się… obejmujesz… wyjmuje palce i lekko sunę nimi wzdłuż wilgotnej szczeliny… docieram do dojrzałej, nabrzmiałej łechtaczki… gładzę ją… wzdrygasz się całym ciałem i szepczesz… „John”… wiem, że ci dobrze… tobie zawsze jest ze mną dobrze, Sherlock… wyciągam rękę spod kołdry, chciwie wdycham ostry aromat twoich wydzielin, oblizuję palce… słodycz na języku… jak słodko, Sherlock… ostrożnie otwieram twoje objęcia… podnoszę skraj kołdry i osuwam się w dół… przesuwam dłońmi po twojej mocnej piersi, brzuchu… chcę zrobić to, co lubię najbardziej… liżę twoją łechtaczkę, wciskam twarz we włosy na łonie… kocham twoje krocze… poruszasz biodrami… od twojego ostrego zapachu i niedostatku powietrza kręci mi się w głowie… jednak nadal liżę i smakuję ciebie… od czasu do czasu sięgam niżej i wsuwam język w źródło wilgoci… podnosisz biodra… twoja łechtaczka jest tak napęczniała, że mogę ją ująć wargami… mogę wziąć ją do ust… obudziłeś się i szarpnięciem zrywasz z nas kołdrę… teraz widzę wszystko… twoje nogi są pożądliwie rozłożone, ręce zaciskają się na mych ramionach… jęczysz bezwstydnie… twoje wejście jest otwarte… purpurowe, nabrzmiałe… kurczy się i lśni od wilgoci… moje oczy są wilgotne… dlaczego?... postanawiam nie zwracać na to uwagi… rośniesz w moich ustach… już mogę objąć palcami nasadę twojego naprężonego organu… zaczynam poruszać głową w górę i w dół… ty także poruszasz się gwałtowniej… duszę się… stajesz się ogromny... czuję, że sięgasz aż do mojej krtani... moje usta rozciągają się do granic możliwości, pękają i krwawią… próbuję otworzyć usta szerzej, czuję skurcz w szczękach… nic nie pomaga… wypełniasz wszystko... po moich policzkach płyną łzy… lecz powinien dać ci rozkosz… boli… powinienem… niemożliwe… niemożliwe… rzężę, duszę się, chcę się odsunąć, lecz ty tylko mocniej przyciskasz do siebie moją głowę… ryczę zduszonym głosem… dlaczego mi to robisz, Sherlock?... Sherlock, proszę... w głowie mi się kręci... duszę się, zapadam, boli mnie, tracę przy

 

Budzę się.
Sherlock śpi obok. Moja świadomość jest zatruta. Zatruta winem i Sherlockiem. Po raz pierwszy od początku naszego związku śni mi się coś podobnego. Coś, czego będę się wstydził. Wcześniej śniła mi się wojna. Potem, wiele dni pod rząd, zasypiałem tak mocno, że nie mogłem przypomnieć sobie, co mi się śniło. Byłem wyczerpany seksem. Seksem z Sherlockiem. Uprawialiśmy seks jak opętani. A dzisiaj… Dlaczego to mi się przyśniło? Coś tu jest nie tak. Z pewnością dlatego, że mózg mam zatruty alkoholem. Nie przywykłem do picia. Ponadto, Sherlock mocno przycisnął mi szyję przedramieniem. Ostrożnie zdejmuję z siebie jego rękę. Jest cichy. Śpi, przytulając czoło do mego ramienia. Jest cichy i spokojny. Emanuje niewinnością. Sherlock jest rozpustny w łóżku, jego słowa zawsze bezwstydne. Lecz jest niewinny. Ja też nie jestem potworem. Wszystko w porządku. Po prostu zapragnąłem mężczyzny. Prędko, naturalnie i łatwo. Pragnąć Sherlocka. Wchodzić w Sherlocka. Zakochać się. Pokochać go. Kochać.


Sherlock…

Dziś mija miesiąc, od kiedy jesteśmy razem. Szczerze mówiąc, zwariowałem do tego stopnia, że nie liczyłem dni. A ty liczyłeś, choć to dziwne. Oczywiście, że liczyłeś. Dzisiaj powiedziałeś, że nic mamy nic do roboty. I że – „skoro już tu jesteś, John” – powinniśmy to uczcić. „Skoro już tu jesteś”. Tak, jestem tutaj. Chcę być tutaj na zawsze. Ostatecznie jestem twoim osobistym ochroniarzem, Sherlock. Twoim kochankiem, ukochanym, twoim przyjacielem, twoim lekarzem. Jestem wszystkim, czym zechcesz. Wszystkim, czego będziesz potrzebował. Jestem twoją żywą tarczą.

Dziś mija miesiąc. Nasze stosunki. Praca w dzień i seks w nocy. Jest późna jesień, na dworze ciemno. A u ciebie w mieszkaniu płonie ogień na kominku. Jest nam ciepło. Przynosisz butelkę wina… Jestem wstrząśnięty twoją skłonnością do luksusu. Cały się składasz z luksusu. Nie pierwsza rzecz, ale i nie ostatnia, jaka mną wstrząsnęła: chusteczki. Nawilżane chusteczki. Ktoś je jeszcze produkuje w obecnych czasach? Czy je robią specjalnie dla ciebie? Chusteczki zawsze leżą u ciebie pod poduszką. Nieustannie – nowe opakowania. Potrzebne są nam każdej nocy. Wycieram swoje dłonie, penis, twój brzuch. Wycieram cię między pośladkami. Wszędzie jest sperma i lubrykant. Podoba ci się to. Intymność. Pozwalasz mi na to, jakby to było pieszczotą. Między nami wszystko jest niewiarygodnie intymne. Trudno uwierzyć… Jednak czegoś mi zaczyna brakować. Nie wystarcza mi wejście między twoje pośladki. Chcę pójść dalej. Próbuję wniknąć w ciebie językiem, penisem, palcami – ale to nie wszystko. Chcę ujrzeć twoje płuca, serce i wątrobę. Twoje silne muskuły i gładkość kośćca. Chcę przesunąć po nich palcami, całować, lizać, poznać ich smak. Chcę zdjąć z siebie skórę i pokazać co mam wewnątrz, Sherlock. Chcę, żebyśmy zrobili to jednocześnie. Oszalałem. Nigdy tego nie zrobimy, ale ja nigdy nie będę miał dość. Ani seksu, ani czułości, ani ryzyka, ani spokojnych wieczorów w twoim mieszkaniu. Chcę więcej, niż mogę otrzymać. Kiedy chodzi o ciebie, robię się nienasycony, Sherlock. Wywróciłeś mnie na nice. Dowiedziałem się, że mogę być zachłanny. Że mogę być niebezpieczny. Ale nie dla ciebie. Śpij.

Tak więc… Butelka wina. To było dzisiaj. Przyniosłeś wino. Jedno z niewielu rzeczy, jakie zostały z przeszłości. Kiedy wszystko poszło w diabły, przetrwali ci, którzy byli związani z dawnymi technologiami. Ci, którzy potrafili pracować rękami. Wino stało się droższe od złota. A potem zniknęło i ono.

A ty przynosisz butelkę wina. Cały się składasz z luksusu. Mówisz, że to ze zbiorów przedostatniego roku. Przed tym, kiedy… Rozumiem. Sprzed wybuchu w Brokdorfie. Nigdy nie nazywasz tego „Dniem 2B”. Zbiory z południowych brzegów Renu. Teraz nie ma tam ani winnic, ani wina… Nalewasz nam po kieliszku. Dawno nie piłem. Nie chcę truć się tymi syntetycznymi mętami, którymi zawalone są sklepowe półki. Prawdziwe piwo, wino, whisky – wszystko zginęło. Ale nie dla ciebie. Już nie pamiętam smaku wina…

 

Sherlock…

Zauważasz, że jestem zdziwiony i wyjaśniasz, że minął już miesiąc. Miesiąc od czasu, kiedy jesteśmy razem. To takie niepodobne do ciebie: liczyć dni. Jestem zmieszany. Próbuje się otrząsnąć. Bierzesz łyk, podchodzisz i patrzysz mi w oczy. I zaczynasz mówić, powoli i z żarem: „Herz, mein Herz, was soll das geben, was bedränget dich so sehr? Welch ein fremdes neues Leben! Ich erkenne dich nicht mehr”. Twój głos. Głębokie wibracje czułości i żądzy. Pobudzające. Wilgotnieją mi oczy. Widzieć cię takim… Pytam: „Co to znaczy, Sherlock?”. „To znaczy…” – lekko całujesz mnie w usta. Słodycz. Ile razy cię dotykam, czuję słodycz. Nasze języki długo gładzą się wzajemnie. Potem rozłączają się. Drżę. Wiem, że chcesz iść ze mną do łóżka. Ja też cię pragnę. Ale nigdy się tobą nie nasycę. Tak cię kocham, Sherlock… Przecież wiesz. Ty wiesz. Żeby się uspokoić, wypijam łyk wina. Słodycz. Trzęsą mi się ręce. Przełykam i mówię: „Za nas obu. Za to, że wciąż jeszcze jesteśmy żywi”.

 

Od autorki:

Sherlock recytuje początek wiersza J.W. Goethego „Nowa miłość, nowe życie”.

Neue Liebe, neues Leben

Herz, mein Herz, was soll das geben?
Was bedränget dich so sehr?
Welch ein fremdes, neues Leben!
Ich erkenne dich nicht mehr.
Weg ist alles, was du liebtest,
Weg, warum du dich betrübtest,
Weg dein Fleiß und deine Ruh —
Ach, wie kamst du nur dazu!

Fesselt dich die Jugendblüte,
Diese liebliche Gestalt,
Dieser Blick voll Treu und Güte
Mit unendlicher Gewalt?
Will ich rasch mich ihr entziehen,
Mich ermannen, ihr entfliehen,
Führet mich im Augenblick,
Ach, mein Weg zu ihr zurück.

Und an diesem Zauberfädchen,
Das sich nicht zerreißen läßt,
Hält das liebe, lose Mädchen
Mich so wider Willen fest;
Muß in ihrem Zauberkreise
Leben nun auf ihre Weise.
Die Verändrung, ach, wie groß!
Liebe! Liebe! laß mich los!


Nowa miłość nowe życie

Serce, serce, skąd to bicie?
I co znaczą troski twe?
I to nowe, obce życie?
Ja dziś nie poznaję cię.
Gdzieś podziało, coś kochało,
Gdzie to, co cię zasmucało,
Gdzie swoboda, żywość twa?
Co to wszystko znaczyć ma?

Czy cię olśnił kwiat jej lica,
Czy powabna kibić ta
I czarowna ta źrenica,
W której odblask niebo ma?
Bo chociaż się jej wyrzekam,
Choć ją mijam, choć uciekam -
Skądem uciekł, wracam tam,
I co począć, nie wiem sam.

I na tej to pajęczynie,
Która się tak wątłą zda,
Udało się tej dziewczynie,
Że mnie w swojej mocy ma;
Że jak w czarodziejskim kole
Mimochcąc jej pełnię wolę.
Żeby tak odmienić się!
Luba, luba, puszczaj mnie!


Przełożył
Józef Dionizy Minasowicz

Zgłoś jeśli naruszono regulamin