2112 przekład 9.doc

(33 KB) Pobierz
Epizod 9

Epizod 9

LONDYN, WIELKA BRYTANIA

- Mycroft uważa problem Irlandii za priorytetowy. Zgadzam się z nim.

Kontynuujesz:

- Nie oczekujemy ataku z kontynentu. Nikt nie zaryzykuje poprowadzenia wojsk przez radioaktywnie skażone tereny. Naszej przestrzeni powietrznej strzeże Tarcza. Problemy wewnątrz kraju rozwiązuje się w sposób elementarny: Mycroft wydał polecenie ministrowi spraw wewnętrznych wszystkich tak czy inaczej podejrzanych o terroryzm i działalność wywrotową wsadzać za kratki – do lepszych czasów, o ile kiedykolwiek nastąpią. Jednak głównym problemem jest to, że niedostatecznie kontrolujemy północne rejony. I nie wiemy kiedy zostanie przypuszczony atak – a to nastąpi, John! Moriarty nie żartuje. Jego zamiary są jak najbardziej poważne. Na dodatek sponsorują go, więc jest obowiązany zwrócić długi – czyli uderzyć na Londyn. Jesteśmy pewni, że Szkocja otworzy dla IRA zielony korytarz. Położenie jest takie, że… w czasie kiedy ponosiliśmy kolosalne straty na Bliskim Wschodzie… o których sam wiesz… nie zajmowaliśmy się wzmacnianiem własnych granic na północy. Mój brat próbował uratować sytuację, lecz polityka premiera była całkowicie przeciwna: prowadziliśmy woj w obcych krajach, podczas gdy groźba dojrzewała pod naszym bokiem. A teraz czeka nas rzeź na własnym terytorium. Wszystkie pozostałe siły zostały teraz rzucone na północ - i do obrony Londyny. Nie mamy skąd brać rekrutów, nawet jeżeli zostanie ogłoszony ogólnonarodowy zaciąg. Nie przyjmujemy do armii Arabów, Sikhów, Kurdów i innych - z oczywistych przyczyn. Chociaż większość z nich jest po naszej stronie. I gotowi są bronić Anglii.

Zauważam, że zaciskasz pięści.
- Błędy, John. Duże błędy. Zdrada, albo co gorsza głupota. Nie da się zwyciężyć głupoty: unosi się w powietrzu, jest zaraźliwa, jest wszędzie. Czynnik ludzki… To, czego nie da się przewidzieć. To, co nie poddaje się logice. Oto dlaczego wole pracować w pojedynkę. Kiedy przyszedłem dziś do audytorium, byłem zły. Dopiero co dowiedziałem się o naszym krachu w Irlandii. Wybacz, że nazwałem cię tępakiem. Wiem o doskonałych wynikach twoich testów, doświadczeniu i zdolnościach. Jak i o wielu innych rzeczach… Jesteś jednym z najlepszych. Dlatego wolę mieć cię przy sobie.
- To dla mnie zaszczyt, Sherlock.

- Dziękuję. Ale w ogóle, to mamy też inne sprawy.
Znów milczysz znacząco i wbijasz we mnie wzrok, aż mam wielką ochotę usiąść.

- Siadaj, proszę – proponujesz.

Czytasz w moich myślach?

Wskazujesz jeden z dwóch foteli koło kominka. Siadam i uważnie oglądam pokój. Stosy zakurzonych książek (kto jeszcze czyta papierowe książki w tych czasach?) – pewnie bardzo cenne. Szachownica, sprzęt elektroniczny, monitory, papiery… Na podłodze stary dywan, podniszczone tapety, meble i zasłony. Na ścianach portrety jakichś ludzi w starodawnych strojach. Wszystko – tylko do pracy. Minimalny komfort, wytworny chaos, zorganizowany wedle dziwacznej Holmesowej logiki. Dobrze mi tutaj. Dobrze, że tu zostanę – i nieważne w jakim charakterze. Jeśli trzeba, będę spał na kanapie. Najważniejsze: zostać z tobą. To mieszkanie stanie się moim domem. Naszym domem – jeśli wrócimy żywi z Dublina… Powinno być tu przytulnie wieczorami. Będziemy tu powracać po naszych sukcesach i porażkach. Z adrenaliną we krwi, triumfujący lub wyczerpani. Żeby świętować i śmiać się, kłócić się i spierać, pospiesznie pochłaniać nędzne jedzenie i lizać rany (niech to będą moje rany!), padać z nóg ze zmęczenia albo… nieważne. Będę z tobą pracować, chronić cię, żyć z tobą – wszystko, wszystko tylko z tobą!

 

Sherlock…

- Gdzieś tu był chleb i masło…

Z kuchni dobiega twoje mamrotanie, czymś hałasujesz.

- W lodówce nic nie ma, poza… hm… - oznajmiasz. Uśmiecham się. Nie czuję się gościem. Wydaje mi się, że mieszkam tutaj już od bardzo dawna. Ze wszystkich miejsc na Ziemi, chcę być właśnie tutaj. Wszystko jest takie znajome…
Wołasz:

- Parzę herbatę! Nie ma mleka. Ile wrzucić cukru?

Cukier? Nie przesłyszałem się? Prawdziwy cukier? Nikt nie ma w tych czasach prawdziwego cukru.

- Dwie łyżeczki. Albo dwie kostki. Poproszę…
Czymś przyjemnie pachnie. Słodyczą… Zapach z dzieciństwa. Od dawna nie wąchałem aromatu przypiekanego chleba i masła. Przynosisz talerzyk z dwoma tostami i wyjaśniasz: „To wszystko, co mam”. Tosty. Z prawdziwego chleba. Z prawdziwym masłem. I słodka herbata. Liściasta, a nie ten syntetyczny koncentrat, który wstrzykujemy do wrzątku.

- Jedz, John. O ile wiem, masz całkowicie pusty żołądek.
Gryzę gorący tost.

Ty zaś jesteś najwyraźniej zadowolony z siebie.
- Skąd masz herbatę, Sherlock?

- Z Chin. Wciąż jeszcze utrzymujemy z nimi stosunki dyplomatyczne. Mycroft mi ją podarował.
Tak. Dla ciebie on jest po prostu Mycroftem. Ciekawe, jak wam się układa między sobą – dwóm niewiarygodnym osobowościom. Jacy byli wasi rodzice? Wasze dzieciństwo? Jak obchodziliście Boże Narodzenie…?

Rozkoszuję się jedzeniem i słodką herbatą. Pomimo otrzymanych właśnie informacji, jestem spokojny. Wydaje mi się, że minęło sto lat od czasu, kiedy wywracałem się na nice w toalecie w Bletchley Park. Mam teraz coś na kształt domu, ważną pracę i ciebie, Sherlock. A niebezpieczeństwo to dla mnie nie pierwszyzna – inaczej nie poszedłbym do MI5. Dostałem wszystko, czego chciałem. Prawie wszystko.
Dokończyłem tost. Ty swojego nawet nie tknąłeś i proponujesz mi go.

- A ty?

Wzruszasz ramionami.

- Jesteś lekarzem, John. Powinieneś wiedzieć, że zmniejszenie objętości spożywanego jedzenia wpływa pozytywnie na sprawność intelektualną. To jednak nie dotyczy idiotów, takich jak ty.
Parskam śmiechem i o mało nie zachłystuję się herbatą. Wygłaszasz tę maleńką przemowę z wielką pewnością siebie, a jednocześnie patrzysz tak chytrze i kpiąco, że nie mogę się obrazić. To żart. Przecież już powiedziałeś, że jestem najlepszy.
- A zresztą, daj.
Wyrywasz mi z rąk resztkę tosta, wrzucasz do ust i żujesz energicznie. Jak się okazuje, z tobą wszystko jest proste.
Jestem skąpany w twoim luksusie.
Do diabła… nagle przypominam sobie, jak patrzyłem na ciebie i chciałem rozsunąć twoje pośladki. Spróbować twojego smaku. Krew bucha mi na policzki. Czuję się nadzwyczaj głupio z powodu tej sprośnej ekstazy, która odczuwałem w Bletchley Park. Z powodu tych zwierzęcych fantazji… I dlatego, że się na ciebie rozzłościłem. Jak mogłem pomyśleć…? Ty nie jesteś taki. Nie należy cię tak postrzegać. Domyśliłeś się? Jeśli tak, to jeszcze cię zadziwię. Jestem silny. Wskrzeszę swoją wolę i wezmę się w garść. Nie wiem, co mnie napadło. Obiecuję, że sobie z tym poradzę. Bardzo mi wstyd. Przepraszam, Sherlock.
 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin