2112 przekład 27.doc

(74 KB) Pobierz
Epizod 27

Epizod 27

LONDYN, WIELKA BRYTANIA

- Garnitury, John.
- Tak. Garnitury. Wszystko z nimi w porządku?

- Tak. Tak…

- Tak – ale…?

- John, czy ja cały czas chodzę w garniturze?

- Ogólnie to… Tak. Nieustannie chodzisz w garniturze.

- Nawet w domu?

- Tak, Sherlock.

- Powiedz, John… Ja co – jestem idiotą?
- Cha, cha. Nie udawaj, że nie rozumiesz! Wiesz, że to mi się podoba. I to ci się podoba.

Na dworze panuje pełnia lata. To znaczy, oczywiście, teraz jest jesień. Ale wydaje się, że pory roku się przemieszały…
Postanawiam kupić wszystko od razu i idę do „Harrodsa”. Tutaj można znaleźć wszystko – od najdroższych do najtańszych rzeczy w Londynie. Niższe kondygnacje przeobraziły się w pchli targ fantastycznych rozmiarów. Sprzedają tam rzeczy aktykwaryczne, a raczej podniszczone, prawie nikomu niepotrzebne wyroby, odzież, sztuczną biżuterię i temu podobny chłam.
Wchodzę na wyższe piętro. Jestem zakłopotany. Muszę dobrać Sherlockowi koszule, garnitury, bieliznę, skarpetki, białe podkoszulki, szalik i płaszcz. Biel i czerń. Blada skóra i czarne włosy… Stoję pośrodku wielkiej sali. Nienawidzę takich sklepów. Iskrzące się, wystawne witryny, wyniośli sprzedawcy, podobni do ożywionych manekinów… Obojętni kapłani martwego kultu, sprzedający iluzję prawdziwej radości i życia… Oni mnie również szacują. Ledwie dotykają spojrzeniem i wyciągają wniosek: taniocha. Lecz są doskonale wyszkoleni. Wiedzą, że w tych czasach nawet ten, kto wygląda ubogo, może mieć na koncie milion. Ludzie nie są skorzy do wystawiania na pokaz swojego bogactwa
W końcu podchodzi do mnie dziewczyna z fałszywym uśmiechem. „Czy mogę w czymś pomoc, sir?”. Tak, dobrze. Niech pomaga. Mam tu całą listę. Opowiadam. „O, to dla przyjaciela? – Błyskawicznie zmienia wyraz twarzy, zaczyna uśmiechać się szczerze i trochę konspiracyjnie. – Ja też mam… przyjaciółkę”. Wszystko jasne. „Jak wygląda pański przyjaciel, sir?”. Również zaczynam się uśmiechać. Pewnie jak idiota. Opisuję wygląd Sherlocka.
Chodzimy z działu do działu, wybieramy odzież i obuwie. Rękawiczki, garnitury, ciemnoszary płaszcz, niebieski szal i niebieski szlafrok… „W odcieniach stalowego z niebieskimi cętkami będzie wyglądał znacznie lepiej, sir” – wyjaśnia dziewczyna. Mój anioł stróż w tym cholernym „Harrodsie” podpowiada, że trzeba jeszcze kupić maszynkę do golenia, kosmetyki i wodę kolońską… Woda kolońska – to ważne. Szukamy długo i z wysiłkiem, aż chyba znajdujemy odpowiedni zapach. Słodki.
Czy mają chusteczki? Białe batystowe chusteczki do nosa? Mają, oczywiście. Jedna chustka kosztuje tyle, ile wydaję na jedzenie przez cały miesiąc. Do diabła z tym! Czy można zamówić wyszycie? Monogram? Ma się rozumieć, można. A chusteczki nawilżane? Tak, to zbyt drogie. Nie, jestem pewien… Wydaję większą część mojej pensji. Wszystko w porządku. Odszkodowanie pozostanie nietknięte. To już nie moje pieniądze.
Płacę za dostawę zakupów w niebezpieczny rejon. „Boże dopomóż, żeby go nie okradli! I nie pobili!”. Na tę myśl robi mi się zimno. Klimatyzacja jest tutaj włączona. Mam ochotę wybrać numer Sherlocka. Nie wolno. Ustaliliśmy, że będziemy się kontaktować wieczorami. „Proszę się nie martwić, sir! Mieliśmy już podobne przypadki. Dostawa z ochroną. W tym rejonie nikt niczego nie będzie podejrzewał, sir”. – Dziewczyna próbuje mnie uspokoić, lekko dotyka mego ramienia. Z jakiegoś powodu jej wierzę… Rzucam ostatnie spojrzenie na rzeczy, zanim je zapakują.

- Tak po prostu? Dowiedzieć się, o co chodziło w drugiej, utraconej części „Poetyki” Arystotelesa, według wzmianek w innych książkach?

- Oczywiście. I nie mów, że to proste! Proste, tylko kiedy to objaśnisz.
- Och, urażona duma! Sam wiesz, że jesteś wstrząsający, Sherlock!
- Mmm… Nie wszyscy tak uważają. Idioci! Jak by tam nie było, ten ślepy diabeł Horhe zaczął wpychać sobie do ust karty zatrutej księgi. Nie chciałem i nie mogłem go powstrzymać – biblioteka już płonęła. Wszystko spalił. Nie udało mi się ocalić książki.
- Niewiarygodne, Sherlock!

- Wilhelm.

- Co?

- Przedstawiłem się im jako Wilhelm, franciszkanin i śledczy z Brytanii. Inaczej nie otrzymałbym dostępu do biblioteki. Z pewnością ci mnisi z północy Italii do tej pory wspominają brata Wilhelma, który opisał ich Brunellusa, nie widząc go ani razu na oczy. Szkoda, ze ciebie tam nie było… Co? Brunellus to koń, John! Koń!
 

Na niższych piętrach – Sodoma, Gomora i babilońskie tłumy. Jakbym z chłodnego raju zstąpił do piekieł. Brudni handlarze starociami i Arabowie usiłują się przekrzyczeć nawzajem. Chwytają klientów za ręce, podtykają towar pod nos. Lumpeks połączony z bliskowschodnim sukiem. Rzeczy porozkładane wprost na podłodze. Wszystko topi się z gorąca i krzyków tysiąca głosów w rozmaitych językach. Miganie rąk i różnokolorowych tkanin, brzęk fałszowanych ozdóbek… Ochroniarze, brutalnie szturchając zbity tłum, ścigają drobnych złodziejaszków. Co i rusz wybuchają bójki… Większość odwiedzających przyszło tu nie na zakupy, a dla rozrywki.

To było know how właścicieli „Harrodsa”, Arabów, których własnością supermarket stał się ponad sto lat temu. „Harrods” był jednym z głównych dostawców królewskiego dworu. Jednak kiedy rozgorzał kryzys finansowy i sławny budynek opustoszał, postanowiono ściągnąć tutaj najbiedniejszych handlowców i kupujących. Mówi się, że teraz w „Harrodsie” można znaleźć nawet kontrabandę. Z czasem na górne pietra powróciły drogie marki – ale pchli targ na dole stał się już osobliwością Londynu i pozostał nietknięty.
 

- Jesteś nadnaturalnie przenikliwy, Sherlock.

- Wiedziałem, że to powiesz.

- Ale jak?
- Elementarne, przyjacielu. Troja została odnaleziona przez Niemca, Heinricha Schliemanna według „Iliady” Homera. Przypomniałem to sobie, przyjąłem jego metodę i…

Potrzebne mi są obrazy. Cztery portrety. Nieważne, kto na nich będzie. Pamiętam: Bach, Beethoven, Schiller i Goethe. Wystarczy pewne podobieństwo i fakt, że to stare portrety. A raczej podróbki. Widzę alejkę z fotografiami, pocztówkami, i chyba prawdziwymi litografiami… Mieszczański brak gustu obok czegoś wzniosłego. Wszystko się pomieszało, jak pory roku. Nie, to nie to, co mi potrzebne… A oto i obrazy! Wybieram marnie namalowane kopie portretów jakichś panów w staroświeckich surdutach, zapewne z XIX wieku. To nieważne. Będą moim Bachem i spółką. Doskonale odegrają ich role. Zwracam uwagę na mapy starego świata. Kupuję bez targów, czym bardzo martwię sprzedawcę… W rogu wielkiego pawilonu – meble. Wybieram fotele, podobne do tych, jakie były na Baker Street. Zamawiam półki na papierowe książki…
To chyba wszystko. Jestem zadowolony. Trzeba zajrzeć do apteki. Jemu mogą się przydać plastry nikotynowe… Rozumiem tez, że powinienem się zaopatrzyć w lubrykant i prezerwatywy – jednak odkładam ten zakup. Jak to będzie? Niezręcznie mi o tym myśleć… Obładowany, łapię taksówkę i docieram do domu.
Po niedawnych deszczach zaczęło prażyć słońce. Upał, dosłownie jakby był lipiec. Ptaki śpiewają i nie zamierzają odlatywać z naszej wyspy. Wybrałem się do „Harrodsa” w koszulce i dżinsach, a teraz cały jestem mokry od potu. A dopiero co rozmyślałem o Bożym Narodzeniu…

- Seks w naszych czasach przemienił się w żądzę lub grzech. Zniżono go do poziomu zbydlęcenia albo motywu morderstwa. Jakby nie było trzeciej ścieżki! Teraz to sfera usług, seks zamawiają przez Intel, dobrze o tym wiem… khm. Seks to talent, sztuka, tworzenie, przejaw indywidualności ostatecznie!

- Powtarzasz się, Sherlock.

- Nie zamierzam siedzieć kamieniem w twoim mieszkaniu!

- W naszym mieszkaniu. W naszym nowym mieszkaniu, Sherlock… To niebezpieczne. Wiesz, że małżeństw homoseksualnych nie zdelegalizowano, rząd z uporem podtrzymuje reputację Anglii jako cywilizowanego kraju. Ale zawsze może napatoczyć się grupa fanatyków religijnych, która urządzi samosąd.

- Nikogo się nie boję! Potrafimy się obronić.
 

Za dnia zajęty jestem przygotowaniami do powrotu Sherlocka. Zacząłem od generalnych porządków. Wyrzuciłem wszystkie rzeczy Harriet, pozostawiając tylko rodzinny album. Nie mam kiedy do niego zajrzeć… Wyczyściłem kominek, rozstawiłem meble w przybliżeniu tak, jak w mieszkaniu na Baker Street. Przestawiłem łóżko… Patrzę na nie z obawą. Jak to będzie? Po głowie chodzą mi jakieś informacje medyczne… „W rezultacie uprawiania rimmingu możliwe jest przekazanie niektórych chorób zakaźnych, takich jak wirusowe zakażenie wątroby, rzeżączka, Helicobacter, HIV lub wystąpienie biegunki. Może też nastąpić inwazja pasożytów (glist, owsików, tasiemca i tak dalej)”… Odsuwam od siebie te myśli i działem dalej. Robię miejsce w szafach na rzeczy Sherlocka. Pozostało jeszcze zaczekać na dostawę foteli i regałów.

- W niektórych rejonach Afryki Zachodniej, John, rośnie radix pedis diaboli, który miejscowi czarownicy wykorzystują w swoich praktykach – wywołuje halucynacje. Proszek z tego korzenia rzucono do kominka. Umarli, zatruci produktami spalania i ze strachu…

- Ja też pewnego raz mało nie umarłem ze strachu. W Pakistanie…

- Nie zaczynaj.
- Jak sobie życzysz, Sherlock.
- Chciałbym wiedzieć, jak zostałeś ranny. Nigdy o tym nie opowiadałeś.

- Próbowałem…
- Raczej nie można było tego nazwać dorzecznym opowiadaniem. Coś związanego z kozami. Traumatyczne doświadczenie.
- Coś w tym rodzaju. Wieźli mnie do Khaki Jabbar, gdzie powinno się rozpocząć wstępne dochodzenie…

Książki Sherlock przysłał od razu pierwszego dnia po naszym spotkaniu w Barnet. Ledwo zacząłem je rozpakowywać i – tak! To dokładnie te książki, które były na Baker Street! „Ptaki Brytanii”, „Katullus”, „Święta wojna”… Uśmiecham się. Teraz cały czas chodzę z głupim uśmiechem na twarzy… Obchodzę się z książkami bardzo ostrożnie. Pamiętam je. One istnieją. Czyli to wszystko nie było złudzeniem. Oto one – książki Sherlocka. Mogę ich dotknąć: podniszczone oprawy, pożółkłe stronice z pozaginanymi rogami. Na marginesach notatki, zrobione ręką Sherlocka. Jego nieczytelne pismo… Próbowałem odczytać, co tam było napisane, kiedy jeszcze mieszkałem w naszym starym mieszkaniu…
Kiedy dostarczono półki na książki, troskliwie rozkładam tomy w tej samej kolejności, jaka była zachowana na Baker Street.

 

- Rozszyfrowałem ich kod, korzystając z zapisów o „Enigmie” z archiwum Bletchley Park.

- Opowiedz mi o tym, Sherlock…

- Wiele lat temu żył pewien człowiek. Trwała Druga Wojna Światowa. Był taki, jak ja…

Rozwieszam obrazy. Każdego wieczora wyjmuję skrzypce z futerału. Je także pamiętam. Dotykam leciutko. Wdycham ich zapach. Pachną drewnem, lakierem i kalafonią. Wodzę palcami po lśniącej powierzchni instrumentu, po sprężystych metalowych strunach i mocno napiętym końskim włosiu na smyczku… Jak to będzie? Jak to będzie znów usłyszeć ich dźwięk? Znów cię dotknąć? Stracić ostatki nadziei – i znów ją odnaleźć? Ponownie ujrzeć Sherlocka, jego wygięte szczupłe plecy i talię, jego przechyloną na bok głowę… Lubi grać, odwróciwszy się do okna… Uśmiecham się, myśląc o tym, ile razy przez te dwa miesiące przyjdzie mi słuchać „Ciaccony”. Zapewne niejeden raz. To przecież Sherlock…

- Herz, mein Herz was soll das geben? Was bedränget… „Nowa miłość – nowe życie” Goethego? To to?

- Tak.

- Oczywiście, znam ten wiersz. Posłuchaj!

- Nie…! Nie. Nie teraz. Nie teraz, Sherlock. Potem, kiedy będziesz już w domu.
- Dobrze. Jak go znalazłeś?

- Wisiały u nas cztery portrety. Bach czy Beethoven raczej nie mogli tego napisać. Pozostawał Goethe i Schiller. Pamiętałem tylko pierwsze trzy słowa: „Serce, moje serce…”. Resztę zrobił Intel.

- To dedukcja, John! Szybko się uczysz… „O, miłości, daj mi wolność!”

- Natrząsasz się. Idź do diabła. Odkładam słuchawkę, Sherlock.
- Strzeliłeś do mnie w Dublinie… To ty powinieneś przepraszać!

- Czasami jesteś taki marudny!

Wieczorami zajmuję się zapisywaniem naszej historii i rozmowami z Sherlockiem. Za każdym razem przygotowuję mu coś nowego. Z początku rozdzieliłem notes na trzy tabele: „ja”, „Richard”, „Sherlock”. Czy powinienem dodać czwartą? Tak, tak będzie w porządku. Uśmiecham się: fantastyczna czwórka. No cóż, z pewnością należy przestać ustalać, kto był kim w naszej historii. Tworzyliśmy ją razem. Wspomnienia, pragnienia i myśli każdego stały się całością… Ja – to ty. Naczynia połączone. Jeden przelewał się w drugiego… Koniec końców, zapisuję wszystko we wspólnej tabeli. Mogę znaleźć wyjaśnienie każdego detalu. Ale czy trzeba? Myślałem, że stworzyłem swój idealny świat, w centrum którego jaśniał Sherlock. Ale to nie tylko mój świat… Richard. Richard był genialny. Czy zniszczył wszystkie swoje zapiski? Czy zdawał sobie sprawę, że przy dalszym udoskonalaniu REST był zdolny stworzyć pamięć kolektywną? Możliwe, że tak. My, cały naród, moglibyśmy być z siebie dumni, albo wstydzić się za siebie. Przy szerokim zastosowaniu urządzenia pojawiłaby się możliwość tworzenia na nowo i przepisywania historii. Możliwość zaprogramowania całych narodów na podrzędność lub poczucie wyższości – właśnie to, do czego dąży obecnie James Moriarty. To, czego na pewno chciałby Mycroft Holmes

- Czy mam ogolić pachy i łono?

- Sherlock…!

- Co? Jakiś problem?

- Nic. Ta twoja maniera walenia prosto z mostu…

- Tak czy nie?

- Nie. Oczywiście, że nie.

- „Oczywiście” – dlaczego?
- I ten twój cholerny nawyk dokopywania się do wszystkiego!

- Hm… Zdaje się, że wcześniej nie miałeś nic przeciwko… Do tego lubisz rozkazy w łóżku. I okazywanie siły.
- Idź do diabła.

- Jesteś próżny. Podoba ci się dymanie brata samego sir Mycrofta Holmesa!

- Powiedziałem, żebyś poszedł do diabła, Sherlock.

- Lubisz luksus. I naturalne jedzenie.
- Tak. Moja rodzina nigdy nie była bogata. Ale mama wspaniale gotowała, kiedy jeszcze były dostępne naturalne produkty, rozumiesz?

- Oczywiste. Co jeszcze?
- Użyj swojej zachwalanej dedukcji!

- Ja ją wynalazłem!
- Nikt nie zaprzecza, panie Samochwało.
- Potrzeba autorytetu, dominacji, zachwytu. Potrzeba chronienia i ryzyka… To wszystko ty. Lubisz rozkazy w łóżku. I wstąpiłeś do armii…
- I…? Nie milcz, Sherlock. Sherlock…? Dobra. Jesteś jeszcze gorszy, niż Ella. Tak. Tak. Podobało mi się być obok innych mężczyzn. Podobał mi się zapach ich potu. Zapach adrenaliny. To mnie podniecało. Zadowolony? Wielu traciłem. Chciałem im pomóc. Ale nigdy nie sądziłem, że ja… Teraz rozumiem, tak, Sherlock... Lubię podporządkowywać się czyjejś sile i także ją przejawiać. Nigdy z tego nie zdawałem sobie sprawy. To niełatwe, ale… Nie zamierzam zajmować się autoanalizą. Już na to za późno. Po REST…
- Szszsz…
- Odsunąłem się od wszystkich. Uważałem, że trzeba odsunąć się w ogóle od wszystkiego, od więzi – ale było to odrzuceniem nie więzi, a mojego pragnienia… Podobał mi się Greg… I… I, Sherlock… nie. Nie musisz się golić. Chcę to czuć. Życie. Zapachy. Twoje włoski na rękach i nogach i zapach pod pachami. Chwytać cię za włosy na głowie, kiedy… kiedy my…

- Kiedy się pieprzymy. Jednak nie nauczyłeś się mówić wprost. Co jeszcze? Opowiedz mi. Co jeszcze lubisz?

- Włosy. Włoski na twoim ciele. Stają się bardziej szorstkie, w miarę zsuwania się z piersi w dół brzucha. Ja… Ja lubię…

- Powiedz to, John.
- Lubię wtulać twarz w twoją pachwinę…

- Jak po Dublinie?

- Tak. Jak po Dublinie. Pokłóciliśmy się, a potem, rano, poszedłeś pod prysznic i…

- I?

- Znów cię zapragnąłem. Chciałem zdjąć bandaże i przesunąć językiem po twojej ranie… Wyszedłeś spod prysznica, w samym szlafroku. Wszedłem do kuchni, rozsunąłem twój szlafrok i ukląkłem. Ściskałem twoje pośladki przez tkaninę, przesuwałem między nimi ręką… Tobie się to podoba… A sam wtuliłem twarz w twoje mokre krocze. Wilgoć, twój gorący członek i zapach mydła… Lubię cię takiego. A potem…

- Mów, John.
- Zdjąłem opatrunek. Ty byłeś na stole, a ja w ciebie wchodziłem. Z początku po prostu się odchyliłeś. Rozłożyłeś nogi. Pozwoliłeś dotknąć swojej rany na udzie, rozciągać się…
- …lizać sutki i penis…
- Odchyliłeś się… I kiedy wszedłem, nie poruszyłeś się. Zamknąłeś oczy i po prostu…

- …czerpałem zadowolenie z twoich ruchów wewnątrz…

- Ale potem – to było niewiarygodne – zacząłeś poruszać się mnie na spotkanie …
- …uniosłem się, objąłem cię, przesunąłem rękę niżej…

- …ty byłeś we mnie, a ja w tobie. Wziąłem twój penis…

- Myślę, że powinniśmy przestać właśnie teraz, John.
 

Możliwe, że czegoś nie pamiętasz – ale ja nie zapomniałem. Jestem ochroniarzem. A teraz chronię nasze wspomnienia.
Cały dzień przygotowuję się tylko na to, by usłyszeć twój głos. Słyszeć twój głos… Jest prawdziwy. Żywy. Pełen obietnic… Zwracasz się do mnie tak znajomo: głębia i czułość, sarkazm i kpina, zaduma i prędkość myślenia, niepokój, namiętność i pragnienie, rozdrażniony krzyk, szczery śmiech, rwący się oddech i szept… Słyszę jak oddychasz. Oddychasz. Jesteś realny…
Jednak szkoda, że przez większość czasu mówię tylko ja. Dlatego proszę, żebyś coś opowiadał – cokolwiek. I opowiadasz. Mówisz o teatrze, historii, muzyce, o starych i nowych sprawach – o wszystkim… O imperatorze, który grał na lirze, kiedy płonął Rzym. O filozofie, którego otruli cykutą za jego umiłowanie prawdy. O rycerzach, zabijających z imieniem Boga na ustach. O uczonym, który dokonał przypadkowego odkrycia i w rezultacie uratował miliony istnień. O książkach, napisanych i utraconych. O żeglarzu, który szukał i znalazł Ziemię Obiecaną, a przywiózł tam z sobą tylko mrok i przerażenie. O dzikich i niepokornych nacjach w puszczach Amazonii. O watykańskiej bazylice, wybudowanej przed wiekami. O uczonym, który odnalazł starożytne miasto, gdyż przeczytał starożytną księgę. O tyranach, tworzących imperia i barbarzyńcach, którzy je unicestwiali. O mędrcach, badających sztukę wojny… Twoja pamięć nie ma granic. Mówisz we wszystkich językach. Twoja wiedza o świecie jest nieskończona, jak i sam świat. Cały rozpościera się przed tobą, zawiera się w tobie, niczym bezkresne niebo, na którym nakreślono miliardy historii… Tak mijają moje wieczory: nasza historia przeplata się z historią dawnych czasów…

- Nie mafia, John, a chińska mafia! Stary, na pół mityczny klan, w którego istnienie nikt nie wierzył.

- Jak się domyśliłeś?

- Dlaczego ludzie nie mogą zwyczajnie pomyśleć?! Myśl, John, myśl!

- Sherlock, nie udawaj, że obaj to wiemy. Nie milcz… I ja słyszę, jak się śmiejesz.

- Rozerwanie żołądka. W żołądku był ryż, napęczniał… Egzekucja za pomocą niedogotowanego ryżu stosowana była w Starożytnych Chinach. Uważano, że ta technika została zapomniana.
 

Nocami się uśmiecham. Sherlock niebawem wróci…
 

…Deszcz leje już od kilku dni, bez przerwy. Upał minął, bardzo się ochłodziło. Jestem zadowolony – w naszym mieszkaniu jest ciepło. Rozpaliłem w kominku. Nie mogę zdecydować, czy kolacja wyda ci się skromna czy wystawna? Starałem się. Po raz pierwszy od długiego czasu zadzwoniłem do Lestrade’a. Spytałem, jak skontaktować się z czarnorynkowymi handlarzami. Niechętnie przekazał mi kontakty, a ja od razu się wyłączyłem i nie odpowiadałem na lego telefony. Na czarnym rynku kupiłem prawdziwe jedzenie dla Sherlocka. Dla prawdziwego Sherlocka. Sam tego nie jadłem…
Znalazłem wiersz Goethego i wyłączyłem Intel. Ogłaszają tam, że konflikt jądrowy między Pakistanem a USA jest nieunikniony. Nieważne… Zapisywałem naszą historię, czytałem papierowe książki, patrzyłem na portrety i słuchałem muzyki. Przygotowywałem się. Czas się zatrzymał.

- W dzieciństwie podobał mi się komiks o Czarnej Panterze.

- Oczywiście, John. Nazwałeś mnie panterą.
- Powiedziałem to głośno?

- Hm… Tak wtedy powiedziałeś: „Cholerna czarna pantera”! To było nielogiczne i nie odpowiadało rzeczywistości.

- Nie pamiętam… To stary komiks Marvela. Lubiłem w dzieciństwie stare komiksy… Był nadczłowiekiem. Mistrz sztuk walki, łowca i tropiciel. Był obdarzony niewiarygodną siłą i bardzo czułymi zmysłami. Nie takimi, jak inni ludzie. Kiedy robiło się niebezpiecznie, puszczał w ruch pazury i vibranium – minerał z innej planety. Czarna Pantera był członkiem Fantastycznej Czwórki.
- John, jesteś beznadziejny!

Zauważam, że cicho nucę melodię, jaka brzmiała w taksówce, kiedy jechaliśmy na Baker Street.* Z pewnością oszalałem…

To miało się wydarzyć dzisiaj.
Zadzwoniłeś, powiedziałeś, że jesteś gotowy i wyjeżdżasz. Siedzę na łóżku i patrzę w jeden punkt – na cyferblat swojego zegarka na ręku. Odliczam czas. Zastygłem, jak przed początkiem czasu. Niebawem narodzi si e mój nowy świat i nowe życie.

Modlę się, żebyś dotarł szczęśliwie.
Jestem gotów, Sherlock.
Rozlega się dzwonek u drzwi wejściowych.

Idę na uginających się nogach, mimochodem spoglądając w lustro. Ten oszołomiony, mały szary człowiek, jakby przysypany kurzem i popiołem, prędko stanie się niewiarygodnie szczęśliwy…
Muszę go dostać. Mój umysł, dusza i ciało muszą go otrzymać. Inaczej rozprawię się okrutnie z samym sobą.
Otwieram drzwi. Na dworze jest mrocznie i deszczowo. Skąd się bierze deszcz, śnieg albo odwilż? Richard mógłby mi o tym opowiedzieć…
Stoisz, szeroko rozstawiwszy nogi. Ni zniknąłeś i nie umarłeś. Stoisz twardo na tej ziemi. Postawiłeś duża walizkę na trotuarze. Twoje wijące się ciemne włosy i poły rozpiętego płaszcza szarpie wiatr. Trzymasz ręce za plecami. Co tam chowasz?
Patrzysz na mnie i uśmiechasz się triumfalnie. Na sekundę oślepłem. Przebłysk…

Jak to będzie?
Tak za tobą tęskniłem, Sherlock…

Przypisy autorki:
Harrods – najbardziej znany dom towarowy Londynu, uważany za jeden z największych i najbardziej eleganckich na świecie. Budynek stoi na Brompton Road, w dzielnicy Knightsbridge. W latach 1985-2010 Harrods b...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin