2112 przekład 29.doc

(53 KB) Pobierz
Epizod 29

Epizod 29

LONDYN, WIELKA BRYTANIA


Niebawem nadejdzie grudzień.

Chcę opowiedzieć o swoich czasach, o sobie i o Sherlocku…

Tak więc…

Gdybym miał opowiedzieć człowiekowi z przeszłości lub przyszłości o czasach, w których żyję, objaśnienie byłoby proste: weź rok, w którym żyjesz ty sam i odejmij lat pięćdziesiąt. A może i sto…
W moich czasach wszystko jest zwietrzałe i znoszone. To rozpadający się świat – świat żałości i upadku. Nie jesteśmy w stanie przyjąć nowych prawd – a zapominamy stare. Geniusze już się nie rodzą. Ostatni z nich zginął… Nie odkrywamy nowych ziem i gwiazd, nie piszemy nowych książek, ani muzyki. Prawie przestaliśmy marzyć… Jedyne, co potrafimy, to podtrzymywać dawne technologie, odtwarzać, robić marne kopie. Postęp się zatrzymał i bez podążania naprzód degradujemy się. Straciliśmy więź z dawnym, nieskończonym i niepokornym duchem poznania, rwącym się ku niebu. Zwiesiwszy głowę, patrzymy pod nogi, potykamy się, upadamy, zboczyliśmy z drogi. To świat bez nadziei i wiary w przyszłość.

…Od połowy lat dwudziestych zeszłego wieku wiedza człowieka o świecie i sobie samym rozwijała się błyskawicznie. Odbywał się burzliwy rozkwit i rewolucja technologiczna we wszelkich sferach życia. Europa stała na progu rezygnacji z energetyki atomowej. Przełomowe odkrycia w medycynie obiecywały ludziom długie życie bez cierpień. Ucichały ostatnie wojny. Tyranów wygnano, komórki terrorystyczne zlikwidowano. W większości krajów, zdawałoby się bezpowrotnie, zaprzestano prześladowań z powodu koloru skóry, religii czy orientacji seksualnej. W niektórych państwach Afryki i Azji wciąż jeszcze panował głód albo fanatycy religijni, stojący na drodze wszechobecnego szczęścia. Jednak świat był gotów wyciągnąć pomocną dłoń do cierpiących, tak czy inaczej… To była ziemia prawie bez granic i zagrożeń. Wydawało się, że ludzkość lada chwila wstąpi w nowy „złoty wiek” i, wiodąc życie zgodnie z prawami ziemskimi i boskimi, uwolniwszy się od widma epidemii, nieuleczalnych chorób i wojen, zwróci wzrok ku górze…
Wszyscy powiązani byliśmy jedną Siecią – rządy, armie, banki, fabryki, ludzie… Liczyliśmy na nią i powierzaliśmy jej naszą wiedzę i technologie, nasze kody bezpieczeństwa, nasze kontakty z innymi ludźmi i dane osobiste o każdym. To wszystko było w Sieci. A kiedy grupa anonimowych terrorystów-anarchistów zaatakowała Sieć i zniszczyła ją, wszystko się zatrzymało. Do tej pory nie wiemy, kto to był, skąd padł cios. Ich celem był chaos. Dopięli swego: marzenia o „złotym wieku” już nie można wskrzesić.
Nastąpił globalny kollaps. Przełom czterdziestych i pięćdziesiątych lat XXI wieku naznaczyła Wielka Dwunastoletnia Depresja. Powszechna panika sprowokowała załamanie rynków i giełd, i finansową katastrofę. Wielkiej Brytanii udało się utrzymać stagnację ekonomiczną i odbudować system bankowy. Zachowaliśmy swoją jednostkę monetarną, ale inflacja była nieunikniona… Kiedy rynek się ustabilizował, powróciły stare domy towarowe. Jednak na ich towary stać tylko niewielką grupę ludzi w kraju. Reszta zadowala się tanią syntetyczną żywnością, odzieżą i tak dalej. Kryzys żywnościowy i energetyczny trwa do tej pory. Nasza ekonomia jest częściowo regulowana, a eksport i import niemal całkowicie ustał.
Stopniowo świat stawał się coraz bardziej zamknięty i rozproszony. Kraje i ludzie, którzy przeżyli wstrząsy, coraz bardziej izolowali się od siebie. W powietrzu zaczął unosić się zapach wyobcowania, wrogości i nienawiści. Zapach prochu… W ciągu kilku dekad od najlepszego przeszliśmy do najgorszego: pod koniec XXI wieku wszyscy walczyli ze wszystkimi. ONZ straciła siłę i została rozwiązana jako niepotrzebna.

Europa zachowała i nieustannie modernizowała swoje elektrownie atomowe, jednak przypłaciła to ter-aktami we Francji i Niemczech. „Dzień 2 B” przemienił połowę kontynentu w martwą strefę. Stary Świat upadł, lecz powstały Chiny ze swą mocarna ekonomią, a także kraje arabskie, władające zasobami energetycznymi.

Wszystkie nasz podatki, jak Minotaur, pożerała armia i przemysł zbrojeniowy – Anglia nastawiła się na Bliski Wschód. Jednak wieloletnie wojny zakończyły się pełną kapitulacją armii Jego Wysokości. Kolejnym fatalnym ciosem w koronę stała się utrata Szkocji, kiedy nasi żołnierze walczyli poza granicami Brytanii. Skarb państwa opustoszał – podatków już nie starczało na opracowanie nowoczesnego uzbrojenia. Zostaliśmy rozpaczliwie w tyle za Chinami i Pakistanem. Zamknięto wszystkie programy socjalne. To społeczeństwo, w którym panuje selekcja naturalna i tylko wybranym, najsprytniejszym i najsilniejszym dane było przeżyć. Nauka i kultura… Obecnie rząd troszczy się o naukę tylko wtedy, jeśli służy ona bezpieczeństwu narodowemu. Dbanie o sztukę nie wchodzi w sferę interesów państwowych…
W moim świecie dla jednym oparciem jest prawdziwa wiara, dla drugich – fanatyzm, dla jeszcze innych – niewiara. Jak wielu innych Europejczyków, również ja obstawałem za tym ostatnim. Rosja ogłosiła się centrum chrześcijańskiego świata, nowym Bizancjum, lecz za to straciła swobody obywatelskie. My próbowaliśmy te swobody ocalić. Jednak nasze świątynie opustoszały i zawaliły się. Przestaliśmy wierzyć. Religia jest czymś, co wywyższa ludzi. I jednocześnie ich dzieli. Islam stał się religią wiodącą. W każdej najmniejszej dzielnicy Londynu jest meczet. Właśnie dlatego rdzenni mieszkańcy wyspy paranoicznie boją się muzułmanów. Podejrzewają o terroryzm sąsiadów i przyjaciół, starców i dzieci. Masowo zajmujemy się donosicielstwem… To była reakcja obronna na atak. Oni, pełnoprawni obywatele naszego kraju, nigdy nie będą uważani za swoich…
Obserwuję to na ulicach – i w Intelu. Powietrze Londynu przesycone jest jego promieniami. Są wszechobecne… Intel – wewnętrzna sieć bezprzewodowa, zamknięta w granicach miasta. To nasza prasa, jedyne źródło informacji i kontakt ze światem zewnętrznym. Nadajniki Intelu są starannie chronione i znajdują się pod kontrolą państwa. Chronimy pozory wolności słowa, ale nikt nie może powiedzieć, na ile wiarygodne jest to, o czym nas się informuje.
A jednak… powietrze miasta czyni wolnym. Ni ty, ni ja nie możemy żyć nigdzie, poza Londynem. Na wsiach zachowały się archaiczne, prymitywne sposoby pozyskiwania chleba, robienia wina… Jednak tam panują rządy niemalże feudalne. Rządzą tam lokalne książątka, ich bandy i paserzy. Zmuszają wieśniaków, by oddawali naturalne produkty za grosze. Na taki stan rzeczy rząd patrzy przez palce. Co więcej, wysoko postawieni i zamożni londyńczycy i mieszkańcy innych dużych miast są podstawowymi klientami czarnego rynku. Za naturalne jedzenie z mieszczuchów zdziera się ogromne pieniądze - całkiem możliwe, że któryś ze skorumpowanych urzędników dostaje z tego swój procent. Lub nawet gorzej: prawdopodobnie część dochodów z czarnego rynku trafia do skarbu państwa, jak kiedyś od sprzedaży opium w Chinach…

 

Żywność. Naturalna żywność. Przez nią pokłóciliśmy się po raz pierwszy. A potem musiałem prowadzić z tobą wojnę. Kłóciliśmy się i wcześniej, ale nie tak zażarcie. Między nami rozgorzała prawdziwa wojna, nie na żarty, i ostatecznie byłem zmuszony się poddać.
Już pierwszego ranka w naszym nowym mieszkaniu próbowałeś skłonić mnie, żebym zjadł tę połowę kolacji, którą zostawiłeś. Odmówiłem i wszystko się popsuło – jedzenie i stosunki. Myślałem, że będę kupować drogie naturalne produkty dla ciebie i tanią syntetykę dla siebie. Ale zamiast tego groźbami i szantażem, lub kompletnym ignorowaniem faktu mego istnienia zmusiłeś mnie do jedzenia naturalnej żywności. A kiedy skończyły mi się na koncie pieniądze, jakimś sposobem się zorientowałeś i jednoosobową decyzją przestawiłeś nas obu na produkty syntetyczne.

…Od pierwszego dnia wszystko poszło nie według planu. Zmieniłeś się. Nie grasz według zasad. Dziwne, ale nie chcesz powtarzać naszej historii, która zaczęła się na Baker Street. Mówisz, że powinniśmy się rozwijać – i wymyślasz nową historię. Twierdzisz, że należy łamać tradycje.
Spodziewałem się, że zamkniemy drzwi, ja będę wychodzić z domu tylko po niezbędne rzeczy. Chciałem się odciąć od całego świata i żyć z tobą, jak w jaskini. Wyłączyłbym Intel. Bez przerwy patrzył bym, jak grasz na skrzypcach, odwrócony do okna, albo czytasz, siedząc w swoim fotelu przy kominku. Słuchałbym i słuchał twoich zadziwiających historii. Albo zwyczajnie byłbym z tobą w naszym łóżku…

Jednak przy każdej możliwości, kiedy tylko się ociepla i przestaje lać, cichnie wichura, wyciągasz mnie z domu. Nie powinniśmy przyciągać uwagi, możemy zostać napadnięci i pobici. Boję się o ciebie – ale ty śmiejesz się głośno i obejmujesz mnie na oczach wszystkich. Kipi w tobie energia i zapał… W mieszkaniu nieustannie chodzi Intel, a ty głośno deliberujesz o konflikcie między USA a Pakistanem, rozważasz rolę Chin jako czynnika pacyfistycznego. Nie chcę o tym nic wiedzieć, ale ty mnie zmuszasz do słuchania. Niecierpliwisz się, domagasz, żebym wyraził swoje poglądy, spierasz się ze mną… Wcześniej jeździłeś tylko taksówkami, a teraz metrem. „Zaoszczędzę twoje pieniądze”. Kiedy ty oszczędzałeś moje pieniądze, Sherlock…? Nie boisz się ter-aktów. „John, zawsze mogę wyśledzić terrorystę”. Ryzykujesz życiem, żeby udowodnić, że jesteś mądry?
Ostatnie pensy na moim koncie wyparowały, zastanawiam się, co można sprzedać – i prowadzę z tobą nową wojnę. Przysięgasz, że mnie zostawisz, jeśli się nie zgodzę… Teraz żyjemy za pieniądze z odszkodowania, wypłaconego mi po awarii REST-u.

Chcę patrzeć tylko na ciebie, ale ty zmuszasz mnie, żebym zauważał świat dokoła. Doceniał go. Odkrywasz przede mną cuda i tajemnice wielkiego miasta. Dlaczego nie widziałem tego wcześniej? Obserwujemy. To godziny, kiedy jesteśmy razem szczęśliwi. Nie jesteś mroczny, rozdrażniony i przybity… Kochasz Londyn. Czujesz go przez skórę. Zbadałeś wszystkie jego zaułki i odcienie, nawyki i dziwactwa, jak gusta starego kochanka. W tych szczególnych chwilach, kiedy mówisz w natchnieniu o mieście i ludziach, wydaje mi się, że jesteś ucieleśnieniem i duchem wiecznego Londynu. Opowiadasz mi o Wielkim Pożarze w 1666 roku, który unicestwił prawie wszystkie budynki. O blitzu na początku Drugiej Wojny światowej, zrujnowaniu Londynu pod bombami, męstwie króla i śmierci czterdziestu tysięcy ludzi… Mówisz o tym, co było i zginęło, co powstało i ocalało. Objaśniasz mi metodę dedukcji, którą sam wynalazłeś i odgadujemy zagadki przechodniów… Widzisz piękno i historie ukryte w zwykłych przedmiotach. Twoje oczy płoną. Jestem zazdrosny o ciebie – zazdroszczę miastu i jego mieszkańcom. Ale nie: oto się odwracasz, patrzysz na mnie i uśmiechasz się, jak zwykle. Tylko do mnie. To wszystko – tylko dla mnie. Dosłownie jakbyśmy tylko my wiedzieli o wzlotach i upadkach naszego Londynu… Widzę, wiem, że w takich chwilach jest ci ze mną naprawdę dobrze. Ze mną nie musisz udawać. Ze mną czujesz się żywym, tak samo jak ja z tobą. Zapominam o tym, że niedługo nadejdzie grudzień… Wszystko się zakończy.

Chcesz przywrócić mnie światu, od którego ja chcę uciec. Owszem, pojawia się u mnie zainteresowanie światem, ale tylko wtedy, kiedy obok jesteś ty. Chcesz, żeby poczuł smak życia, kiedy ja chciałbym czuć tylko twój smak… Ale może ty właśnie jesteś życiem? Antytezą niebytu…

Próbujesz wyciągnąć mnie z przepaści, nie pojmując, że jestem martwym ciężarem. Czasami to ci się udaje… Czasami gdzieś idziesz, mówiąc, że powinienem umieć zostawać w mieszkaniu sam. Nie chcę tracić ani minuty z tobą, ale ty nalegasz. Jesteś stanowczy. Wybawiasz mnie od lęków. Boję się ciebie wypuszczać…

Prosisz, żebym wyciągnął album ze zdjęciami – jedyną rzecz, należącą do siostry, jakiej nie wyrzuciłem. Wypytujesz, jak żyłem z Harriet i rodzicami, jak się uczyłem, jak trafiłem na wojnę… Czy naprawdę jest to potrzebne? Wydaje mi się, że to wszystko wydarzyło się nie mnie. W jakimś innym życiu. Przed tobą, Sherlock. To brzmi tak banalnie… Patrzę na fotografie Harriet, mojej rodziny, towarzyszy broni, którzy zginęli. Patrzę na siebie samego – głupiego, szczęśliwego, niewinnego, młodego. Ja już nie pamiętam tego człowieka… Rozmawiasz ze mną, długo, o tym, o czym nie chciałem rozmawiać z nikim. O tym, o czym nie chciałem myśleć. O tym, jak od wybuchu w metrze zginęła moja siostra. Jak to było? Wybuch, błyskawiczny i okropny ból? Wiem… Czy Harriet rozumiała, co się dzieje – że to koniec? Umarła w szpitalu… Czy będę to wiedział, kiedy nastąpi moja kolej? Pewnego razu byłem tak blisko…

Nie ma cię w domu, słyszę wycie syren. W Intelu mówią, że był wybuch w metrze. Zaczynam się dusić… Prawdopodobnie byłeś gdzieś blisko. Dzwonisz do mnie. Mówisz, że żyjesz. Wychodzę na ulicę i widzę, jak pędzisz do mnie ze wszystkich sił, potrącając ludzi po drodze. Blady, śmiertelnie wystraszony. Rozumiem: wystraszyłeś się z mojego powodu. Weszliśmy do mieszkania, patrzyłeś na mnie z najwyższą trwogą. Objąłeś i powiedziałeś: „Jestem tutaj. Wszystko w porządku. Jestem tutaj, John”. Mocno waliło ci serce. Nigdy nie widziałem, żebyś tak się denerwował… Potem przez kilka dni z rzędu sam nie wychodzę i nie wypuszczam cię na zewnątrz…

Niełatwo jest z tobą, ale tak było zawsze. Zacząłeś mnie inaczej traktować. Zbadałeś mnie lepiej, niż przedtem. Czuję, że staję dla ciebie coraz ważniejszy. Nie wiem jak – ale to czuję.
Jesteś wciąż tak samo prostolinijny. Tak samo nienasycony i chciwy pieszczot w łóżku. Tracisz kontrolę i przestajesz myśleć. Dobrze ci ze mną – to nie wymaga ani udawania, ani dowodów. Jesteś przywiązany do mnie prawie tak samo mocno, jak ja do ciebie. Jednak stopniowo uczysz mnie być nie tylko pożądliwym, ale i czułym. Być obok ciebie i nie tracić głowy z pragnienia. Po prostu nie tracić głowy…

Czasami przypadkowo odwracam się i łowię twoje skupione spojrzenie, skierowane na mnie. Jesteś poważny… Czasami odwracam się i widzę, że gryziesz wargi. Udajesz, że wszystko w porządku. Uśmiechasz się fałszywie… Czasami siedzisz długo nieruchomo, pogrążony we własnych myślach. Coś cię niepokoi, jakbyś znalazł się w ślepej uliczce i nie możesz znaleźć wyjścia. To dla ciebie coś nowego, Sherlock. Nigdy wcześniej nie miewałeś takiego wyrazu twarzy: zmieszanie i bezradność… Czasami obejmujesz mnie tak, jakbym był ciężko chory lub ranny. Całujesz mnie szczególnie ostrożnie. Tego też wcześniej nie było. Nie przypominam sobie… Zrodziło się w tobie współczucie. Współczucie dla mnie. Czasami wyglądasz tak, jakbyś zamierzał coś mi powiedzieć. Coś bardzo ważnego. Jednak przerywasz sam sobie… Czasami czytasz moje zapiski – naszą historię – i chmurzysz się, obejmujesz głowę obiema rękami, jak w geście rozpaczy. Czasem jesteś przygnębiony Czasami zachowujesz się, jak opętany, jakbyś nie mógł rozstrzygnąć jakiegoś problemu. Co to za trudna sprawa, Sherlock? Ja? Co cię niepokoi? Co cię męczy? Patrzysz na mnie, jakbyś widział po raz pierwszy. Co, Sherlock…? Niekiedy tak się wpatrujesz, jakbyś próbował odgadnąć, dokopać się do samego sedna. Zawsze się we mnie wpatrywałeś… Skanujesz wzrokiem, próbując zrozumieć albo spytać: „Kim jesteś?”… Czasami, jakby specjalnie, przejawiasz swój charakter – same najgorsze cechy. Posuwasz się za daleko, a potem grasz na skrzypcach coś nieznanego. Nie „Ciacconę”…
Nie masz za co przepraszać: próbujesz mnie do czegoś popchnąć… Do czego? Co chcesz powiedzieć? Co powinienem zrobić?
Jestem beznadziejny, Sherlock.
Chcesz, żebym się odkochał? Bez sensu. Nadaremno. To nie pomoże. Nic nie pomoże. Mój wyrok został doczytany już dawno. Chcesz mnie ocalić. Uratować ode mnie samego. Rozumiem to. Ale mnie nie trzeba pomagać. To nieuleczalne, Sherlock. Ty żyjesz. Istniejesz. A ja mogę kochać tylko ciebie. Żadnych złych snów, żadnych koszmarów dotyczących ciebie. Możesz mnie wyleczyć z czegokolwiek, ale nie z siebie. Leczysz mnie i niszczysz jednocześnie. Niebawem grudzień. Wszystko się skończy. Chciałbym żyć z tobą jeszcze długo, żeby poznać cię w pełni. Może zestarzeć się razem z tobą… Uspokoić się. Stać się twoim powszednim przyjemnym przyzwyczajeniem. Mniej namiętności, więcej zaufania. Więcej ciepła… To się nigdy nie stanie, Sherlock. Raczej przeżyjemy nasze życie w przyspieszonym tempie – ale ja niczego nie żałuję.

Z każdym dniem kocham cię coraz bardziej. Nie wiem, gdzie leży granica tej miłości. I czy w ogóle istnieje…? To było nieuniknione. We mnie też następują zmiany. Umacnia się jakieś uczucie… Postanowienie iść do końca. Kiedy nadejdzie czas, będę gotów. Będę musiał zebrać całe swe męstwo, kiedy odejdziesz. Każdej nocy, obejmując cię, przypominam sobie o tym na moment, a potem ponownie zapominam. Nie boję się. Odpuszczę… Ale na razie jesteś obok, mam czas. Miesiąc. Dobę. Dzień, godzinę. Nasz czas, cały, do ostatniej sekundy. Nasz czas, twój i mój. Będę gotów do finału. Ale nie teraz…

…Jesteśmy razem już miesiąc. Jestem spokojny. Żyjemy zwykłym życiem. Prawie zwykłym. Niebawem grudzień… Pory roku się przemieszały. Pogoda się zmienia. Przeszły deszcze, które nie ustawały ani na chwilę. Potem ścisnął mróz, jakiego nigdy nie bywało w Anglii. Świat zlodowaciał. Ptaki, które nie odleciały z wyspy, padały i umierały. Niebawem grudzień. W Intelu ogłosili, że u brzegów Brytanii na wiele mil zamarzło Morze Celtyckie…

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin