Georgina Kincaid 02 -Podboje Sukuba - Mead Richelle.docx

(357 KB) Pobierz
Georgina Kincaid 02 -Podboje Sukuba

 

Richelle Mead

 

PODBOJE SUKUBA

 

 

 

Tłumaczenie: A. Kabala

Wyd. Amber 2010

 

by Hazaja

www.chomikuj.pl/Hazaja

 


Heidi i Johnowi, za ich niezawodną przyjaźń, szczerość i łącze internetowe.

Całkiem możliwe, że jesteście najlepszymi ludźmi, jakich znam.

 

Rozdział 1

 

Wszyscy boją się demonów.

Niezależnie od religii czy filozofii życiowej, to właściwie się nie zmienia. Och, oczywiście, demony bywają śmieszne - zwłaszcza w kręgach, w których ja się obracam - ale w sumie ludzie mają powody, żeby bać się piekielnych sług i ich unikać. Są okrutne i bezwzględne, czerpią radość z bólu i cierpienia, a w wolnym czasie torturują dusze. Kłamią. Kradną.

Oszukują w zeznaniach podatkowych.

A mimo to nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że za chwilę będę świadkiem najstraszliwszego demonicznego aktu w historii.

Ceremonii wręczenia nagrody. Mnie.

Horatio, wicedemon takiego a takiego wydziału Ministerstwa Spraw Piekielnych, stał przede mną, próbując nadać tej chwili choć trochę powagi, ale bez skutku. Cóż, jego błękitny poliestrowy garnitur i mucha w błękitne wzorki były tu głównymi winowajcami. Bokobrody też robiły swoje. Horatio, zdaje się, nie opuszczał piekielnych kręgów od jakichś sześciuset lat, czyli od czasów, kiedy poliestrowe garnitury były w modzie.

Chrząkając przeciągle, rozejrzał się wśród obecnych i upewnił, że wszyscy słuchamy uważnie. Mój przełożony, Jerome, stał niedaleko, wyjątkowo znudzony, co chwila spoglądając na zegarek. Za plecami Horatia jego diablik asystent szczerzył się od ucha do ucha. W garści ściska! plik jakichś papierzysk, a na podłodze obok niego stała aktówka. Jego mina nadgorliwego wazeliniarza wyrażała palące pragnienie awansu.

A co do mnie... Cóż, ja toczyłam ze sobą trudną bitwę, by chociaż wyglądać na podekscytowaną - i przegrywałam. Co było oczywiście nie do przyjęcia. Jestem sukubem. Moja cała egzystencja polega na sprawianiu, by ludzie - zwłaszcza mężczyźni - widzieli we mnie to, czego pragną. W mgnieniu oka potrafię zmienić się z kokieteryjnej dziewicy w wyuzdaną do-minę. Wystarczy drobne przeobrażenie i szczypta aktorstwa. Zdolność do zmieniania kształtu otrzymałam w chwili, kiedy przehandlowałam swoją ludzką duszę; aktorstwa nauczyłam się z czasem. Ostatecznie nie da się przez całe wieki powtarzać każdemu facetowi, „Tak, kotku, byłeś najlepszym kochankiem, jakiego miałam w życiu", i nie nauczyć się przy tym wciskania kitu. Być może w mitach występujemy jako eteryczne, demoniczne służki rozkoszy, ale tak naprawdę bycie sukubem sprowadza się do mistrzowskiego opanowania pokerowej twarzy i dobrej gadki reklamowej. Więc doprawdy wręczenie nagrody nie powinno być dla mnie problemem. Ale Horatio nie ułatwiał mi zachowania powagi.

- Zaiste, wielki to honor dla mnie, być tu dzisiaj - zaintonował nosowym barytonem.

Zaiste?

- Ciężka praca czyni nas wielkimi. Zebraliśmy się tu dzisiaj, by uczcić kogoś, kto okazał wielkie poświęcenie i bez reszty oddał się Wyższemu Złu. Właśnie takie osoby dają nam siłę, pozwalają zwyciężać w tej doniosłej bitwie, w której u krańca czasu zostaną zliczone wszystkie bitwy. Takie osoby zasługują na nasz szacunek i pragniemy nagrodzić ich oddanie, by pokazać wszystkim, jak ważna jest wytrwałość wbrew wszelkim przeciwnościom i walka o nasze cele w tych trudnych czasach.

Po chwili dodał jeszcze: - A ci, którzy nie pracują ciężko, są ciskani w ogniste otchłanie rozpaczy, gdzie płoną przez wieczność, rozdzierani przez piekielne bestie. Otworzyłam usta, by wspomnieć, że to chyba tańszy sposób pozbycia się pracownika niż wypłacenie odprawy, ale Jerome spojrzał mi w oczy i pokręcił głową.

Tymczasem Horatio trącił łokciem Kaspera i diablik pospiesznie podał mu dyplom ze złotymi wytłaczanymi literami.

- Dlatego z wielką przyjemnością wręczam ci to wyróżnienie za osiągnięcie sukcesów na niwie przekraczania zawodowej normy w ostatnim kwartale. Gratulacje.

Horatio uścisnął mi rękę i wręczył dyplom, podpisany przez jakieś pięćdziesiąt osób.

„Ten dyplom zaświadcza, że Letha (alias Georgina Kincaid), sukub Archidiecezji Seattle, w stanie Waszyngton, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, na kontynencie Ameryki Północnej na Ziemi, osiągnęła sukcesy na niwie przekraczania zawodowej normy w ostatnim kwartale, wykazując się nieporównanym kunsztem uwodzenia i deprawowania ludzkich dusz, a tym samym skazywania ich na potępienie".

Wszyscy na mnie patrzyli, kiedy skończyłam czytać, więc uznałam, że pewnie spodziewają się jakiejś przemowy czy czegoś w tym rodzaju. Ale przede wszystkim zastanawiałam się, czy będę miała kłopoty, jeśli to przytnę, żeby zmieściło mi się w ramce osiemnaście na dwadzieścia cztery centymetry.

- Hm, dzięki. To jest... naprawdę fajne.

To chyba zadowoliło Horatia, który wytwornie skinął głową i zerknął na Jerome'a.

- Na pewno jesteś dumny.

- Niezmiernie - mruknął arcydemon, tłumiąc ziewnięcie. Horatio znów zwrócił się do mnie.

- Oby tak dalej. Może nawet kiedyś awansujesz na szczebel kierowniczy.

Jakby samo oddanie duszy piekłu nie było już fatalne. Zmusiłam się do uśmiechu.

- No cóż. Tu jest jeszcze tyle do zrobienia.

- Wzorowe podejście. Doprawdy wzorowe. Doskonale ją wychowałeś. - Poklepał Jerome'a po plecach, czym mój szef bynajmniej nie był zachwycony. Nie lubił poklepywania po plecach. Ani w ogóle dotykania. Kropka. - No dobrze, jeśli to już wszystko, to będę chyba... Och, byłbym zapomniał.

Horatio spojrzał na Kaspera. Diablik podał panu jeszcze coś.

- To dla ciebie. W dowód naszego uznania.

Wręczył mi kartę upominkową z Applebee's i kilka darmowych kuponów do wypożyczalni wideo Blockbusters. Jerome i ja przez chwilę gapiliśmy się na nie osłupiali.

- Rety - powiedziałam w końcu. Zdobywca drugiego miejsca dostał pewnie kupon rabatowy do McDonalda. Pamiętajcie, drugie miejsce to tak naprawdę pierwszy przegrany.

Horatio i Kasper zniknęli. Jerome i ja staliśmy w milczeniu przez kilka chwil.

- Lubisz żeberka, Jerome?

- Bardzo śmieszne, Georgie, bardzo śmieszne. - Obszedł mój salon, udając, że ogląda książki i obrazy. - Dobra robota z tą normą. Oczywiście łatwo się wyróżnić, kiedy zaczyna się od zera, co?

Wzruszyłam ramionami i rzuciłam dyplom na blat kuchenny.

- Czy to ma znaczenie? I tak dostałeś pochwałę. Myślałam, że będziesz zadowolony.

- Oczywiście że jestem. Prawdę mówiąc, jestem bardzo mile zaskoczony, jak sumiennie spełniasz obietnice.

- Zawsze spełniam obietnice.

- Nie wszystkie. Uśmiechnął się, kiedy zamilkłam.

- I co teraz? Idziesz to oblać?

- Przecież wiesz, dokąd idę. Do Petera. Ty się nie wybierasz?

Uniknął odpowiedzi; demony są w tym świetne.

- Myślałem, że może pojawiły się inne plany. Plany związane z pewnym śmiertelnikiem.

Ostatnio jakoś strasznie często się z nim spotykasz.

- Nie twoja sprawa, co robię.

- Wszystko, co robisz, jest moją sprawą.

Znów nie odpowiedziałam. Demon podszedł bliżej, wbijając we mnie ciemne oczy. Z niewyjaśnionych powodów postanowił wyglądać jak John Cusack, kiedy znajduje się w ludzkim świecie. Można by pomyśleć, że zmniejszy to jego zdolność do zastraszania, ale przysięgam, to tylko pogarszało sprawę.

- Jak długo zamierzasz ciągnąć tę farsę, Georgie? - Jego słowa były wyzwaniem; próbował mnie podpuścić. - Przecież chyba nie myślisz na serio, że to ma jakąś przyszłość. Ani że zdołacie na wieki zachować czystość. Na litość boską, nawet jeśli uda ci się go utrzymać na dystans, to żaden ludzki samiec nie jest w stanie długo zachować celibatu. A szczególnie samiec z taką bandą fanek.

- Nie usłyszałeś, jak mówiłam, że to moja sprawa?

Zapłonęły mi policzki. Choć wiedziałam, że to głupi pomysł, ostatnio wplątałam się w związek ze śmiertelnikiem. I nie bardzo nawet wiedziałam, jak do tego doszło, skoro zawsze stawałam na rzęsach, żeby czegoś takiego uniknąć. Jakoś tak zakradł się w moje serce.

Jednego dnia był po prostu miłą, poprawiającą mi samopoczucie postacią z mojego życia, a następnego dnia zdałam sobie sprawę, jak mocno mnie kocha. Ta miłość wzięła mnie z zaskoczenia. Nie byłam w stanie się jej oprzeć i postanowiłam przekonać się, dokąd mnie zaprowadzi.

Dlatego Jerome przypominał mi przy każdej okazji, że ciągnąc ten romans, codziennie ocieram się o katastrofę. Jego przekonanie nie było pozbawione podstaw, po części dlatego, że nie miałam na koncie zbyt wielu udanych stałych związków. A po części - tej większej - dlatego, że każdy kontakt fizyczny ze śmiertelnikiem, który jest czymś więcej niż trzymanie się za rączki, nieuchronnie kończył się wyssaniem jego energii. Ale przecież wszystkie związki napotykają trudności, nie?

Demon przygładził perfekcyjnie skrojoną czarną marynarkę.

- Jedna przyjacielska rada. Mnie to nie obchodzi. Nie interesuje mnie, czy będziesz dalej bawiła się z nim w dom, pozbawiając go przyszłości, rodziny, zdrowego życia seksualnego.

Jak sobie chcesz. Dopóki będziesz pracować jak należy, mnie jest wszystko jedno. - Skończyłeś już to przemówienie? Jestem spóźniona.

- Jeszcze jedno. Może zainteresuje cię, że zorganizowałem dla ciebie miłą niespodziankę. Na pewno ci się spodoba.

- Jaką znowu niespodziankę? - Jerome nie był specjalistą od niespodzianek. W każdym razie nie od tych miłych.

- Gdybym ci powiedział, to by nie była niespodzianka, prawda?

Topowe. Prychnęłam i odwróciłam się od niego.

- Nie mam czasu na twoje gierki. Albo mi powiesz, co jest grane, albo wychodzę.

- Chyba ja wyjdę. Ale zanim to zrobię, zapamiętaj jedną rzecz. - Położył dłoń na moim ramieniu i odwrócił mnie przodem do siebie. Skrzywiłam się, czując jego dotyk i bliskość.

Demon i ja nie byliśmy już w tak dobrych stosunkach, jak kiedyś. -W twoim życiu jest tylko jeden mężczyzna na stałe, tylko jeden, przed którym zawsze będziesz odpowiedzialna. Za sto lat po twoim śmiertelniku zostanie tylko proch w ziemi, ciągle wracać będziesz do mnie.

Brzmiało to romantycznie i erotycznie, ale nie było takie. W najmniejszym stopniu. Mój związek z Jerome'em był o wiele głębszy. Posłuszeństwo i lojalność wobec niego dosłownie sięgały głębi mojej duszy. Była to więź, która miała mnie pętać przez wieczność, a przynajmniej do chwili, kiedy piekielne władze nie postanowią przydzielić mnie innemu arcydemonowi.

- Ta twoja gadka alfonsa robi się nudna.

Odsunął się o krok, niezrażony moimi słowami. Jego oczy błysnęły wesoło.

- Jeśli ja jestem alfonsem, to kim ty jesteś, Georgino? Zobaczyłam teatralną chmurkę dymu i Jerome zniknął, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Cholerne demony.

Stałam sama w mieszkaniu, powtarzając jego słowa w myślach. Wreszcie przypomniałam sobie, która jest godzina, i ruszyłam do sypialni, żeby się przebrać. Po drodze minęłam dyplom od Horatia. Jego złota pieczęć mrugnęła do mnie. Odwróciłam dyplom, bo nagle mnie zemdliło. Może i byłam dobra w tym, co robiłam, ale to nie znaczyło jeszcze, że byłam z tego dumna.

Na wielkie przyjęcie u mojego przyjaciela Petera spóźniłam się tylko piętnaście minut.

Otworzył drzwi, zanim zdążyłam zapukać. Obrzucając spojrzeniem jego wielką białą czapę i fartuch z napisem „Pocałuj kucharza", powiedziałam: - Przepraszam. Nikt mi nie powiedział, że kręcą tu dzisiaj Gotuj z Peterem.

- Spóźniłaś się - skarcił mnie, wymachując drewnianą łyżką. - Myślisz, że jak dostałaś dyplom, to już możesz zapomnieć o zwykłej grzeczności?

Ignorując jego reprymendę, weszłam do środka. To jedyne, co można zrobić, kiedy ma się do czynienia z wampirem z nerwicą natręctw.

W salonie zastałam dwóch kumpli, Cody'ego i Hugh, liczących wielkie sterty pieniędzy.

- Obrobiliście bank?

- A skąd - zaprzeczył Hugh. - Skoro Peter chce nas dziś uraczyć cywilizowanym posiłkiem, uznaliśmy, że okazja wymaga cywilizowanej rozrywki.

- Będziemy prać pieniądze?

- Grać w pokera.

Usłyszałam, jak Peter w kuchni mamrocze coś o suflecie. Kłóciło się to jakoś z moim wyobrażeniem o bandzie podejrzanych typków stłoczonych przy karcianym stole w pokoiku na zapleczu.

- Wydaje mi się, że brydż byłby bardziej na miejscu. Hugh spojrzał z powątpiewaniem.

- To gra dla starych ludzi, skarbie.

Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Słowo „stary" było dość względne w naszym przypadku, bo większość z nas miała po kilkaset lat. Od dawna podejrzewałam, że w swoim kręgu niższych nieśmiertelnych - czyli takich, którzy nie są prawdziwymi aniołami ani demonami - ja byłam najstarsza (chociaż oficjalnie miałam ledwie dwadzieścia osiem lat, co radośnie potwierdzało moje prawo jazdy). - Od kiedy my w ogóle w cokolwiek gramy? - zapytałam. Ostatnio próbowaliśmy grać w monopoly z Jerome'em. Cóż, walka z demonem o nieruchomości i ostateczną kontrolę nad majątkiem jest zajęciem dość bezsensownym.

- Gramy cały czas. W grę życia, w grę śmierci. W grę miłości, nadziei, przypadku, rozpaczy i wszelkich cudów, które kryją się pomiędzy.

Przewróciłam oczami.

- Cześć, Carter. - Wiedziałam, że Carter czai się w kuchni; wyczułam go, tak jak Peter wyczuł mnie w korytarzu. - A gdzie twoja lepsza połowa? Właśnie się z nim widziałam. Myślałam, że on też przyjdzie.

Carter wszedł do pokoju i posłał mi drwiący uśmieszek; jego oczy były pełne tajemnic i radości. Miał na sobie swój zwykły strój „przejściowy": podarte dżinsy i spraną koszulkę.

Jeśli chodzi o wiek, reszta z nas nie mogła się z nim równać. My wszyscy byliśmy kiedyś śmiertelnikami; mierzyliśmy swoje życie w stuleciach i tysiącleciach. Anioły i demony... cóż, one mierzyły swoje życie wiecznością.

- „Czyż jestem stróżem brata mego?"

Odpowiedź w stylu Cartera. Spojrzałam na Hugh, który w pewnym sensie byt „stróżem naszego szefa. A przynajmniej kimś w rodzaju sekretarki.

- Miał spotkanie - powiedział diablik, układając dwudziestki w stosik. - Jakieś integracyjne bzdury w L.A.

Spróbowałam wyobrazić sobie Jerome'a na torze linowym.

- Jak właściwie integrują się demony?

Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Może i dobrze. Liczenie forsy trwało w najlepsze; Peter zrobił mi wódkę z limonką. Zerknęłam na butelkę absoluta na blacie.

- Co to jest, do diabła?

- Grey goose się skończyła. A zresztą, właściwie niczym się nie różnią.

- Przysięgam, gdybyś już i tak nie był obrazą dla boskich oczu, oskarżyłabym cię o herezję.

Kiedy pieniądze zostały policzone, włącznie z moim wkładem, usiedliśmy wokół kuchennego stołu wampira. Jak wszyscy Znani mi współcześni ludzie, zaczęliśmy grać w odmianę texas hold'em. Potrafiłam grać całkiem nieźle, ale radziłam sobie 0 wiele lepiej ze śmiertelnikami niż z nieśmiertelnymi. Moja Charyzma i atrakcyjność działały na to towarzystwo o wiele słabiej, co oznaczało, że musiałam intensywniej zastanawiać się nad szansami i strategią.

Peter ciągle biegał po kuchni, usiłując jednocześnie grać l' pilnować gotujących się potraw.

Nie było to proste, jako że Uparł się grać w ciemnych okularach, które musiał zdejmować, Żeby zajrzeć do garnków. A kiedy wspomniałam, że to już moja druga elegancka kolacja w ciągu dwóch dni, o mało nie dostał apopleksji.

- Mów, co chcesz. Nic, co jadłaś wczoraj wieczorem, nie może równać się z moją kaczką.

Nic.

- No nie wiem. Byłam w Metropolitan Grill. Hugh gwizdnął.

- Uhu. Właśnie się zastanawiałem, skąd u ciebie ten blask. Kiedy facet zabiera cię do Met, to nie ma mowy, żebyś go nie bzyknęła, co?

- Blask pochodzi od kogoś innego - odparłam zażenowana. Nie miałam ochoty wspominać schadzki, którą zaliczyłam dziś runo, nawet jeśli była całkiem kręcąca. - Do Metropolitan po-lizłam z Sethem. - Wspomnienie wczorajszej kolacji wywołało uśmiech na mojej twarzy i nagle zaczęłam paplać jak nakręcona. - Szkoda, że go nie widzieliście. Wyjątkowo nie ubrał się W T-shirt, chociaż nie wiem, czy to coś zmieniło. Jego koszula była jak psu wyjęta z gardła i facet naprawdę nie umie wiązać krawata. A na dodatek, kiedy przyszłam, miał na stoliku laptop. Odsunął wszystko na bok, serwetki, kieliszki. Masakra. Kelnerzy byli przerażeni.

Cztery pary oczu wpatrywały się we mnie.

- Co? - zapytałam. - Co się stało?

- To chyba tobie coś się stało - powiedział Hugh. - Sama się prosisz o kłopoty. Cody się uśmiechnął.

- Nie wspominając już o tym, że jesteś kompletnie ogłupiała z miłości. Posłuchaj samej siebie.

- Ona nie jest zakochana w nim - wyjaśnił Peter. - Jest zakochana w jego książkach.

- Nieprawda, jestem... - Słowa uwięzły mi w gardle głównie dlatego, że nie bardzo wiedziałam, co zamierzam im udowodnić. Nie chciałam, żeby myśleli, że kocham tylko jego książki, ale nie byłam też do końca pewna, czy kocham Setha. Nasza znajomość rozkwitała w zdumiewającym tempie, ale czasami martwiłam się, czy tak naprawdę nie kocham tylko myśli, że on kocha mnie.

- Nie do wiary, że ciągniecie jeszcze te platoniczne randki - dodał Hugh.

Wściekłam się. Nasłuchałam się wystarczająco od Jerome'a; nie potrzebowałam wysłuchiwać tego i tutaj.

- Słuchajcie, jeśli macie zamiar mi truć, to nie chcę o tym rozmawiać, okej? Mam dość słuchania od wszystkich, jakie to szaleństwo.

Peter wzruszył ramionami.

- No nie wiem. To nie jest aż takie szaleństwo. Ciągle się słyszy o małżeństwach, które już nie uprawiają seksu. I jakoś żyją. To prawie tak samo jak u was.

- Nie z naszą Georgie. - Hugh pokręcił głową. - Popatrz na nią. Kto by nie chciał się z nią przespać?

Znów wszyscy na mnie spojrzeli, aż się zgarbiłam.

- Hej - zaprotestowałam, czując, że muszę to wyjaśnić. -Nie w tym rzecz. On chce, jasne?

Tyle że tego nie zrobi. Jest pewna różnica.

- Sorry - powiedział Hugh. - Ale po prostu tego nie kupuję. Nie może być z tobą i nie złamać się wcześniej czy później. Popatrz, jak się ubierasz. A nawet gdyby wytrzymał, żaden facet nie zniesie, żeby jego kobieta używała sobie tyle, co ty.

Ten sam argument wysuwał Jerome. len sam argument przemyśliwałam już sto razy i martwił mnie o wiele bardziej niż to, czy zdołamy z Sethem zachować dystans fizyczny. Jed nym z moich najgorszych koszmarów były potencjalne rozmowy w rodzaju: „Przykro mi, Seth, dzisiaj nie mogę z tobą się n po tkać. Muszę popracować nad tym żonatym facetem, którego właśnie poznałam, żeby zaciągnąć go do łóżka i na drogę potępienia, a przy okazji wyssać z niego trochę życia. Może kiedy skończę, wyskoczymy do kina na późny seans".

- Nie chcę o tym rozmawiać - powtórzyłam. - Radzimy sobie doskonale. Koniec, kropka.

Zapanowało milczenie; słychać było tylko odgłos kart i pieniędzy kładzionych na stół. Kiedy się rozejrzałam, dostrzegłam, iż Carter przygląda mi się spokojnie. Tylko on nie przyłączył się do tej nagonki na Setha. Nie zaskoczyło mnie to. Anioł zwykle tylko słuchał, dopóki nie nadarzyła się okazja, żeby wtrącić Jakąś sarkastyczną albo uduchowioną uwagę. Kiedyś doprowadzał mnie tym do białej gorączki, ale ostatnie wydarzenia zmieniły moje zdanie na jego temat. Wciąż go nie rozumiałam i nie byłam pewna, czy mogę mu ufać, ale nauczyłam się go szanować.

Zażenowana jego uważnym spojrzeniem zerknęłam w dół i przekonałam się, że po kilku rundach blotek mam wreszcie w ręku przyzwoite karty. Jakąś tam trójczynę. Nie najlepszą, Ile znośną. Przebiłam wysoko, żeby wyeliminować resztę, zanim w grze pojawi się więcej kart i moja trójka stanie się mniej Wartościowa.

Ta strategia podziałała na wampiry. Padła kolejna karta. Siódemka pik. Hugh skrzywił się i spasował, kiedy znowu przebiłam. Czekałam, aż Carter też odpadnie, ale on znów przebił.

Zawahałam się chwilę i sprawdziłam. Zanim pojawiła się kolejna karta, zastanawiałam się, co takiego może mieć anioł i c/y dam radę to przebić. Parę? Dwie pary? Ach. Padła ostatnia karta. Znowu pik. Była spora szansa, że ma kolor. To by mnie załatwiło. Wciąż mając nadzieję na skuteczny blef, podniosłam. On zrobił to samo, grubo przebijając moją pierwotną stawkę.

Żeby sprawdzić, musiałabym dorzucić sporo pieniędzy, i już włożyłam co nieco do puli.

Setki lat inwestycji zapewniły mi spokojne życie, ale to nie znaczyło, że miałam postępować głupio. Co on ma? To musiał być kolor. Skrzywiłam się i powiedziałam: pas.

Carter z uśmiechem zadowolenia zgarnął potężną pulę. Kiedy rzucał swoje karty na kupkę, zahaczyły o stół i się odwróciły. Dwójka karo. Ósemka trefl.

- Ty... ty blefowałeś! - krzyknęłam. - Nie miałeś nic! Carter bez słowa zapalił papierosa.

Spojrzałam na pozostałych, szukając potwierdzenia.

- Nie może tak robić.

- No co ty, ja tak robię ciągle - powiedział Hugh, pożyczając zapalniczkę od Cartera. - Nie żeby mi coś z tego przyszło.

- Tak... ale... on jest, no wiecie. Aniołem. Anioły nie mogą kłamać.

- On nie kłamał. On blefował.

Cody zastanowił się nad tym, okręcając wokół palca kosmyk jasnych włosów.

- No tak, ale blefowanie też jest nieuczciwe.

- To kłamstwo implikowane - przyznał Peter. Hugh zagapił się na niego.

- Kłamstwo implikowane? Co to niby jest? Zerknęłam na Cartera, który układał swoje pieniądze w kupki, i zrobiłam do niego minę. Można by sądzić, że anioł zadający się z pracownikami piekła będzie miał na nich dobry wpływ, ale czasami wydawał się jeszcze gorszy od nas.

- Ciesz się swoimi trzydziestoma srebrnikami, Judaszu. Wykonał drwiący gest, udając, że uchyla kapelusza. Reszta kłóciła się dalej.

Nagle wszyscy zamilkli kolejno, jakby ktoś przewracał kostki domina. Carter poczuł to pierwszy, ale tylko uniósł brew, obojętny jak zawsze. Potem wampiry, dzięki swojej wrażliwości i błyskawicznemu refleksowi. Peter i Cody spojrzeli na siebie, a potem na drzwi.

Wreszcie, po kilku sekundach, Hugh i ja też to poczuliśmy.

- Co to jest? - spytał Cody, marszcząc brwi i patrząc w stronę korytarza. - Trochę jak Georgina, ale nie całkiem.

Hugh podążył za jego spojrzeniem z lekko zdziwioną miną. - Inkub.

Ja już to wiedziałam, oczywiście. Aury, które nas otaczały, były różne dla każdego z boskich i nieboskich stworzeń. Wampiry różniły się od diablików, a diabliki od sukubów. Jeśli dość dobrze znało się nieśmiertelnego, można było także wychwycić Indywidualne, niepowtarzalne cechy. Ja byłam jedynym sukubem, który budził skojarzenia z dotykiem jedwabiu i zapachem tuberozy. A w pokoju pełnym wampirów szybko zdołałabym się zorientować, czy są tam Cody albo Peter.

Dlatego też wyczułam natychmiast, że do drzwi Petera zbliża się inkub, a co więcej, od razu wiedziałam który. Poznałabym Jego aurę wszędzie, nawet po tylu latach. Przelotne muśnięcie aksamitu na skórze. Lekki jak szept aromat rumu, migdałów i cynamonu.

Nie zdając sobie nawet sprawy, że wstałam, błyskawicznie Otworzyłam drzwi i spojrzałam z zachwytem w tę lisią twarz i psotne oczy, które widziałam ostatnio ponad wiek temu.

- Witaj, ma fleur - powiedział.


 


Rozdział 2

 

Bastien - szepnęłam, wciąż nie wierząc własnym oczom. -Bastien! - Objęłam go, a on uniósł mnie, jakbym nic nie Ważyła, i zakręcił wokół siebie. Kiedy delikatnie postawił mnie Z powrotem, spojrzał na mnie czule, a na jego przystojnej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

Dopiero kiedy go zobaczyłam, Zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi tego uśmiechu.

- Nic się nie zmieniłeś. - Przyglądałam się jego kręconym czarnym włosom spływającym do ramion i oczom tak ciemno-czekoladowym, że wydawały się niemal czarne. W odróżnieniu ode mnie Bastien lubił kształt, w jakim przyszedł na świat - ciało z czasów, kiedy był...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin