Carola Dunn - Kryminalne przypadki Daisy D. 09 - Przeklęty rejs.pdf

(1279 KB) Pobierz
Carola Dunn
KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D.
TOM 9
Przeklęty rejs
Ahoj, ahoj, płyń, łajbo, płyń,
aż nie pójdziesz na dno
Ahoj, ahoj, beztrosko na dno
Na samo dno!
Piosenka piratów z „Piotrusia Pana" J. M. Barriego
PROLOG
Caleb P. Arbuckle skrzywił się. Gdyby ktoś widział teraz
jego pociągłą, kościstą twarz, zobaczyłby malujący się na niej
wyraz najwyższego niezadowolenia. Ale jego towarzysz,
siedzący obok w loży londyńskiego teatru Windmill, nie
patrzył na niego. Cała uwaga Jethra Gotobeda skierowana była
na scenę.
A dokładniej, na trzecią dziewczynę od lewej, w
pierwszym rzędzie chóru. Już wcześniej ją zauważył.
Ślicznotka. Zresztą tak jak one wszystkie - długonogie, z
twarzami jak u lalek, wypudrowane, z różem na policzkach i
szkarłatną szminką na ustach. Fryzury króciutkie, ułożone w
fale Marcela. Rąbki sukienek dokładnie do połowy kolana i
ani cala niżej. Dekolty ani cala płytsze niż poziom, za którego
przekroczenie poleciałyby głowy kierownictwa teatru.
Arbuckle westchnął. Nie był purytaninem. Nie irytował go
widok dwudziestoparoletnich podskakujących biustów ani
dwudziestoparoletnich par długich nóg w najnowszych
cielistych
pończochach
ze
sztucznego
jedwabiu,
wymachujących dla jego uciechy i dla uciechy kilku setek
innych widzów. Nie, nie miał nic przeciwko temu.
Źródłem jego niezadowolenia nie był też jego towarzysz.
Gotobed, jak na Anglika, był naprawdę świetnym facetem,
który z biznesowego znajomego stał się prawdziwym
kumplem. Arbuckle z własnego doświadczenia wiedział, że
milioner nie ma wielu prawdziwych przyjaciół, a tymi
kilkoma, którzy są, nie można pogardzać. Poza tym Caleb P.
Arbuckle nie był kimś, kto porzuciłby przyjaciela w potrzebie,
a ta przebierająca nogami na scenie piękność wróżyła same
kłopoty.
Gdy numer zakończył się deszczem wymachów nogami i
szelestem podwiązek, Gotobed pochylił się ku Arbuckle'owi i
trącił go łokciem w bok.
- Ta mała, panna Fairchild, zaraz będzie występować solo
- szepnął. Szerokie samogłoski akcentu Yorkshire, które
niegdyś sprawiały Arbuckle'owi trudności, teraz nie były dla
niego bardziej kłopotliwe od teksańskiego zaciągania. - Ma
świetny głos - ciągnął Gotobed. - Dobry nauczyciel mógłby z
niej zrobić śpiewaczkę operową. Pewnie, że sam bym za to
zapłacił, ale ona mówi, że już za późno. Wcale nie ukrywa -
nie przede mną - że ma trzydzieści lat. Teraz słuchaj, a nie
będziesz żałował.
Światło ze sceny padło na jego dużą, uśmiechniętą,
czerwoną twarz prostego farmera, a nie bystrego klienta,
jakiego znał Arbuckle. Gotobed dorobił się na stali i jego
miliony były uczciwie zarobione. A jednak ta trzpiotka
Fairchild zabawiała się biedakiem, jakby rzeczywiście był
takim kretynem, na jakiego wyglądał. Już się szykowała, by
oskubać go z każdego pensa.
Posłuchajcie tylko:
- „Starzeję się, kochanie" - zawodziła. - „Srebrne loki w
złotych włosach".
Żadnego głupawego wpatrywania się w Gotobeda. Była za
sprytna na coś tak oczywistego. Nic poza na wpół śmiejącym
się, ukradkowym spojrzeniem posyłanym w górę, w stronę
loży. Nie mam jeszcze siwych włosów, mówił ten wzrok, ale
oboje wiemy, że mam już swoje lata.
A Gotobed, jakby w odpowiedzi na ten sygnał, przesunął
dłonią po swych szpakowatych włosach i powiedział
nieśmiało:
- Wiem, że jestem od niej dwa razy starszy, ale ona
przecież też nie jest już podlotkiem i swój rozum ma.
Swój rozum ma i wie, że nie za długo już zabawi na
scenie, pomyślał Arbuckle. Jeśli przyznawała się do lat
trzydziestu, to pewnie była już bliżej czterdziestki. Miły głos,
ale nie dość talentu. Tym bardziej że czas rewii się kończył.
Był już 1923 rok, wiek nowoczesności. Teraz nadchodziły
czasy kina.
O tak, Wanda Fairchild miała na uwadze swój własny
interes, a Jethro Gotobed był durniem, którego sobie wybrała,
by zapewnił jej przyszłość. Niech to szlag! Jak nie będzie
uważał, to ani się obejrzy, jak się z nią ożeni!
Ale Caleb P. Arbuckle mógł temu zapobiec. Przyjacielowi
potrzeba było tylko odmiany. Arbuckle'owi zaświtał w głowie
pewien pomysł.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin