Noah Gordon - Rabin.rtf

(2458 KB) Pobierz
Noah Gordon

 

~Noah Gordon

.Rabin

Przełożył z angielskiego Łukasz Nicpan

Wydawnictwo „Książnica"

Tytui oryginału The Rabbi

Opracowanie graficzne Marek J. Piwko

Konsultacja judaistyczna Michał Friedman

Redaktor

Łucja Grudzińska

Copyright © 1965 by Noah Gordon

For the Polish edition

Copyright © by Wydawnictwo „Książnica", Katowice 1996

ISBN 83-7132-459-6

Dedykuję moim Rodzicom

Rosę i Robertowi Gordonom

oraz Lorraine

Kiedy patrzę na Twoje niebiosa, dzieło palców

Twoich, na księżyc i gwiazdy, któreś ustanowił:

Cóż jest człowiek, że pamiętasz o nim,

syn człowieczy, że go nawiedzasz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od niebieskich

mocy, chwałą i blaskiem ukoronowałeś go.

Postawiłeś go władcą nad dziełami rąk twoich,

wszystko poddałeś pod stopy jego...

Psalm VIII (Przeł. Czesław Miłosz)

Księga pieYw$La

Początki

,

WOODBOROUGH, MAS SACHUSETTS Listopad 1964 roku

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W mroźny poranek w dniu swoich czterdziestych piątych urodzin rabin Michael Kind leżał samotnie w szerokim mosiężnym łożu odziedziczonym po dziadku i stara! się czepiać resztek snu, wbrew woli wsłuchując się w dochodzące z kuchni odgłosy krzątaniny.

Po raz pierwszy od wielu lat przyśnił mu się Izaak Rywkind. Kiedy Michael był małym chłopcem, dziadek opowiadał mu, że ilekroć żyjący myślą o umarłych, ci czują w raju, że są kochani, i ogarnia ich radość.

Kocham cię, zejdę — powiedział rabin.

Zda! sobie sprawę, że powiedział to głośno, gdy dobiegające z dołu hałasy na chwilę przycichły. Pani Moscowitz uznałaby pewnie za dziwactwo, że mężczyzna wkraczający w wiek średni czerpie pociechę z przemawiania do starca, który umarł blisko trzydzieści lat temu.

Zszedł na dół. W jadalni przy staroświeckim stole siedziała Rachela. Zgodnie z ustalonym rodzinnym zwyczajem w urodziny składano przed śniadaniem obok nakrycia solenizanta laurki z życzeniami i drobne upominki. Strażniczki tego zwyczaju, żony rabina, Leslie, nie było jednak w domu już od trzech miesięcy. Miejsce obok jej talerza świeciło pustką.

Rachela półleżała z brodą na lnianym obrusie i przebiegała wzrokiem linijki druku opartej o cukiernicę książki. Niebieską marynarską bluzkę zapięła na wszystkie guziczki i włożyła czyste białe skarpetki, ale jej gęste blond włosy okazały się jak

RABIN

zwykle zbyt wielkim wyzwaniem dla cierpliwości ośmiolatki. Pochłaniała książkę w szalonym pośpiechu, przeskakując wzrokiem z wersu na wers, aby wyczytać jak najwięcej, zanim przerwie jej lekturę nieuchronny zakaz. Kilka sekund zyskała dzięki wejściu do jadalni pani Moscowitz z dzbankiem soku pomarańczowego.

Dzień dobry, rabi! — przywitała Michaela ciepło gospodyni.

Dzień dobry, pani Moscowitz.

Udał, że nie zauważa gniewnego zmarszczenia brwi, którym kobiecina wyraziła swoje niezadowolenie. Od tygodni nalegała, by mówił jej po imieniu: Lena. Pani Moscowitz była czwartą gospodynią, jaką mieli w ciągu ostatnich jedenastu tygodni, odkąd zostali sami. Nie ścierała kurzu, przypalała jajecznicę, mimo uszu puszczała ich prośby o cymes i kugel, gotowała tylko mrożonki i jeszcze oczekiwała za to wszystko gorących pochwał.

Jakie życzy pan sobie jajka, rabi? — zapytała, stawiając przed nim szklankę mrożonego soku pomarańczowego, zanadto, jak się obawiał, rozcieńczonego.

Na miękko, pani Moscowitz, jeśli wolno prosić. — Skupił uwagę na córce, która zdążyła tymczasem przebiec wzrokiem dwie kolejne strony. — Dzień dobry. Chyba będę cię musiał uczesać.

...ńdobry. — Rachela przewróciła stronę.

Ciekawa książka?

Bycza!

SięgnąFpo książkę i zerknął na tytuł. Rachela westchnęła, świadoma, że gra się skończyła. Powieść należała do gatunku kryminału dla młodzieży. Rabin położył ją na podłodze obok krzesła. Z góry doleciały żwawe śpiewne dźwięki ustnej harmonijki, dowód na to, że Max całkiem się już obudził. Gdy mieli więcej czasu, rabi Kind nawet lubił grać rolę Saula przy szesnastoletnim Dawidzie, teraz jednak zdawał sobie sprawę, że jeśli się nie wtrąci, Max nie zje śniadania.

Zawołał syna i harmonijka umilkła w środku jakiejś skocznej imitacji melodii ludowych. W kilka minut później Max, z umytą twarzą i mokrymi włosami, zasiadł przy stole obok siostry i ojca.

.   ..;•   RABIN

_ jsfie wiem czemu, ale czuję się dziś od rana jak starzec _ stwierdził Michael.

Max roześmiał się.

_ Coś ty, tato, ty wciąż jesteś dzieckiem! — oświadczył sięgając po nie dopieczony tost.

Rabin rozbił łyżeczką skorupkę jajka i ogarnęła go litość nad samym sobą równie silna jak woń perfum pani Moscowitz. Jajka, które miały być na miękko, zostały ugotowane na twardo. Rachela i Max pałaszowali to, co im podano, bez słowa skargi, zaspokajali po prostu głód, więc i Michael zjadł bez smaku jajka na twardo, ciesząc się jedynie tym, że może patrzeć na swoje dzieci. Jakie to szczęście, pomyślał, że są podobne do matki, że mają po niej włosy z połyskiem płomyka świecy odbitego w miedzianej blasze, zdrowe białe zęby i cerę, która aż prosi się o piegi. Po raz pierwszy spostrzegł, że Rachela jest blada. Dotknął twarzy córki, a ona potarła policzkiem o jego dłoń.

Pobiegaj dziś trochę po dworze — poradził. — Wdrap się na jakieś drzewo. Posiedź na ziemi. Nawdychaj się mroźnego powietrza. — Spojrzał na syna. — A może twój brat, ten sportowiec wyczynowy, zabrałby cię na łyżwy?

Max pokręcił głową.

Nie da rady! Scooter ustawia dziś po południu drużynę i przydziela każdemu pozycję. Słuchaj, czy mógłbym sobie kupić hokejówki, kiedy dostanę na święto chanuka czek od dziadka Abe'a?

Jeszcze go nie dostałeś. Pomówimy o tym, jak przyjdzie.

Tatku, czy mogę zagrać Pannę Marię w szopce?

Nie.

Mówiłam pannie Emmons, że mi nie pozwolisz! Michael odsunął krzesło.

Biegnij na górę, córuś, i przynieś szczotkę, muszę cię uczesać. Pospiesz się, beze mnie nie zbiorą minjanu w bóżnicy.

Jechał przez miasto o szarym poranku typowym dla zim w Massachusetts. Synagoga Bejt Szalom znajdowała się dwie przecznice od handlowego centrum Woodborough. Mieściła się w budynku liczącym dwadzieścia osiem lat, staromodnym,

NOAH  GORDON

lecz solidnie zbudowanym. Michaelowi udawało się jak dotąd hamować ambicje tych członków gminy, którzy pragnęliby wznieść nowocześniejszą świątynię na peryferiach miasta.

Zaparkował na małym, obsadzonym klonami parkingu i po schodach z czerwonej cegły wszedł do synagogi, jak to robił co rano od ośmiu już lat. W gabinecie zdjął palto i zmienił znoszony brązowy pilśniak na czarną jarmułkę. Następnie, mamrocząc pod nosem błogosławieństwo, musnął wargami frędzle tałesu, narzuci! go na ramiona i mrocznym korytarzem przeszedł do świątyni. Witając się z siedzącymi na białych ławkach mężczyznami, odruchowo porachował ich wzrokiem. Sześciu, licząc obu żałobników, Joela Price'a, który właśnie stracił matkę, i Dana Levine'a, któremu pół roku wcześniej zmarł ojciec.

Ze mną siedmiu, skonstatował Michael.

Kiedy wchodził na bimę, przez frontowe drzwi wbiegło dwóch mężczyzn i otupało ze śniegu buty.

Jeszcze tylko jeden! — westchnął Joel zdenerwowany, że może się nie zebrać dziesięciu mężczyzn, potrzebnych do odmówienia kadiszu, modlitwy, którą każdy pobożny Żyd winien przez jedenaście miesięcy, rano i wieczorem, odmawiać po śmierci któregoś z rodziców.

Michael zawsze wyglądał tego dziesiątego z niepokojem.

Powiódł wzrokiem po pustej świątyni.

Witaj, Boże, przywitał w myślach Pana.

Błagam Cię, Boże, spraw, by dzisiejszy dzień stał się dniem jej wyzdrowienia. Ona na to zasługuje, a ja bardzo ją kocham.

Pomóż jej, proszę Cię, Boże. Amen.

Zaczął nabożeństwo od błogosławieństw porannych, które nie są modlitwami zbiorowymi, więc nie wymagają minjanu — obecności dziesięciu mężczyzn: „Pochwalonyś Ty, Wiekuisty, Boże nasz, Królu wszechświata, który obdarzyłeś koguta mądrością odróżniania nocy od dnia..." Wspólnie podziękowali Bogu za otrzymaną wiarę, wolność, męskość i siłę. Dziękowali Mu właśnie za to, że spędził sen z ich oczu i drzemanie z powiek, gdy przybył wyczekiwany dziesiąty mężczyzna, Jake Lazarus, kantor — jeszcze ze snem w oczach i drzemaniem na powiekach — a wtedy zebrani uśmiechnęli się do rabiego i odetchnęli z ulgą.

;-,.  RABIN

l

Po skończonym nabożeństwie dziewięciu mężczyzn wrzuciło do puszek datki dla bezdomnych i nędzarzy, pożegnało się spiesznie i wybiegło do swoich firm, urzędów i warsztatów. Michael zszedł z bimy, usiadł na białej ławce w pierwszym rzędzie, oświetlonej wpadającym przez wysokie okno pojedynczym promieniem słońca. Kiedy pierwszy raz wszedł do Bejt Szalom, ów promień światła zachwycił go swoim dramatycznym pięknem; obecnie wola! w zimowe poranki siedzieć tu, w cieple słońca niż pod kwarcówką w YMHA.*

Przez jakiś czas siedział i przyglądał się wirującym w słonecznej smudze pyłkom. W opustoszałej świątyni panowała niczym nie zmącona cisza. Michael zamknął oczy i wyobraził sobie długie fale u brzegów Florydy, zielone kwitnące drzewka pomarańczowe w Kalifornii, a potem inne strony, gdzie mieszkali: głębokie śnieżne zaspy w górach Ozark, pola Georgii rozbrzmiewające graniem pasikoników i mokre po deszczu lasy Pensylwanii. Niepowodzenia odniesione w tylu różnych miejscach, pomyślał, dają rabinom na pocieszenie niezłą znajomość geografii.

Po kilku minutach zerwał się z poczuciem winy i wybiegł, by odbyć rundę rabinackich wizyt.

Pierwszą wyznaczyła mu troska o żonę.

Tereny szpitala stanowego w Woodborough przyjezdni brali czasem za kampus college'u, napotkawszy jednak w połowie długiej krętej alejki dojazdowej Hermana, pozbywali się resztek wątpliwości co do charakteru tego przybytku.

Michael miał przed sobą wyjątkowo wypełnione przedpołudnie, a wiedział, że Herman zadba już o to, by reszta drogi na parking, która bez jego pomocy trwałaby kilkadziesiąt sekund, zajęła dziesięć minut.

Herman, ubrany w dzwonowate ogrodniczki, stare palto w groszki, czapkę baseballową drużyny „Orioles" i puchate, niegdyś białe nauszniki, trzymał w rękach pomarańczowe rakietki do ping-ponga. Cofał się i z niezwykłym skupieniem

* Young Men's Hebrew Association, Stowarzyszenie Męskiej Młodzieży Żydowskiej (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

NOAH  GORDON

kierował samochodem, pamiętając, że ciąży na nim odpowiedzialność za życie pilota i bezpieczeństwo drogiego państwowego samolotu. Dwadzieścia lat temu, podczas wojny, Herman służył jako manewrowy na lotniskowcu. Pewnego dnia ubrdał sobie, że dalej pełni tę służbę. Od czterech lat wychodził na spotkanie nadjeżdżającym autom i pilotował je na szpitalny parking. Był zawalidrogą, ale zawalidrogą fascynującym. Choćby Michaelowi ogromnie się spieszyło, zawsze skwapliwie odgrywał rolę, jaką mu wyznaczyła choroba Hermana.

Michael piastował stanowisko rabina szpitalnego dla żydowskich pacjentów, co zajmowało mu pół dnia w jego tygodniowych zajęciach. Uzgodnił, że będzie pełnił swoją posługę w biurze kapelana do chwili, gdy go zawiadomią, że Dań Bernstein, psychiatra Leslie, jest wolny.

Tymczasem Dań już na niego czekał.

Przepraszam za spóźnienie — usprawiedliwiał się Michael. — Zawsze zapominam o zarezerwowaniu paru dodatkowych minut dla Hermana.

On mnie zaczyna niepokoić — przyznał lekarz. — Co by pan zrobił, gdyby któregoś dnia wpadło mu do głowy dać w ostatniej chwili znak, żeby pan zatoczył koło i podszedł do lądowania jeszcze raz?

Szarpnąłbym za drążek i moje kombi przeleciałoby z rykiem silników nad budynkiem administracji.

Doktor Bernstein opadł na jedyny wygodny fotel w pokoju, zsunął brązowe kapcie i pokręcił palcami stóp. Następnie westchnął i zapalił papierosa.

Jak się miewa Leslie? — zapytał Michael.

Bez zmian.

Rabin Kind oczekiwał pomyślniejszych nowin.

Czy coś mówi?

Prawie nic. Pańska żona czeka.

Na co?

Aż minie jej smutek — odrzekł doktor Bernstein, masując tłustymi, tępo zakończonymi palcami stopy w skarpetkach. — Widocznie jakiś dręczący ją problem urósł do takich rozmiarów, że już nie potrafi sobie z nim poradzić, wycofała się więc w głąb siebie. To wcale nie takie rzadkie.

RABIN

Kiedy zrozumie, co ją dręczy, będzie w stanie to przezwyciężyć i da sobie prawo do zapomnienia o przyczynie swojej depresji. Mieliśmy nadzieję, że pomoże jej psychoterapia. Ale pańska żona milczy. Uważam, że należałoby się zastanowić nad elektrowstrząsami.

Michael poczuł skurcz w żołądku. Doktor Bernstein przyjrzał mu się spod oka i parsknął z nie ukrywaną pogardą:

_ I tak reaguje pan, rabin w szpitalu psychiatrycznym! U licha, co tak pana przeraża w elektrowstrząsach?

Oni się czasem tak rzucają... Łamią sobie kości.

Od lat, odkąd mamy leki zwiotczające mięśnie, nic podobnego się nie zdarza! W dzisiejszych czasach to najzupełniej humanitarna metoda leczenia. Był pan chyba świadkiem takich zabiegów, prawda?

Michael skinął głową.

Czy moja żona odczuje jakieś następstwa?

Tej kuracji? Nie można wykluczyć lekkiej amnezji, częściowej utraty pamięci. Ale proszę się nie przerażać, będzie pamiętała wszystko, co w jej życiu ważne. Tylko drobiazgi, sprawy bez znaczenia ulegną zapomnieniu.

Jakiego rodzaju drobiazgi?

Na przykład tytuł filmu, jaki ostatnio widziała, albo nazwisko aktora, który w nim grał główną rolę. Adres dalekiej znajomej. Będą to jednak zaburzenia wycinkowe. Zasadnicza część jej zasobów pamięciowych zostanie zachowana.

A czy nie można by jeszcze przez jakiś czas próbować osiągnąć poprawy na drodze psychoterapii, bez uciekania się do elektrowstrząsów?

Doktor Bernstein pozwoli! sobie na luksus lekkiego zniecierpliwienia.

Ależ pańska żona nic nie mówi! Jak mam prowadzić terapię bez porozumiewania się z pacjentem? Nie mam pojęcia, co naprawdę wyzwoliło jej depresję. Pan to wie?

Leslie jest konwertytką, jak panu wiadomo, ale już od dawna prowadzi życie prawdziwej Żydówki.

Inne stresy?

NOAH  GORDON

Wiele razy przed przyjazdem tutaj zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Zdarzało się nam mieszkać w niełatwych warunkach.

Dań Bernstein zapalił kolejnego papierosa.

Czy wszyscy rabini tak często się przenoszą? Michael wzruszył ramionami.

Niektórzy spędzają całe życie przy jednej świątyni. Inni stale siedzą na walizkach. Większość bywa zatrudniana na krótkoterminowe kontrakty. Kiedy skruszy pan zbyt wiele kopii na wrażliwej skórze gminy lub gdy pańscy wierni skruszą ich zbyt wiele na pańskiej, przenosi się pan gdzie indziej.

Więc pańskim zdaniem dlatego tak często się pan przeprowadzał? — Doktor Bernstein zadał pytanie beznamiętnym obojętnym tonem, Michael domyślił się jednak, że ów ton należy do techniki jego pracy z pacjentem. — Czy raczej pan kruszył kopie, czy je na panu kruszono?

Michael wyjął papierosa z paczki, którą psychiatra położył pomiędzy nimi na biurku. Zauważył z irytacją, że ręka lekko mu drży.

I jedno, i drugie — odrzekł.

Doktor Bernstein nie odrywał od jego twarzy przenikliwego spojrzenia. Michael poczuł się nieswojo. Lekarz schował papierosy do kieszeni.

Uważam, że elektrowstrząsy byłyby dla pańskiej żony najwłaściwszą kuracją. Zastosowalibyśmy serię dwunastu zabiegów, po trzy w tygodniu. Widywałem już wspaniałe rezultaty.

Michael niechętnym skinieniem głowy wyraził zgodę.

Skoro uważa to pan za wskazane... A co ja sam mogę dla niej zrobić?

Niech się pan uzbroi w cierpliwość. Pan nie może nawiązać z nią kontaktu. Może pan jedynie czekać, aż ona nawiąże go z panem. Kiedy to nastąpi, będzie pan wiedział, że uczyniła pierwszy krok na drodze ku wyzdrowieniu.

Dziękuję, doktorze.

Michael wsta! i poda! lekarzowi rękę.

A może by pan wpadł któregoś piątkowego wieczoru do synagogi? Mógłby się pan poddać terapii mojego szabatowego

RABIN

nabożeństwa. Chyba że należy pan do ateistycznie nastawionych ludzi nauki...

_ Nie jestem ateistą, rabi. — Psychiatra wsunął w kapeć jedną, a następnie drugą pulchną stopę. — Jestem unitariani-

nem.

W poniedziałek, środę i piątek następnego tygodnia Michael chodził jak struty. W duchu przeklinał swoją decyzję zostania rabinem szpitalnym; byłoby mu o wiele lżej, gdyby niektóre fakty pozostały przed nim zakryte. Wolałby nie wiedzieć, że przed siódmą zaczynają się zabiegi na oddziale leczenia depresji.

Leslie będzie czekała w poczekalni razem z innymi pacjentami. Gdy przyjdzie jej kolej, pielęgniarki wprowadzą ją do gabinetu i położą na łóżku. Sanitariusz zdejmie jej pantofle i wsunie je pod cienki materac. Anestezjolog wbije w żyłę igłę.

Za każdym razem kiedy Michael był świadkiem tych zabiegów, trafiało się kilku pacjentów, których żyły okazywały się tak cienkie, że trudno w nie było się wkłuć, toteż lekarz pocił się, burczał gniewnie i klął. Żyły Leslie nie sprawią mu kłopotu, pomyślał z wdzięcznością rabin. Są co prawda cienkie, ale wyraźnie zaznaczone. Kiedy dotykał ich wargami, wyczuwał silny i miarowy prąd pompowanej przez serce krwi.

Z kroplówki zacznie następnie kapać środek nasenny i jego żona, dzięki Ci, Panie, zapadnie w sen. Anestezjolog poda lek zwiotczający mięśnie i napięcie, które pozwalało Leslie funkcjonować jako żywej maszynie, zelżeje. Mięśnie piersiowe zwiotczeją i przestaną napędzać prześliczne miechy jej piersi. Anestezjolog będzie co jakiś czas zakrywał jej usta i nos czarną maską, wtłaczał tlen do jej płuc i oddychał za nią. Między szczęki włożą Leslie gumowy klin, żeby jej piękne białe zęby nie odgryzły języka. Sanitariusz natłuści jej skronie specjalną maścią, po czym przytknie do czaszki elektrody wielkości półdolarówek.

Anestezjolog mruknie znudzonym głosem: „Gotowe!" 1 Psychiatra naciśnie guzik w czarnym pudełeczku. Przez pięć sekund będzie wpływał bezgłośnie do głowy Leslie prąd zmienny, elektryczny sztorm, który w stadium tonicznym

NOAH  GORDON

mimo podania środka zwiotczającego — będzie napina! jej ramiona, a w stadium klonicznym sprawiał, że jej kończyny będą drżały i podrygiwały niczym w ataku padaczki.

Michael wypożyczył odpowiednie książki z biblioteki i przeczytał na temat leczenia elektrowstrząsami wszystko, co tylko udało mu się w nich znaleźć. Powoli zaczai uświadamiać sobie z przerażeniem, że ani Dań Bernstein, ani żaden inny psychiatra na świecie nie wiedzą właściwie, co się dzieje, kiedy bombardują mózgi swoich pacjentów ładunkami elektrycznymi. Mieli na ten temat jedynie mgliste wyobrażenie oraz wiedzę płynącą z doświadczenia, wskazującą, że te zabiegi przynoszą rzeczywiście pożądane rezultaty. Jedna z teorii głosiła, że prąd niszczy nieprawidłowe obwody w układzie elektrycznym mózgu. Inna stwierdzała, iż przeżywany podczas zabiegów szok jest tak podobny do doświadczenia śmierci, że zaspokaja odczuwaną przez pacjenta potrzebę poniesienia kary i łagodzi poczucie winy, przyczynę depresji.

Michaelowi to wystarczyło; zaprzestał lektur.

W dniach zabiegów zjawiał się w szpitalu o dziewiątej rano, by dowiedzieć się od obdarzonej nosowym głosem siostry oddziałowej, że zabieg przebiegł bez powikłań i pani Kind właśnie odpoczywa.

Rabin starał się unikać ludzi. Zajął się papierkową robotą, po raz pierwszy w życiu nadrobił korespondencyjne zaległości, wysprzątał nawet szuflady biurka. W dwunastym dniu kuracji elektrowstrząsami, jakiej poddano Leslie, dopadły go jednak obowiązki rabinackie. Po południu tego dnia uczestniczył w uroczystości bris, błogosławiąc niemowlę płci męskiej, Simona Maxwella Shutzera; kiedy mohel odrzynał napletek od małego zakrwawionego penisa, ojciec dziecka drżał jak osika, pobladła matka płakała, a potem śmiała się z radości.

Następnie, przeniósłszy się w ciągu dwóch godzin od narodzin do śmierci, odprawił pochówek Sary Myerson, staruszki, której wnukowie płakali, kiedy ich babkę spuszczano do grobu. Było już ciemno, gdy wrócił do domu. Ze zmęczenia ledwo się trzymał na nogach. Na cmentarzu zaczai sypać lodowaty śnieżek, zacinając żałobników w twarze, aż zaczęły piec, więc Michael przemarzł do szpiku kości. Zmierzając do barku, żeby nalać sobie trochę whisky, spostrzegł

RABIN

leżący na stoliku w przedpokoju list. Na widok charakteru pisma, jakim go zaadresowano, zaczęły trząść mu się ręce i miał trudności z rozerwaniem koperty. List zosta! napisany ołówkiem na błękitnym papierze z taniej papeterii, najprawdopodobniej od kogoś pożyczonym.

Kochany,

ubiegłej nocy jakaś kobieta w głębi korytarza zaczęła krzyczeć, że o szybę w jej pokoju tłucze skrzydłami ptak, aż w końcu przyszli, dali jej zastrzyk i zasnęła. A dziś rano pielęgniarz znalazł na dróżce pokrytego lodem wróbla. Serduszko jeszcze mu biło, a gdy nakarmili go ciepłym mlekiem z pipetki, ożył i pielęgniarz zaniósł go tej kobiecie, by się przekonała, że nic mu się nie stało. Potem pozostawili go w pudełku w dyżurce, ale po południu zdechł.

Leżałam na łóżku i przypominałam sobie głosy ptaków rozbrzmiewające wokół naszej leśnej chatki w górach Ozark. Słuchałam ich leżąc w twoich ramionach i odpoczywając po miłości. W chacie rozlegało się tylko bicie naszych serc, a na dworze tylko śpiew ptaków.

Bardzo tęsknię za dziećmi. Czy są zdrowe?

Wkładaj ciepłą bieliznę, gdy się wybierasz z wizytami. Jedz warzywa liściaste i wystrzegaj się ostrych przypraw.

Najlepsze życzenia z okazji urodzin, mój biedny staruszku.

Leslie".

Weszła pani Moscowitz, żeby oznajmić, że kolacja na stole, i przystanęła zdumiona na widok jego zapłakanej twarzy.

Czy coś się stało, rabi?

Dostałem właśnie list od żony. Ona wyzdrowieje, Leno!

Kolacja była przypalona. W dwa dni później pani Moscowitz oświadczyła, że będzie potrzebna swojemu zamieszkałemu w Willimantic w stanie Connecticut owdowiałemu szwagrowi, któremu rozchorowała się córka. Opuszczone przez Lenę miejsce zajęła gruba siwowłosa Anna Schwartz. Cierpiała na astmę i miała torbiel na szyi, ale okazała się bardzo

NOAH  GORDON

RABIN

schludna i potrafiła ugotować dosłownie wszystko, nawet łokszen kugel, kugel z makaronem, z dwoma rodzajami rodzynek, jasnymi i ciemnymi, i skórką tak smaczną, że aż żal ją było chrupać.

ROZDZIAŁ DRUGI

Na dopytywanie się dzieci, co pisze mama, odpowiedział, że złożyła mu spóźnione życzenia urodzinowe. Nie zamierzał robić im wymówek — a może jednak tak? — ale nazajutrz dostał malowaną kredkami laurkę od Racheli i kupną kartkę od Maxa, do tego wspaniały jaskrawy krawat od obojga. Krawat nie pasował do żadnego z jego garniturów, mimo to założył go tego ranka wybierając się do synagogi.

Urodziny zwykle nastrajały go optymistycznie. Upatrywał w nich darzące nadzieją punkty zwrotne. Przypomniał sobie szesnaste urodziny Maxa sprzed trzech miesięcy.

Tamtego dnia jego syn stracił wiarę w Boga.

W stanie Massachusetts szesnastoletni chłopiec może ubiegać się o prawo jazdy. Michael nauczył syna prowadzić ich forda i Max miał się stawić na egzamin rano w przeddzień swoich urodzin, które przypadały w sobotę. Wieczorem miał randkę z Dessamae Kapłan, jeszcze dzieckiem, a już kobietą o niebieskich oczach i rudych włosach, na której widok Michael pozazdrościł synowi.

Dessamae i Max wybierali się na tańce do stodoły nad jeziorem. Leslłe i Michael zaprosili paczkę kolegów syna na małe przyjęcie urodzinowe przed tańcami i mieli zamiar wręczyć mu kluczyki do samochodu, żeby w dniu swojego święta mógł po raz pierwszy pojechać gdzieś sam, bez rodziców.

Tymczasem w środę przed urodzinami Maxa Leslie wpadła w głęboką depresję, która ją zaprowadziła do szpitala, a w piątek rano poinformowano Michaela, że będzie tam musiała pozostać na dłużej. Max przełożył egzamin na prawo jazdy i odwołał przyjęcie. Kiedy Michael dowiedział się, że syn

odwołał również randkę z Dessamae, zwrócił mu uwagę, że nie uzdrowi matki zostając pustelnikiem.

_ Nie mam ochoty tam iść — odrzekł Max oschle. _ Chyba wiesz, co się znajduje po drugiej stronie jeziora?

Michael oczywiście wiedział, więc przestał namawiać syna, by jednak poszedł na tańce. Chłopcu nie byłoby przyjemnie spacerować z dziewczyną nad jeziorem oglądając na drugim brzegu lecznicę, do której przed kilkoma dniami zabrano jego matkę.

Max prawie cały dzień przeleżał z książką w łóżku. Michael chętnie skorzystałby ze zwykłej skłonności syna do błazeńs-kich żartów, nie mógł sobie bowiem poradzić z Rachelą, która uparła się odwiedzić matkę.

Jeśli mama nie może przyjechać do domu, my pojedziemy do niej!

Nie możemy do niej pojechać — tłumaczył cierpliwie córce. — Nie zezwalają na to przepisy. Dzisiaj nie ma wizyt.

Przekradniemy się! Potrafię być cicho.

Idź i przygotuj się do nabożeństwa — nakazał łagodnie. — Najdalej za godzinę musimy być w świątyni.

Zdążymy, tatku! Wcale nie musimy objeżdżać jeziora. Znam miejsce, gdzie stoi łódka. Przepłyniemy na drugą stronę, zobaczymy się z mamusią i tą samą drogą wrócimy. Proszę cię!

Zdobył się tylko na danie córce lekkiego klapsa i ucieczkę, żeby nie słyszeć jej płaczu. Przechodząc obok pokoju syna, zajrzał do środka.

Przygotuj się, synku. Niedługo wyjeżdżamy do świątyni.

Nie pogniewasz się, jeśli z wami nie pojadę? Michael przyjrzał mu się uważnie. W ich rodzinie nie opuszczało się nabożeństw, chyba że ktoś zachorował.

A to czemu? — zapytał.

Nie chcę być hipokrytą.

Nie rozumiem cię.

Zastanawiałem się nad tym przez cały dzień. Nie jestem Pewien, czy Bóg naprawdę istnieje.

To znaczy, że Go wymyślono? Max popatrzył na ojca.

NOAH  GORDON

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin