Maria Nurowska - Imię twoje 01.pdf

(637 KB) Pobierz
Maria Nurowska
Imię twoje…
Imię twoje cię wyprzedza…
słowa znajomego profesora z Jerozolimy znalazły swoje zastosowanie.
Jej imię…
kim była ta kobieta, jaką odegrała rolę w życiu mężczyzny, który od osiemnastu lat był
mężem Elizabeth.
Od wielu godzin była w podróży, dwa razy musiała zmieniać samolot, a nie mogła
uwierzyć, że wszystko to dzieje się naprawdę. To się nie mieściło w scenariuszu jej życia,
a ona się do narzuconej jej roli nie nadawała. Doszło do pomyłki, która się niebawem
wyjaśni, i będzie mogła żyć jak dawniej. Ale wiedziała, że już nic nie będzie takie jak
dawniej.
Fakty, brzmiące najbardziej nieprawdopodobnie, były jednak faktami i nie mogła ich
wymazać ze świadomości. Jej mąż Jeffrey Connery, pracownik naukowy Uniwersytetu
Nowy Jork, kilka miesięcy temu wyjechał do Europy Wschodniej i tam zaginął. Czyniła
starania, aby go odnaleźć. Otrzymała informacje z ambasady w Kijowie, że mąż opuścił
teren Ukrainy. Dokładnie szesnastego września dwutysięcznego roku. Do Nowego Jorku
jednak nie powrócił i nie odezwał się ani do niej, ani też do nikogo z bliskich sobie ludzi.
Ostatni jego list nosił datę trzydziestego sierpnia. Jeff pisał w nim, że wraca do domu, ma
nawet zarezerwowany bilet na samolot.
Pisał też, że dzieją się tu ciekawe rzeczy i że jest bardzo zadowolony z materiałów, jakie
udało mu się zgromadzić.
Niektóre z nich były „wręcz sensacyjne”. Trochę ją to zdziwiło, bo mąż zbierał
dokumentację do pracy o zabytkach kultury sakralnej, więc co mogło być w tym
sensacyjnego?
Jego bliski przyjaciel, Edgar, śmiał się, że Jeff jest bardzo zajęty, bo liczy ocalałe cerkwie
na Ukrainie. W ostatnim liście mąż Elizabeth po raz pierwszy wymienił imię swojej
współpracownicy. Przedtem pisał o niej jako o swoim ukraińskim cicerone w spódnicy.
Teraz napisał: „Bardzo pomogła
mi
Oksana”.
Oksana…
imię
tajemnicze,
niepokojące… Czy ta młoda kobieta naprawdę była zamieszana w uprowadzenie jej
męża? O ile to było uprowadzenie. Niestety, wszystko na to wskazywało. Zbyt dobrze
znała Jeffa, aby brać pod uwagę jego dobrowolne zamilknięcie. Urzędnik w
Departamencie Stanu, do którego dotarła dzięki znajomościom matki, coś takiego
sugerował.
Wymienił astronomiczną liczbę osób uznanych za zaginione, dodając, że w niemałym
stopniu byli to mężczyźni, którzy po prostu zwiali od swoich żon. Tak się ten facet
dosłownie wyraził. Elizabeth poczuła się dotknięta. Z nimi było inaczej.
Skoro Jeff milczał, oznaczało to, iż uniemożliwiono mu kontakt z nią. Może powinna była
z nim pojechać, ta myśl nie dawała jej spokoju. Ale nie towarzyszyła mu nigdy w jego
podróżach, tak jak on nie towarzyszył jej. Oddzielali pracę od prywatnego życia, ona
miała swoje podróże, on miał swoje, spotykali się w domu, w mieszkaniu na Manhattanie.
Do tej pory nie zastanawiała się, jak ich małżeństwo mogło wyglądać z zewnątrz,
uświadomiła jej to dopiero matka swoim pytaniem: „Czy naprawdę odczuwasz brak
Jeffreya? Tak rzadko się widywaliście”. Widywali się rzadko, ale nie oznaczało to wcale,
że stali się sobie obcy. Ich związek zmieniał się przez lata, tak samo jak zmieniały się ich
twarze, ich widzenie świata, nabywali doświadczeń, które jednak nie wpływały na sposób,
w jaki o sobie myśleli. Stanowili nierozerwalną całość i gdyby jedno z nich nagle odeszło,
dla drugiego byłoby to katastrofą. I tak właśnie się teraz czuła, jak na skraju katastrofy.
Nie brała jeszcze pod uwagę najgorszego, że mogą się nie zobaczyć nigdy. Nawet teraz,
kiedy jechała do tego kraju, gdzieś na końcu świata, by zidentyfikować rzeczy Jeffa,
odnalezione
rzekomo
w
mieszkaniu
jego
współpracownicy. Nie wierzyła, że tamta mogła mieć coś wspólnego z jego zaginięciem.
Jeff jej ufał, a poza tym, o co by mogło chodzić. Porwanie dla okupu? Inni nadawali się do
tego lepiej. Politycy, biznesmeni, ludzie o znanych twarzach, aktorzy. Ale on? Naukowiec,
zwykle bez grosza przy duszy.
Chociaż podobno w tym dziwnym kraju kilka dolarów to już były znaczące pieniądze.
Nie, nie, motyw porwania dla pieniędzy należało od razu wykluczyć. Chyba że w coś go
wplątano. Narkotyki? Absurd. Jeff byt zbyt ostrożny, a Europa Wschodnia to jednak nie
Ameryka Południowa ani Afryka, gdzie wszystko jest możliwe. Tylko co tak naprawdę
wiedziała o tej Europie Wschodniej, o ile to w ogóle była jeszcze Europa. Babcia Jeffa
bardzo odradzała jej tę podróż, mimo że Jeff był jej ukochanym wnukiem. „Jemu nie
pomożesz, a sobie zaszkodzisz - mówiła rozgorączkowanym głosem. - Ty nie wiesz, co to
za dzicz, tam się wszystko może wydarzyć”. Opowiadała, że jej mąż, dziadek Jeffa, zaraz
po drugiej wojnie światowej był więziony przez parę lat w jednym z satelickich krajów
Rosji. Ale działo się to przeszło pół wieku temu! Tamta Rosja już nie istniała. Inaczej też
układały się stosunki pomiędzy mocarstwami. Mówiło się, że nowy prezydent Rosji w
przeciwieństwie do poprzedniego jest cywilizowanym człowiekiem.
Prawdę powiedziawszy, niezbyt interesowała się polityką.
Jej myśli kierowały się w zupełnie inną stronę, dawno temu zakochała się we freskach
Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej i spędziła tam tyle czasu, iż uzbierałoby się z tego
kilka lat. Była historykiem sztuki i pracę doktorską pisała właśnie z renesansowych
fresków. Postaci stworzone przez genialnego twórcę długo zajmowały jej wyobraźnię,
Stworzenie świata oglądała z bliska, z rusztowań ustawionych pod samym sklepieniem.
Miała szczęście, że pozwolono jej tam wejść w czasie prac renowacyjnych. Właściwie to
nie pozwolono, ale gdy wbiła sobie coś do głowy, nie było na nią sposobu… Kiedy tak
przypatrywała się postaciom, ich rysom twarzy, ich ramionom, mięśniom na brzuchu i
udach, całkiem serio zaczęła się zastanawiać, który z nich był prawdziwym Stwórcą, Bóg
czy Michał Anioł. „Obaj - odpowiedział za nią Jeff, gdy mu się z tego zwierzyła. - Mike
tworzył materię, a Bóg wyposażał ją w duszę”.
Ostatnio zajmowała się Pieterem Brueglem starszym, jedynym artystą w Niderlandach
szesnastego wieku, który nie uległ panującej wówczas modzie na styl włoski, pozostał
sobą i za to go bardzo ceniła. Aby obejrzeć oryginał obrazu Sianokosy z cyklu Pory roku,
wybierała się do Pragi, gdzie w Galerii Narodowej znajdowało się to płótno. Wybierała się
i jakoś nie mogła tam dotrzeć. Od kilku miesięcy umawiali się z Jeffem, że się w Pradze
spotkają, lecz albo jej nie odpowiadał
termin, albo jemu. W tym czasie odbyła dwie podróże do Europy, jedną do Włoch, drugą
do Holandii, do Amsterdamu, a potem po śladach mistrza w jego rodzinne strony, do
Brukseli i Antwerpii, gdzie zbierała dokumentację do swojej pracy. Ale to była inna
Europa, dobrze jej znana, a tamta Europa budziła odruchową niechęć, jak wszystko, czego
się nie zna i nie ma się ochoty poznać. ,,Wiem, że mają w tej Pradze galerię, ale czy
istnieje tam jakiś przyzwoity hotel?” -
spytała męża niby żartem, a on się niemal na nią obraził.
- To dzielny naród, ten Waleza, ten robotnik, obalił
przecież komunizm - powiedziała, aby to jakoś złagodzić.
- Wałęsa - poprawił ją - nie jest Czechem, ale Polakiem!
- Właśnie - podchwyciła wesoło - pomyliłam go z Havlem.
Tym razem Jeffa zawiodło poczucie humoru, odłożył
słuchawkę. Kiedy ponownie wykręciła numer jego hotelu, recepcjonistka wydukała
kulawą angielszczyzną, że „pokój numer siedem nie odpowiada”. Pokój numer siedem nie
odpowiadał przez cały wieczór. Wina została jej wybaczona dopiero następnego dnia…
Nie spotkali się więc w Pradze, a teraz udawała się do miejsca, w którym prawdopodobnie
też się nie spotkają, mimo że on spędził tam kilka ostatnich miesięcy swojego życia.
Twierdzono, że stamtąd wyjechał, ale intuicja jej podpowiadała, że on ciągle tam jeszcze
jest.
Przyjrzała się ukradkiem pasażerom lecącym z nią samolotem. Kim byli, co kazało im
udawać się do tak zakazanego miejsca jak miasto w dzikim kraju, w dzikiej części
Europy… Ze zdziwieniem zauważyła, że jej towarzysze podróży mieli całkiem normalne
twarze, ubrani byli też normalnie, mężczyzna siedzący obok niej czytał „Time’a”.
Więc z pewnością był w podobnej jak ona sytuacji, a mimo to nie dostrzegła w jego
twarzy śladu emocji. Chyba że to nie była jego pierwsza podróż w te strony.
- Nie wie pan, czy miejsce, do którego lecimy… czy Lwów to duże miasto? - odważyła
się spytać.
Spojrzał na nią znad okularów.
- To zależy, co pani rozumie przez duże miasto. Jak duże, jak Nowy Jork? Czy Nowy Jork
według pani jest dużym miastem?
- No tak - odrzekła spłoszona.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, nie był już młody, miał
szpakowate skronie i bruzdy wokół ust, ale jego oczy zachowały młodość, były lekko
zmrużone, odrobinę kpiące.
- Więc Lwów to nie tak duże miasto jak Nowy Jork, ale też nie małe. Położone jest jak
Rzym, na siedmiu wzgórzach.
Tę wypowiedź Elizabeth przyjęła niczym świętokradztwo.
Jak można przyrównywać jakieś nikomu nieznane miasto do miejsca, gdzie na każdym
kroku czuło się obecność minionych wieków, obecność historii, czasów świetności i
ludzkiego geniuszu.
On znowu się uśmiechnął.
- A jednak pozostanę przy swoim porównaniu -
powiedział.
Elizabeth poczuła się zmieszana, zupełnie jakby nieznajomy czytał w jej myślach.
Rozmowa się urwała, on powrócił do swojej lektury, ona zaś udawała drzemkę. Przez
przymknięte powieki przyglądała mu się ukradkiem. Kim był ten mężczyzna? Z
pewnością nie jej współziomkiem, ale po sposobie wyrażania się mogła się zorientować,
że doskonale zna angielski. Miał chyba kanadyjski akcent, z wyglądu przypominał jednak
Anglika.
Nie, to na pewno nie Anglik, jego angielszczyzna to wykluczała. Chyba że rodzina
pochodziła z dawnych kolonii, ale byłoby to zbyt fantastyczne. Jak to, że siedziała w tym
samolocie. Prawie nie mogła sobie wyobrazić momentu lądowania w jakichś zaroślach…
- Czy pan zna dobrze te strony? - odezwała się znowu.
Jak przedtem pochwyciła jego uważne spojrzenie.
- Chodzi pani o tę część Europy czy o samo miasto?
- O miasto - odrzekła szybko. Uśmiechnął się.
- Miasto znam bardzo dobrze - padła odpowiedź. Czekała, że powie coś bliższego, ale on
milczał.
- Pierwszy raz jadę tutaj i… czuję się niepewnie.
- Sądzę, że nic pani nie zagraża. To w końcu Europa, może nieco różni się od tej, którą
pani już zna, ale nie aż tak, jak pani sobie wyobraża.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Skąd pan wie, co ja sobie wyobrażam? - spytała ostro.
Nie odpowiedział.
Rozmowa znowu się urwała. Przymknęła oczy i starała się zasnąć, była jednak zbyt
podniecona, aby mogło się to udać.
Powróciła myślami do obiektu swoich badań, do Bruegla starszego. Zdania na temat jego
twórczości do dnia dzisiejszego były podzielone. Jedni uważali go za piewcę życia w jego
najbardziej prymitywnych działaniach: praca na roli, zgarbione z wysiłku plecy, pot. I to
wszystko pokazane z pietyzmem, niemal miłością. Inni dopatrywali się w tym ironii,
wręcz karykatury. Dla jednych był moralizującym humanistą, z dystansem patrzącym na
rzeczywistość, dla innych malarzem „tradycyjnej mądrości”, afirmującym życie,
zagłębionym w codzienny byt swojego narodu. Nie było też zgody co do tego, jak dalece
jego obrazy potępiają prześladowania inkwizycji, mordy, terror… Elizabeth najbliższe
były jego rysunki z wczesnego okresu twórczości, te z podróży na południe, ale także
alegorie, dopatrywała się w nich podobieństwa do twórczości Boscha.
- Nie przeszkadza pani światło? - usłyszała głos sąsiada.
- Nie, nie, ani trochę - odparła szybko. - Widzę, że jak ja nie potrafi pan spać w samolocie.
- Kiedy czuję się zmęczony, potrafię spać wszędzie -
odpowiedział.
- Cenna umiejętność… praktyczna. Spojrzał w jej stronę.
- Widzę, że nie przemieszcza się pani zbyt często.
- Przeciwnie, mogłabym powiedzieć, że samolot jest moim drugim domem, ale to dom, do
którego… do którego… -
nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa - nie mam zaufania.
- Jak do celu obecnej podróży. - Wydało się jej, że w jego głosie czuje ironię.
- Nie wiem, co mnie czeka.
- Nikt tego nie wie. Roześmiała się.
- To odpowiedź filozoficzna. Czy jest pan z zawodu filozofem?
Mężczyzna nieoczekiwanie podniósł się, skłonił w jej stronę.
- Andrew Sanicki. Jestem adwokatem. Elizabeth nie wypadało nic innego, jak też się
przedstawić.
- Teraz rozumiem, dlaczego jest pan tak precyzyjny w swoich odpowiedziach. Ale o
mieście Lwów dużo się od pana nie dowiedziałam.
Uczynił nieokreślony ruch ręką.
- Nie wiedziałem, co panią interesuje.
- To na przykład, czy hotel, który zarezerwowałam, spełnia normy europejskie.
- Tu muszę być bardzo ostrożny w udzielaniu odpowiedzi. O jaki hotel chodzi?
Elizabeth sięgnęła do torebki i wyjęła notes.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin