Tomasz Mróz - Po zamachu.pdf

(285 KB) Pobierz
TOMASZ MRÓZ
PO ZAMACHU
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2015
Redakcja i korekta zespół RW2010
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Tomasz Mróz 2015
Okładka Copyright © Mateo 2015
Aby powstał ten utwór, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Utwór bezpłatny,
z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i treści,
bez zgody na czerpanie korzyści majątkowych z jego udostępniania.
Od tamtych strasznych wydarzeń minęło parę miesięcy. Wróciłem do domu, niby żyję
dalej, ale nic już nie będzie takie jak kiedyś. Stan, w jakim tkwię, ciężko nazwać
normalnością. Każdego ranka budzę się z myślą, że mogłem ją jakoś uratować, choćby
wziąć za rękę i odciągnąć z tamtego miejsca kilkadziesiąt metrów dalej. Nie zrobiłem
tego, nie obroniłem przed złem. Straciłem ją, straciliśmy całą naszą wspólną przyszłość…
Wspomnienia wciąż są żywe. Choć nawet teraz czasem łapię się na tym, że nie wierzę –
nadal nie dociera do mnie okropieństwo i nieodwracalność tego, co się stało. Zamach,
strzelanina, ofiary? Moja narzeczona… nie żyje? To niemożliwe. Takie rzeczy nie
przytrafiają się zwykłym ludziom. Nie na wakacjach!
Następnego dnia po zamachu miałem wizytę z ambasady. Urzędnik, podsuwając mi
kolejne dokumenty do podpisania, zapewniał, że otrzymam wszelką możliwą pomoc. Z
jego ust płynął potok słów pełnych zawodowej empatii i pociechy. Robił, co mógł, bym
uwierzył, że zarówno pracownicy ambasady, jak i obywatele kraju, który mnie gościł,
bardzo mi współczują. Jednak sądzę, że byłby znacznie bardziej szczery, gdyby
powiedział, że jest na mnie zły, bo lekkomyślnie przyjechałem z angielską narzeczoną do
kraju pod palmami, zamiast zostać w Wielkiej Brytanii albo zabrać ją do Polski. A teraz
on musi się ze mną męczyć, zamiast siedzieć w swoim klimatyzowanym gabinecie i
popijać drinki z lodem. Nawet go rozumiałem. Sam niczego tak nie żałowałem, jak
decyzji o przyjeździe tutaj. Gdybym mógł cofnąć czas… Ale nie mogłem.
Wakacje w Afryce nad Morzem Śródziemnym planowaliśmy od dawna.
Rozmawialiśmy o tym, od kiedy się poznaliśmy. I w tym roku wreszcie wszystko ułożyło
się idealnie. Znalazły się pieniądze na luksusowy hotel, dostaliśmy wolne w pracy, nawet
udało nam się trochę schudnąć przed wyjazdem, żeby dobrze się prezentować na zdjęciach
z wielbłądem w tle.
Kraje nad Morzem Śródziemnym według większości podróżników to nie jest
prawdziwa Afryka. A już na pewno nie hotelowe miasteczka w stylu pseudomauretańskim
z wielkimi piaszczystymi plażami, gdzie wzmocnione patrole policji i prywatni
ochroniarze dzień i noc strzegą bogatych turystów, pilnując, żeby nic im się nie stało. Bo
przecież jest Al-Kaida, jest ISIS, są ci wszyscy, którzy chcieliby za pomocą siły i terroru
zaprowadzić na świecie swój porządek.
Jednak co zrobić, kiedy plażą biegnie na ciebie facet z karabinem? Nie ma na sobie
żadnych symboli i jeszcze minutę wcześniej niczym się nie wyróżnił spośród dziesiątków
innych drobnych naciągaczy, którzy kręcą się wokół, proponując swoje towary i usług.
Pojawia się z zaskoczenia, a ty giniesz bez powodu, bez sensu. Ileż to razy słyszałem, że
tu jest bezpiecznie, nawet mysz się nie prześlizgnie, bo turyści to za dobry interes, by
hotelarze dopuścili do jakiegoś ataku. Mysz się może nie prześlizgnie, ale zwykły
miejscowy chłopak…
– A special room for you, sir. We are very sorry… – Kierownik hotelu wręcza mi kartę
do apartamentu. Jego mina wyraża głęboki smutek. Jest dużo bardziej przekonujący niż
urzędnik z ambasady. Może dlatego, że wie, jaki los czeka jego pracodawcę w wyniku
negatywnej reklamy ich obiektu. Jeszcze dwa dni temu byłbym podekscytowany. Nigdy
nie mieszkałem w czymś takim. Wielkie luksusowe wnętrze przywitało mnie chłodem
włączonej klimatyzacji. Tu w upalnym klimacie chłód był również luksusem. Rzeczy
Margaret zostały w schowku hotelowym, wolałem chwilowo na nie patrzeć. Bałem się
zostać sam na sam ze stertą bezużytecznych już ubrań i kosmetyków. Wciąż pachnących
Maragret, obietnicą wspólnego życia, marzeniem o szczęściu, które nigdy już się nie
ziści…
Ten chłopak biegł, krzyczał i strzelał. Reakcje ludzi były różne. Jedni myśleli, że to
kolejna atrakcja ze strony hotelu. Machali do niego wesoło i… ginęli. Inni uciekali albo
próbowali się osłonić leżakami lub parasolami przeciwsłonecznymi. Niewiele to pomogło.
Kilku próbowało uspokoić szaleńca, dotrzeć do niego. Może by ich nie zabił, gdyby się do
niego nie zbliżyli? Może akurat im by się udało? Co robiła Margaret, jak się zachowała?
Nie wiem. Poszedłem do pokoju po krem z filtrem. Ciężko w to uwierzyć, ale moja
dbałość o skórę uratowała mi życie. Choć czasem myślę, że w tamtym momencie
dziwnym zrządzeniem losu zostałem strącony w przepaść bez dna – i wciąż lecę. Ona
zginęła, moja miłość umarła, a ja wciąż spadam…
– Sir. Your supper. – Steward stał w drzwiach z wózkiem pełnym jedzenia.
Najwyraźniej hotel postanowił zapewnić mi jak najlepsze warunki. Mina obsługującego
była równie smutna jak mina kierownika. Chyba nie kazali mu pilnować, czy zjem
przywiezione specjały? Nie. Poszedł sobie, nie czekając na napiwek.
Włączyłem telewizor, wyciągnąłem z lodówki wszystkie buteleczki. Pomimo
panującego w islamie zakazu spożywania napojów alkoholowych turystom napitków nie
szczędzono. Podobno wódka rozluźnia człowieka, osłabia napięcie towarzyszące stresowi.
Temat zamachu był jednym z głównych newsów. Mnóstwo ekspertów się wypowiadało.
Wyemitowali amatorskie nagranie video z hotelowego balkonu, na którym widać, jak
zamachowiec biegnie, wykrzykuje pochwałę Boga i strzela. Dziękowałem Bogu – ale
chyba innemu niż ten, który pozwolił zabić moją narzeczoną – że nie nagrano samego
momentu jej śmierci. Oszczędzono mi tego bonusu umieszczonego w internecie,
utrwalonego na zawsze okrutnego wspomnienia, które będę sobie mógł włączyć w każdą
rocznicę zamachu. Ocierając łzy, wypowiadał się również ojciec zamachowca. Czytałem
na pasku tekstowym tłumaczenie po angielsku – żałował i przepraszał wszystkich za syna,
który przecież również zginął. Wiedziałem, że ten starszy człowiek jest na równi ze mną
ofiarą zamachu, jednak z drugiej strony nie potrafiłem opędzić się od myśli, że to on go
spłodził i wychował. Przez ponad dwadzieścia lat uczył syna życia, szacunku dla
starszych i poszanowania tradycji… a on potem wziął karabin i urządził sobie z plaży
strzelnicę, a z ludzi cele. Współczułem temu załamanemu starcowi i nienawidziłem go z
całej duszy.
W moim luksusowym apartamencie mijała godzina za godziną, a ja czułem, że coś się
we mnie zmienia, rośnie, że staję się w chłodzie luksusowego pokoju kimś zupełnie innym
niż dotychczas. Gdyby jakiś badacz ludzkiej psychiki towarzyszył mi od momentu
strzelaniny, miałby wspaniały przypadek do eksploracji. Emocje galopowały, co rusz
pojawiło się coś nowego. Zaskoczenie, strach, przerażenie, bezradność, gniew, chęć
zemsty. To wszystko kołowało w mojej głowie, fizycznie targało ciałem. Nie miałem
pojęcia, co się ze mną dzieje. Ale skąd miałem wiedzieć?! Nigdy wcześniej nie byłem w
takiej sytuacji Po jakimś czasie wiedziałem jedno: nie zostanę w tym pomieszczeniu ani
minuty dłużej. Oszaleję, jeżeli nie wyjdę. Ruszyłem na korytarz, alkohol pulsował w
moich żyłach.
– Sir! Sir! Please, wait! (Proszę pana! Proszę pana! Proszę zaczekać!) – krzyczał ktoś
ze strony recepcji. Najwidoczniej obsługa została poinformowana o mojej sytuacji i
pouczona, że powinni reagować. A może na mojej twarzy malowała się taka determinacja,
że promieniowałem na kilometr złymi zamiarami? Tak czy siak, ani myślałem się
zatrzymywać; przyspieszyłem kroku, wręcz wybiegłem. Ktoś wypadł za mną, ale ja już
skręcałem za róg. Jestem wolnym człowiekiem, nie mają prawa mnie więzić.
Miasto zdawało się żyć w swoim zwykłym turystycznym rytmie – jakby wczorajsza
strzelanina nie miała miejsca. Pędziłem ulicą, pijany i naładowany złością. Kolorowe
plamy świateł, reflektorów aut i neonów wirowały mi przed oczyma. Nie miałem pojęcia,
dokąd biegnę. Gdzieś w głowie tliła się myśl, że kiedy dopadnę tego płaczącego starca,
przyczynę mojej tragedii, wtedy mi ulży. Jednak to nie był żaden konkretny plan, to nawet
nie była wyraźna myśl. Jedynie wewnętrzne poczucie, że skoro mnie skrzywdzili, to ja
również muszę komuś zrobić coś złego. Oczywiście nie wiedziałem, gdzie mieszka ojciec
młodego mordercy. I co z tego? Nie tylko on zawinił. Inni również. Dla mnie w tym kraju
nie było niewinnych!
Wpadłem do najbliższej kafejki; drzwi huknęły przy otwarciu. Chwyciłem puste krzesło
i zamachnąłem się nim w kierunku siedzących ludzi. Ktoś krzyknął, ktoś do mnie
podbiegł, mnóstwo ludzi się zerwało z miejsc. Zewsząd słyszałem krzyki…
– Proszę jeszcze tu podpisać i idziemy. – Urzędnik z ambasady podsunął mi ostatni
papierek. Podczas gdy podpisywałem, on śledził uważnie moją twarz i ręce, jakby nie był
pewien mojego zachowania i wolał mieć się na baczności.
– Wypuszczają mnie? – zapytałem zdziwiony.
– Tak. Nikt nie wniósł skargi, a kiedy policjant usłyszał, kim pan jest, nawet nie zaczął
dochodzenia – wytłumaczył mi. – Proszę jednak więcej tego nie robić. Pani psycholog
odwiedzi pana za godzinę. Właściwie powinniśmy od razu… – Urwał, zorientowawszy
się, że zmierza prosto do stwierdzenia, iż czegoś zaniedbał.
Milczałem. Co miałem powiedzieć? Moje obietnice i zapewniania nie miałyby wielkiej
wartości. Nie panowałem nad sobą. Sytuacja, jakiej nie życzyłbym wrogowi, kompletnie
mnie przerosła.
Wyszliśmy na ulicę, odprowadzani wzrokiem funkcjonariuszy tutejszej policji. Znowu
wrzało nocne życie nadmorskiego kurortu, korzystając z chłodniejszych godziny
afrykańskiego lata.
Dni mijały i zamach na plaży przestawał być najważniejszym newsem w serwisach
informacyjnych. Dziś mało kto o nim pamięta pośród codziennego zalewu mrożących
krew w żyłach informacji. Jednakże ja codziennie zasypiam i budzę się z jedną myślą, że
gdybym wtedy nie poszedł po ten cholerny krem, gdybym został razem z Margaret,
gdybym wziął ją za rękę i odciągnął kilkadziesiąt metrów dalej, gdybym zasłonił ją swoim
ciałem…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin