0724. Graham Lynne - Podróże z milionerem.pdf

(796 KB) Pobierz
Lynne Graham
Podróże z milionerem
Tłu​ma​cze​nie:
Mo​ni​ka Łe​sy​szak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mię​dzy nami wszyst​ko skoń​czo​ne, Rebo – oświad​czył sta​now​czo Ba​stien Zi​kos.
Prze​ślicz​na blon​dyn​ka po​pa​trzy​ła na nie​go z roz​go​ry​cze​niem.
– Dla​cze​go? Prze​cież było nam ra​zem tak do​brze.
– Ni​g
dy nie uda​wa​łem, że łą​czy nas coś wię​cej niż seks. Ale to już ko​niec.
Reba gwał​tow​nie za​mru​ga​ła po​wie​ka​mi, jak​by po​wstrzy​my​wa​ła łzy, ale nie zwio​-
dła Ba​stie​na. Znał jej twar​dy cha​rak​ter. Wie​dział, że nic nie po​ru​szy​ło​by jej do łez
prócz hoj​ne​go za​dość​uczy​nie​nia. Nie wie​rzył ko​bie​tom. Wcze​śnie po​znał ich fałsz.
Już w dzie​ciń​stwie po​stę​po​wa​nie rów​nie roz​pust​nej co wy​ra​cho​wa​nej mat​ki na​uczy​-
ło go nie​uf​no​ści wo​bec płci prze​ciw​nej.
– Ostrze​ga​no mnie, że szyb​ko po​rzu​casz ko​chan​ki. Szko​da, że nie słu​cha​łam – na​-
rze​ka​ła Reba.
Ba​stien za​czy​nał tra​cić cier​pli​wość. Reba do​star​cza​ła mu roz​ko​szy w sy​pial​ni, ale
obec​nie miał jej dość. Nie czuł wy​rzu​tów su​mie​nia. W koń​cu wy​dał na nią for​tu​nę.
Nie brał nic za dar​mo.
– Skon​tak​tuj się z moim księ​go​wym – od​rzekł bez skru​pu​łów.
– Masz ko​goś in​ne​go na oku, praw​da? – na​ci​ska​ła blon​dyn​ka.
– Nie two​ja spra​wa – od​burk​nął.
Kie​row​ca stał przed bu​dyn​kiem, żeby za​wieźć go na lot​ni​sko. Dy​rek​tor fi​nan​so​wy,
Ri​chard Ja​mes, już cze​kał w ob​szer​nej ka​bi​nie.
– Czy mogę za​py​tać, co pana skło​ni​ło do za​ku​pu nie​wy​pła​cal​ne​go przed​się​bior​-
stwa w tej za​pa​dłej dziu​rze na pół​no​cy? – za​gad​nął.
– Py​tać mo​żesz, ale nie obie​cu​ję, że od​po​wiem – od​parł Ba​stien, le​ni​wie prze​glą​-
da​jąc no​to​wa​nia gieł​do​we na lap​to​pie.
– Czyż​by do​strzegł pan ja​kieś atu​ty Mo​ore Com​po​nents, któ​re umknę​ły mo​jej
uwa​dze? Cie​ka​wy pa​tent? Nowy wy​na​la​zek?
– Fa​bry​ka stoi na grun​cie war​tym mi​lio​ny. To ide​al​ne miej​sce na bu​do​wę osie​dla
miesz​ka​nio​we​go w po​bli​żu cen​trum mia​sta.
– My​śla​łem, że daw​no za​prze​stał pan po​lo​wa​nia na oka​zje – sko​men​to​wał Ri​-
chard, pod​czas gdy per​so​nel Ba​stie​na i ochro​nia​rze zaj​mo​wa​li miej​sca z tyłu ka​bi​ny.
Ba​stien za​czął od wy​ku​py​wa​nia upa​da​ją​cych przed​się​biorstw, któ​re mo​der​ni​zo​-
wał i roz​wi​jał, żeby przy​no​si​ły mak​sy​mal​ne do​cho​dy. Nie miał wy​rzu​tów su​mie​nia.
Wie​dział, że tren​dy się zmie​nia​ją, for​tu​ny po​wsta​ją i nik​ną, fir​my pro​spe​ru​ją i ban​-
kru​tu​ją. Miał ta​lent do wy​chwy​ty​wa​nia oka​zji i de​ter​mi​na​cję czło​wie​ka, któ​re​go nie
wspie​ra bo​ga​ta ro​dzi​na. Sam do​szedł do mi​liar​dów. Za​czy​nał od zera i wy​so​ko so​-
bie ce​nił uzy​ska​ną nie​za​leż​ność.
Lecz w tym mo​men​cie nie my​ślał o in​te​re​sach tyl​ko o De​li​lah Mo​ore – je​dy​nej ko​-
bie​cie, któ​ra go od​trą​ci​ła, zo​sta​wi​ła z nie​za​spo​ko​jo​ną żą​dzą i ura​żo​ną am​bi​cją. Le​-
piej zniósł​by od​rzu​ce​nie, gdy​by jej nie in​te​re​so​wał. Ale wi​dział tę​sk​no​tę w jej
oczach, sły​szał ją w jej gło​sie. Wie​le po​tra​fił wy​ba​czyć, ale nie kłam​stwo, że go nie
chce. Bez​czel​nie od​są​dzi​ła go od czci i wia​ry, rzu​ci​ła w twarz jego re​pu​ta​cję ko​bie​-
cia​rza ni​czym dama od​pra​wia​ją​ca na​tręt​ne​go ulicz​ni​ka. Roz​gnie​wa​ła go tak, że po
dwóch la​tach na​dal nie za​po​mniał znie​wa​gi.
Lecz koło for​tu​ny ob​ró​ci​ło się na nie​ko​rzyść De​li​lah Mo​ore i jej ro​dzi​ny, ku po​nu​-
rej sa​tys​fak​cji Ba​stie​na. Tym ra​zem nie prze​wi​dy​wał za​wzię​te​go opo​ru…
– Jak się czu​je? – spy​ta​ła Li​lah pół​gło​sem, gdy spo​strze​gła swo​je​go ojca, Ro​ber​ta,
na po​dwór​ku ma​łe​go dom​ku sze​re​go​we​go.
– Tak samo za​ła​ma​ny i prze​gra​ny jak za​wsze – wes​tchnę​ła cięż​ko jej ma​co​cha,
Vic​kie, krą​gła blon​dyn​ka tuż po trzy​dzie​st​ce, zmy​wa​ją​ca na​czy​nia nad zle​wem. –
Bu​do​wał tę fir​mę przez całe ży​cie, a te​raz wszyst​ko stra​cił. Brak moż​li​wo​ści zna​le​-
zie​nia pra​cy jesz​cze bar​dziej go przy​gnę​bia.
Li​lah wzię​ła na ręce dwu​let​nią przy​rod​nią sio​strzycz​kę, Cla​rę, ucze​pio​ną nogi
mamy, po​sa​dzi​ła ją na krze​seł​ku i dała za​baw​kę, żeby nie prze​szka​dza​ła.
– Miej​my na​dzie​ję, że wkrót​ce coś się po​ja​wi – po​cie​szy​ła sztucz​nie we​so​łym to​-
nem.
Wy​cho​dzi​ła z za​ło​że​nia, że w każ​dej, na​wet naj​trud​niej​szej sy​tu​acji war​to szu​kać
ja​kichś do​brych stron. Tłu​ma​czy​ła so​bie, że choć oj​ciec stra​cił fir​mę i dom, ro​dzi​na
po​zo​sta​ła cała i zdro​wa. Rów​no​cze​śnie dzi​wi​ło ją, że po​lu​bi​ła ma​co​chę, któ​rej z po​-
cząt​ku nie zno​si​ła. Uzna​ła ją za jed​ną z roz​ryw​ko​wych pa​nie​nek, któ​re oj​ciec uwo​-
dził ca​ły​mi sta​da​mi, póki nie zro​zu​mia​ła, że mimo dwu​dzie​stu lat róż​ni​cy wie​ku po​-
łą​czy​ła ich praw​dzi​wa mi​łość. Wzię​li ślub przed czte​re​ma laty. Obec​nie mie​li trzy​-
let​nie​go syn​ka, Bena, i ma​leń​ką Cla​rę.
Na ra​zie wszy​scy za​miesz​ka​li w jej wy​na​ję​tym dom​ku z za​le​d
wie dwie​ma ma​ły​mi
sy​pial​nia​mi, cia​snym po​ko​jem dzien​nym i jesz​cze cia​śniej​szą kuch​nią. Ale póki wła​-
dze mia​sta nie przy​dzie​lą im miesz​ka​nia so​cjal​ne​go albo oj​ciec nie znaj​dzie pra​cy,
nie mie​li wy​bo​ru.
Im​po​nu​ją​cy dom z pię​cio​ma sy​pial​nia​mi, któ​ry po​sia​da​li, prze​padł wraz z przed​-
się​bior​stwem. Mu​sie​li wszyst​ko sprze​dać, żeby spła​cić po​życz​kę, któ​rą Ro​bert Mo​-
ore za​cią​gnął, by ra​to​wać Mo​ore Com​po​nents.
– Wciąż mam na​dzie​ję, że Ba​stien Zi​kos rzu​ci two​je​mu ta​cie koło ra​tun​ko​we – wy​-
zna​ła Vic​kie w na​głym przy​pły​wie opty​mi​zmu. – Nikt nie zna bran​ży le​piej od Ro​-
ber​ta. Na pew​no znaj​dzie ja​kieś za​sto​so​wa​nie dla jego umie​jęt​no​ści.
Zda​niem Li​lah grec​ki mi​liar​der prę​dzej przy​wią​zał​by mu ka​mień do szyi, żeby go
uto​pić. Dwa lata wcze​śniej Ro​bert od​rzu​cił ofer​tę sprze​da​ży fa​bry​ki, choć Ba​stien
Zi​kos zło​żył wy​jąt​ko​wo ku​szą​cą pro​po​zy​cję. Ale wte​dy fir​ma jesz​cze do​sko​na​le pro​-
spe​ro​wa​ła, a Ro​bert nie wy​obra​żał so​bie ży​cia bez kie​ro​wa​nia swo​im przed​się​bior​-
stwem.
Naj​gor​sze, że sam Ba​stien prze​wi​dział upa​dek za​kła​du, gdy od​krył, że jego do​-
cho​dy za​le​żą od jed​ne​go klu​czo​we​go kon​tra​hen​ta. Kil​ka ty​go​dni po utra​cie kon​trak​-
tu Mo​ore Com​po​nents wal​czy​ło o prze​trwa​nie.
– Idę do pra​cy – oświad​czy​ła, za​nim po​gła​ska​ła swo​je​go mi​nia​tu​ro​we​go jam​nicz​-
ka, któ​ry ła​sił się do jej nóg, pro​sząc o piesz​czo​tę.
Gry​zło ją su​mie​nie, że za​nie​dba​ła Skip​pie​go, od​kąd ro​dzi​na u niej za​miesz​ka​ła.
Nie pa​mię​ta​ła, kie​dy wzię​ła go na dłuż​szy spa​cer. Za​raz jed​nak zo​sta​wi​ła pie​ska,
żeby za​ło​żyć płaszcz i za​wią​zać pa​sek wo​kół szczu​płej ta​lii. Była drob​na i smu​kła,
mia​ła dłu​gie, czar​ne wło​sy, por​ce​la​no​wą cerę i nie​bie​skie oczy.
Oprócz Li​lah li​kwi​da​tor zo​sta​wił w za​kła​dzie tyl​ko pra​cow​ni​ków dzia​łu kadr, żeby
do​peł​ni​li for​mal​no​ści zwią​za​nych z za​mknię​ciem przed​się​bior​stwa. Po​nie​waż za​-
trzy​ma​no ją tyl​ko na dwa naj​bliż​sze dni, wie​dzia​ła, że też zo​sta​nie zwol​nio​na.
Vic​kie już za​pi​na​ła kurt​kę Be​no​wi. Li​lah od​pro​wa​dza​ła go do przed​szko​la w dro​-
dze do pra​cy. Gdy wy​szła na dwór, po​ża​ło​wa​ła, że nie spię​ła wło​sów w kok. W rześ​-
ki, wio​sen​ny dzień wiatr cią​gle roz​wie​wał jej wło​sy. Co chwi​lę mu​sia​ła od​gar​niać je
z twa​rzy. Po​nie​waż ostat​nio źle sy​pia​ła ze zmar​twie​nia, wsta​wa​ła w ostat​niej chwi​li
i bra​ko​wa​ło jej cza​su na ukła​da​nie fry​zu​ry.
Od​kąd usły​sza​ła, że Ba​stien Zi​kos ku​pił fa​bry​kę ojca, do​kła​da​ła wszel​kich sta​rań,
by nie oka​zać stra​chu. Wszy​scy inni wi​dzie​li w nim wy​baw​cę. Syn​dyk sza​lał z ra​do​-
ści, że w ogó​le zna​lazł na​byw​cę. Oj​ciec li​czył na to, że nowy wła​ści​ciel za​trud​ni jego
i część za​ło​gi, któ​ra stra​ci​ła pra​cę. Tyl​ko Li​lah, któ​ra po​zna​ła bez​względ​ność Ba​-
stie​na, nie po​dzie​la​ła ich en​tu​zja​zmu. Wąt​pi​ła, czy przy​nie​sie do​bre wia​do​mo​ści.
Praw​dę mó​wiąc, nikt w ży​ciu jej tak nie prze​ra​żał, jak za​bój​czo przy​stoj​ny, wład​czy
i po​tęż​ny Grek. Dla​te​go gdy go po​zna​ła, usi​ło​wa​ła zejść mu z dro​gi, co tyl​ko pod​sy​-
ci​ło jego in​stynkt łow​cy.
Mimo że Li​lah skoń​czy​ła do​pie​ro dwa​dzie​ścia trzy lata, nie ufa​ła przy​stoj​nym,
pew​nym sie​bie męż​czy​znom. Nie bez po​wo​du uwa​ża​ła ich za kłam​ców. Jej wła​sny
oj​ciec uniesz​czę​śli​wił nie​ży​ją​cą już mat​kę, zdra​dza​jąc ją na​wet z jej ko​le​żan​ka​mi
i wła​sny​mi pod​wład​ny​mi. Do​pie​ro kie​dy po​znał Vic​kie, Li​lah za​czę​ła go znów sza​no​-
wać i wy​ba​czy​ła błę​dy prze​szło​ści, po​nie​waż dru​giej żo​nie do​cho​wy​wał wier​no​ści.
Bo​ga​ty, by​stry i za​bój​czo przy​stoj​ny Ba​stien ni​g
dy nie krył, że nie za​mie​rza za​kła​-
dać ro​dzi​ny. Mimo to ko​bie​ty lgnę​ły do nie​go jak psz​czo​ły do mio​du. Tyl​ko Li​lah
umknę​ła w po​pło​chu. Nie mo​gła po​zwo​lić, by czło​wiek, któ​re​go in​te​re​so​wa​ło tyl​ko
jej cia​ło, zła​mał jej ser​ce i po​de​ptał god​ność. Za​słu​gi​wa​ła na znacz​nie wię​cej – na
czło​wie​ka, któ​ry da jej mi​łość, oto​czy opie​ką i po​zo​sta​nie wier​ny w każ​dych oko​licz​-
no​ściach.
Znów mu​sia​ła to so​bie po​wtó​rzyć, tak jak przed dwo​ma laty. Wy​so​ki, przy​stoj​ny,
ciem​no​oki Ba​stien Zi​kos już wte​dy po​cią​gał ją tak bar​dzo, że od​par​cie po​ku​sy przy​-
szło jej z naj​więk​szym tru​dem.
Po raz pierw​szy zo​ba​czy​ła go w za​tło​czo​nym sa​lo​nie au​kcyj​nym. Po​szła tam, żeby
po kry​jo​mu od​ku​pić wi​sio​rek po mat​ce, któ​ry Vic​kie, wów​czas kon​ku​bi​na jej ojca,
wy​sta​wi​ła na sprze​daż. Gdy pod​pro​wa​dzo​no ją do otwar​tej ga​blo​ty, uj​rza​ła śnia​de​-
go bru​ne​ta, któ​ry oglą​dał uważ​nie coś, co trzy​mał w ręku. Pod​szedł​szy bli​żej, roz​-
po​zna​ła zwy​czaj​ny, srebr​ny wi​sio​rek po ma​mie w kształ​cie ko​ni​ka mor​skie​go.
– Po co to panu? – spy​ta​ła bez za​sta​no​wie​nia.
– A co to pa​nią ob​cho​dzi?
Gdy pod​niósł na nią prze​pięk​ne, ciem​ne oczy w opra​wie dłu​gich rzęs, ser​ce Li​lah
przy​spie​szy​ło do ga​lo​pu, a w ustach jej za​schło, jak​by sta​nę​ła na brze​gu prze​pa​ści.
– Na​le​żał do mo​jej mamy – wy​ja​śni​ła.
– Skąd go wzię​ła?
– Ku​pi​ła go na wy​prze​da​ży nie​ode​bra​nych przed​mio​tów z biu​ra rze​czy zna​le​zio​-
nych oko​ło dwa​dzie​ścia lat temu. Za​bra​ła mnie ze sobą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin