Baldacci David - Studnia zyczen.rtf

(1292 KB) Pobierz
Baldacci David

             

             

             

             

             

              Tytuł oryginału:

              Wish You Well

              Copyright © 1999 by Columbus Rose Ltd.

              All rights reserved

              Polish edition copyright © Buchmann Sp. z o.o., Warsaw, 2012

              Copyright © for the Polish translation by

              Jacek Manicki

              Projekt okładki: Krzysztof Kiełbasiński

              Skład: TYPO 2 Jolanta Ugorowska

              ISBN 978-83-7670-521-7

              Wydawca:

              Buchmann Sp. z o.o.

              ul. Wiktorska 65/14,

              02-587 Warszawa

              Tel./fax 22 6310742

              www.buchmann.pl

              Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.

              virtualo.eu

              Spis treści

              Dedykacja

              Od autora

              Podziękowania

              1

              2

              3

              4

              5

              6

              7

              8

              9

              10

              11

              12

              13

              14

              15

              16

              17

              18

              19

              20

              21

              22

              23

              24

              25

              26

              27

              28

              29

              30

              31

              32

              33

              34

              35

              36

              37

              38

              39

              40

              Dzisiaj

              Przypisy

              Mojej matce, inspiratorce tej powieści

              Od autora

              Fabuła „Studni życzeń” jest fikcyjna, ale jej tło, wyjąwszy nazwy

              miejsc, jest jak najbardziej prawdziwe. Byłem w tych górach

              i miałem też szczęście dorastać pod okiem dwóch kobiet, które

              nazywały owe góry swoim domem. Cora Rose, babka od strony

              matki, dziesięć ostatnich lat życia przemieszkała z nami

              w Richmond, ale przedtem sześć dekad spędziła w górach

              południowo-zachodniej Wirginii. Czepiając się jej spódnicy,

              poznawałem tę ziemię i właśnie na niej uczyłem się życia. Matka

              moja,

              najmłodsza

              z

              dziesięciorga

              rodzeństwa,

              mieszkała

              w tamtejszych górach do siedemnastego roku życia; kiedy byłem

              mały, opowiadała mi fascynujące historie ze swego dzieciństwa.

              Jestem przekonany, że w perypetiach i przygodach, których

              doświadczają

              bohaterowie

              mojej

              powieści,

              dostrzeże

              coś

              nieodparcie znajomego.

              Przygotowując się do pisania „Studni życzeń”, nie poprzestałem

              na tym, co zasłyszałem w dzieciństwie. Przeprowadziłem dużo

              rozmów z matką i były one dla mnie pod wieloma względami

              ogromnym przeżyciem. Większość z nas, osiągając wiek dojrzały,

              zakłada, że wie już wszystko o swoich rodzicach i pozostałych

              członkach rodziny. Jeśli jednak zdobędziemy się na dociekliwość,

              może się okazać, że wiedza o ludziach, skądinąd sobie bliskich, jest

              mimo wszystko niewielka. Niniejszą opowieść po części tworzą

              przelane na papier wspomnienia mojej matki. Ustny przekaz to

              zamierająca sztuka, a szkoda, bo jej kultywowanie stanowi wyraz

              szacunku dla losów i doświadczeń tych, którzy byli tu przed nami. I,

              co ważniejsze, stanowi formę dokumentacji wspomnień ludzi,

              pozwala uchronić od zapomnienia wiedzę, którą zgromadzili za

              życia. Żyjemy niestety w czasach, kiedy każdy patrzy tylko przed

              siebie, tak jakby przeszłość się nie liczyła. Przyszłość jest zawsze

              świeża i niezbadana, wywołuje w nas dreszczyk podniecenia,

              którego nie da nam rozpamiętywanie tego, co już było. Mało kto ma

              świadomość, że to, co w nas najcenniejsze, odkryć możemy,

              oglądając się za siebie.

              Zyskałem pewien rozgłos jako autor powieści sensacyjnych, ale

              zawsze pociągały mnie opowieści o przeszłości mojej rodzinnej

              Wirginii i o losach ludzi zamieszkujących miejsca, które z jednej

              strony drastycznie ograniczają ich perspektywy, z drugiej zaś

              wzbogacają o wiedzę i mądrość życiową, niedostępne innym.

              O ironio, przez ostatnie dwadzieścia kilka lat szukałem uporczywie

              tematu na dobrą książkę, a nie dostrzegałem go na własnym

              podwórku. Ale lepiej późno niż wcale. Pisałem tę powieść

              z satysfakcją, jakiej dotąd nie dane mi było doświadczać.

              Podziękowania

              Byłbym niewdzięcznikiem, nie pamiętając o tych, którzy pomagali

              mi w pracy nad tą powieścią. W pierwszym rzędzie dziękuję

              pracownikom Warner Books, a zwłaszcza mojej drogiej przyjaciółce

              Maureen Egen, której udało się nakłonić mnie do spróbowania

              czegoś innego i która wspaniale zredagowała tę powieść. Dziękuję

              również Aaronowi Priestowi i Lisie Vance za pomoc i zachętę. Oboje

              bardzo ułatwili mi życie. I Molly Friedrich za poświęcenie cennego

              czasu na przeczytanie pierwszego szkicu powieści oraz za wiele

              wnikliwych komentarzy. Oraz Frances Jalet-Miller, która wniosła do

              fabuły swój redaktorski kunszt i niekłamany entuzjazm. A także

              mojemu kuzynowi Steve’owi za przeczytanie całości, słowo po

              słowie.

              Dziękuję też Michelle za wszystko, co robi. Wiadomo wszem

              i wobec, że zginąłbym bez niej marnie. A Spencerowi i Collin za to,

              że stali się dla mnie Lou i Ozem.

              Jestem wdzięczny mojej drogiej przyjaciółce Karen Spiegel za

              pomoc i zachętę. Dzięki tobie, Karen, powieść naprawdę nabrała

              rumieńców i być może ujrzymy ją kiedyś na wielkim ekranie.

              Składam podziękowania wszystkim wspaniałym pracownikom

              biblioteki stanowej w Wirginii za udostępnienie mi archiwów,

              ustronnego miejsca do pracy i wskazanie wielu bezcennych tropów:

              wspomnień spisanych przez ludzi gór; ustnych przekazów

              zarejestrowanych w roku 1930 przez pracowite WPA; obrazkowych

              historii z życia rolniczych okręgów Wirginii oraz pierwszej stanowej

              publikacji na temat akuszerstwa.

              Szczególnie wdzięczny jestem Deborah Hocutt, dyrektorce

              Ośrodka Centrum Książki w Wirginii przy bibliotece stanowej, za

              pomoc w pracy nad tą powieścią oraz wszystkim mieszkańcom

              Wirginii, którzy przyczynili się do jej powstania.

              1

              W powietrzu wisiała wilgoć; tłuste, szare chmury nasuwające się

              na błękitne niebo zwiastowały deszcz. Czterodrzwiowy lincoln

              zephyr rocznik 1936 toczył się bez pośpiechu krętą drogą. Wnętrze

              wozu wypełniały kuszące zapachy świeżego razowego chleba,

              pieczonego

              kurczaka,

              brzoskwiń

              i

              cynamonowego

              placka.

              Wydobywały się z piknikowego koszyka, który spoczywał między

              dwójką dzieci siedzących na tylnej kanapie.

              Na Louisę Mae Cardinal, dwunastoletnią, wysoką, długonogą

              dziewczynkę o włosach koloru wyblakłej na słońcu słomy

              i błękitnych oczach, wołano po prostu Lou. Widać już było, że

              wyrośnie na piękną kobietę. Lou zdawała sobie sprawę ze swojej

              urody, ale nie przywiązywała do tego wagi. Narcyzm nie leżał w jej

              naturze.

              Teraz trzymała na kolanach zeszyt i w natchnieniu zapełniała

              czyste kartki tym, co podsuwała jej wyobraźnia. Zamiłowanie do

              pisania miała we krwi, odziedziczyła je po ojcu.

              Z drugiej strony piknikowego koszyka siedział brat Lou, Oz. Tak

              go wszyscy nazywali, choć naprawdę na imię miał Oscar. Byl drobny

              jak na swoje siedem lat, ale, sądząc po wielkości stóp, powinien

              w przyszłości wyrosnąć na wysokiego mężczyznę. Sylwetką

              w niczym nie przypominał smukłej, wysportowanej siostry. Brak mu

              było również tej pewności siebie, która płonęła w oczach Lou.

              W zapaśniczym uścisku tulił do piersi obszarpanego pluszowego

              misia. W całej jego postawie kryło się coś rozbrajającego. Każdy, kto

              poznał Oza Cardinala, nabierał przekonania, że ten chłopiec ma

              wielkie, dobre serce, którym Bóg obdarza jedynie skromnych,

              wrażliwych śmiertelników.

              Jack Cardinal prowadził. Zdawał się nie zwracać uwagi ani na

              nadciągającą burzę, ani na swoich pasażerów. Opuszki szczupłych

              palców, którymi bębnił teraz o kierownicę, miał stwardniałe od

              wieloletniego stukania w klawisze maszyny do pisania, na

              środkowym palcu prawej dłoni, w miejscu, na które napiera wieczne

              pióro, widniał dorodny odcisk. Jack był dumny z tych zwyrodnień

              i nazywał je zaszczytnymi.

              W swoich powieściach i opowiadaniach snuł złożone fabuły, gęsto

              zaludnione wziętymi z życia postaciami, które, strona po stronie,

              stawały się coraz bardziej wyraziste. Tematy w prozie Jacka

              Cardinala były niebanalne, a piękno języka nigdy nie przesłaniało

              brutalnej wymowy opowieści. Czytelnikowi często łza kręciła się

              w oku, kiedy jego ulubiony bohater ginął uśmiercony przez autora.

              A zaraz potem jakieś umiejętnie skonstruowane i wplecione zdanie

              wywoływało uśmiech na jego twarzy, nawet pobudzało do głośnego

              śmiechu, uświadamiając, że szczypta humoru bywa często

              najskuteczniejszym sposobem przekazania jakiegoś ważnego

              przesłania.

              Talent literacki przynosił Jackowi Cardinalowi wielki poklask

              krytyki i bardzo mało pieniędzy. Lincoln zephyr nie był jego

              własnością. Luksusy, takie jak auta – czy to zbytkowne, czy

              zwyczajne – pozostawały poza jego zasięgiem i nic nie zapowiadało,

              by ów stan rzeczy miał ulec zmianie. Pożyczył na tę wycieczkę

              samochód od przyjaciela i wielbiciela jego twórczości. Siedząca

              obok kobieta z pewnością nie wyszła za Jacka dla pieniędzy.

              Amanda Cardinal odnosiła się zwykle z wyrozumiałością do

              wędrówek lotnego umysłu męża. W tej chwili jej mina też wyrażała

              pobłażanie. Ale później, kiedy rozłożą już koc, rozdzielą piknikowe

              smakołyki i dzieci będą chciały się bawić, ściągnie męża z obłoków

              na ziemię. Amanda była dzisiaj dziwnie nieswoja. Potrzebny był im

              ten wypad za miasto… i to nie tylko po to, by odetchnąć świeżym

              powietrzem. Kończyła się zima, dzień był zaskakująco ciepły.

              Amanda spojrzała w chmurzące się niebo.

              Odejdź, burzo, proszę cię, odejdź.

              Otrząsnęła się z zadumy, odwróciła i spojrzała z uśmiechem na

              Oza. Trudno było nie poczuć się lepiej, kiedy patrzyło się na tego

              malca. Chłopiec był bojaźliwy, często dręczyły go senne koszmary.

              Budził się wtedy z płaczem, lecz kiedy brała go na ręce, uspokajał

              się szybko i uśmiechał do niej. W takich chwilach przychodziło jej na

              myśl, że mogłaby go tak tulić przez całą wieczność i przez

              wieczność chronić.

              Oz był podobny do matki, podczas gdy Lou po matce odziedziczyła

              wysokie czoło, po ojcu zaś nos i kształt szczęki. Rezultat był

              wspaniały. Lou jednak twierdziła, że jest podobna tylko do ojca. Nie

       ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin