W ogrodzie rosły pomiędzy drzewami i krzakami, kwiatami oraz kwitnącymi klombami – dąb i róża. Dąb – był drzewem majestatycznym, a jego potężne konary wydawały się tworzyć jakąś koronę, która rozpościerała się władczo nad skromnymi kwiatami ogrodu.
Róża – posiadała tylko łodygę z nielicznymi zielonymi listkami oraz kłującymi kolcami. Miała wygląd anemiczny i wydawało się, że lada moment zwiędnie.
Krzepki dąb zabawiał się upokarzaniem jej: «Jesteś jedynie marną, kolczastą gałązką».
Gdy wiał wiatr, wielkie drzewo nauczyło się poruszać swymi niezliczonymi listkami, modelując szum, wydając egzotyczne świsty i pełne wdzięku harmonijne dźwięki.
Wszystko to sprawiało, że dąb był dumny.
«Wypełniam niebo wspaniałymi symfoniami! Jestem niczym orkiestra! Nie jestem taki, jak ten nędzny patyczek, który nie potrafi zrobić niczego! Do czego właściwie służy róża?».
Nieśmiała róża, wystraszona bardzo, milczała.
Gdy nadszedł maj, zakwitła.
Cały ogród zaczął oklaskiwać ją długo, szczerze i gorąco.
Są tacy, którzy udają, że są lepsi, że są silniejsi niż jest w rzeczywistości. Nie chcą pokazać się takimi, jakimi są naprawdę.
Kwiaty po prostu kwitną.
Pewien turysta zatrzymał się przypadkowo w pobliżu ładnej wsi, położonej wśród pól. Jego uwagę przyciągnął mały cmentarzyk: był otoczony drewnianym płotem. Pełno w nim było drzew, ptaków i cudownych kwiatów. Turysta zaczął powoli przechodzić pomiędzy grobami, jasnymi płytami, rozmieszczonymi nieregularnie wśród drzew.
Zaczął odczytywać napisy. Pierwszy głosił: Jan Tareg, żył 8 lat, 2 tygodnie i 3 dni. Tak małe dziecko pochowano w tym miejscu...
Mężczyzna odczytał napis na sąsiedniej płycie: Denis Kalib, żył 5 lat, 8 miesięcy, 3 tygodnie. Inne dziecko...
Czytał kolejne napisy na innych płytach. Wszystkie zawierały podobne dane: nazwisko, dokładny wiek osoby zmarłej. Najdłużej żyło dziecko, które przekroczyło zaledwie 11 lat... Turystę opanował wielki smutek. Usiadł i zaczął płakać.
Jakiś starzec, który właśnie tam przechodził, popatrzył w milczeniu na płaczącego, potem spytał, czy opłakuje kogoś z rodziny.
«Nie, nie ma tu żadnego krewnego» powiedział turysta. «Ale co się dzieje w tej wsi? Co strasznego się tu dzieje? Co za okropne przekleństwo ciąży na tych mieszkańcach, że umierają same dzieci?».
Staruszek uśmiechnął się i powiedział: «Proszę się uspokoić. Nie chodzi tu o żadne przekleństwo. Po prostu tutaj jesteśmy wierni starodawnemu zwyczajowi. Gdy ktoś kończy 15 lat, rodzice dają młodemu człowiekowi mały zeszycik, taki jaki mam zawieszony na szyi. Zgodnie z tradycją, każdy z nas, gdy przeżywa coś bardzo intensywnie, otwiera zeszycik i notuje, jak długo trwało to silne i głębokie szczęście. Zakochał się... Jak długo trwało to wielkie uczucie? Tydzień? Dwa? Trzy i pół? A potem emocje związane z pierwszym pocałunkiem, jak długo trwały? Minutę pocałunku? Dwa dni? Tydzień? A ciąża i narodziny pierwszego dziecka? A ślub przyjaciół? Podróż najbardziej upragniona? A spotkanie z bratem powracającym z dalekiej krainy? Jak długo trwała radość z powodu tych wydarzeń? Godziny? Dni? W ten sposób notujemy w zeszyciku każdą chwilę szczęśliwą... każdy moment szczęścia. Gdy ktoś umiera, naszym zwyczajem otwieramy jego zeszycik, sumujemy chwile, w których odczuwał pełną i doskonałą satysfakcję, a ten wynik zapisujemy na jego grobie. Według nas, jest to jedyny prawdziwie przeżyty czas.
Nie ograniczaj się do istnienia... Żyj!
Nie ograniczaj się do dotykania... Odczuwaj!
Nie ograniczaj się do patrzenia... Zobacz!
Nie ograniczaj się do słuchania... Usłysz!
Nie ograniczaj się do mówienia... Powiedz coś!
Codziennie
Pewien uczony i szanowany powszechnie rabin, został poproszony o wygłoszenie wykładu na temat wyjścia Izraela z Egiptu, w jednym z najbardziej znaczących ośrodków kulturalnych w mieście. Publiczność była wykształcona i przygotowana, uważnie przesłuchiwała się wykładowi.
Rabin tak przedstawił epizod związany z manną spadającą z nieba: «Pan zesłał na ziemię swój chleb, który smakował jak placek z miodem i który wystarczał na jeden dzień. Nie można go było przechowywać do następnego dnia za wyjątkiem piątku. Gdy słońce zaczynało przygrzewać, manna topiła się...».
Pewien słuchacz przerwał mu: «Co za marnotrawstwo! Dlaczego tylko na jeden dzień? Czy nie lepiej byłoby zesłać zapasy mogące wystarczyć na cały rok? Byłoby to bardziej praktyczne i wymagałoby mniej wysiłku...».
Rabin, jak to miał w zwyczaju odpowiedział za pośrednictwem anegdoty. «Pewien wielki król miał syna. Był dopiero dzieckiem, ale miał kiedyś wstąpić na tron i jego wykształcenie miało rangę państwową. Istniało prawo, które pozwalało królowi zobaczyć syna tylko jeden raz w roku. Król bardzo kochał syna, a mały książę uwielbiał swego tatusia. Bardzo pragnęli przebywać razem trochę dłużej. Ale prawo było nieubłagane. I tak powoli stali się obcymi dla siebie». Rabin kontynuował: «Dlatego Bóg posyłał swój dar każdego dnia...».
Dlatego też my modlimy się codziennie.
Pewna młoda matka oczekiwała narodzin drugiego dziecka. Gdy dowiedziała się, że to dziewczynka, nauczyła swego pierworodnego synka Michała, żeby opierając główkę na jej brzuchu, razem z nią śpiewał kołysankę maleństwu, które miało się urodzić. Piosenka, która zaczynała się od słów: «Gwiazdko, gwiazdeczko, zbliża się noc...», bardzo podobała się chłopczykowi. Śpiewał ją wielokrotnie.
Poród był przedwczesny i skomplikowany. Malutka dziewczynka została umieszczona w inkubatorze i poddana intensywnej opiece. Rodzice pełni lęku, byli przygotowani na najgorsze: ich córeczka miała bardzo nikłe szansę na przeżycie. Mały Michał błagał ich: «Chcę ją zobaczyć! Muszę koniecznie ją zobaczyć!».
Po tygodniu stan dziecka jeszcze się pogorszył. Wówczas matka postanowiła zaprowadzić Michała na oddział intensywnej terapii. Pielęgniarka starała się nie dopuścić do tego, ale matka zdecydowanie zaprowadziła chłopca do łóżeczka siostrzyczki, podłączonej do wielu aparatów, pod którymi maleńka walczyła o życie.
Zbliżywszy się do inkubatora, Michał instynktownie zaczął śpiewać cichutko: «Gwiazdko, gwiazdeczko...».
Dziewczynka zareagowała natychmiast. Zaczęła oddychać spokojnie, bez zadyszki.
Matka ze łzami w oczach powiedziała: «Śpiewaj, śpiewaj dalej Michałku!».
I Michał śpiewał.
Dziewczynka zaczęła poruszać maleńkimi rączkami.
Mamusia i tatuś płakali i uśmiechali się na przemian. Pielęgniarka patrzyła na tę scenę zdumiona, nie dowierzając własnym oczom.
W kilka dni później, maleńka znalazła się w domu, przyniesiona przez rodziców. Michał głośno okazywał swą radość.
Lekarze z kliniki, zdumieni poprawą stanu noworodka, w mądrych słowach starali się wytłumaczyć ten fakt. Mamusia i tatuś wiedzieli, że ta poprawa – to cud. Cud miłości braciszka do siostrzyczki, tak bardzo oczekiwanej.
Możemy żyć tylko wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że ktoś na nas czeka.
Jedno z najpiękniejszych zapewnień Jezusa brzmi: «Idę przygotować wam miejsce (...) abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem» (J 14,2-3).
Dwóch odważnych i walecznych rycerzy brało udział w walkach, ryzykownych przygodach, narażając się na niebezpieczeństwa. Służyli wielu panom.
Pewnego wieczoru, jeden z nich patrząc na zachodzące słońce powiedział: «Pozostaje mi jeszcze ostatnia przygoda!».
«Jaka?».
«Chcę wejść na górę, na której mieszka Bóg!».
«Dlaczego?».
«Chcę się dowiedzieć, dlaczego nakłada na nas ciężary i trudy ogromne przez całe życie i nadal wymaga coraz więcej, zamiast ulżyć nam przynajmniej co pewien czas» – powiedział z goryczą pierwszy rycerz.
«Pójdę z tobą! Sądzę jednak, że Bóg wie, co czyni» – stwierdził drugi.
Podróż była długa i uciążliwa. Dotarli do góry Pana. Wchodzili w milczeniu, idąc obok koni, gdyż ścieżka była stroma i uciążliwa. Już widoczny był szczyt góry we mgle, gdy jakiś głos zabrzmiał z wysoka: «Zabierzcie ze sobą wszystkie kamienie, jakie znajdziecie na ścieżce».
«A widzisz?» – zaprotestował pierwszy rycerz. «Zawsze ta sama historia. Po całym tym wysiłku, Bóg chce nas jeszcze obarczyć dodatkowo. Ja już na to się nie godzę!». I wrócił z powrotem.
Drugi rycerz uczynił to, czego domagał się głos Boga.
Kosztowało to go dużo czasu oraz wysiłku. Ale gdy pierwsze promienie słoneczne rozbłysły, kamienie umieszczone w pojemnikach na koniu i niesione przez poranione ręce pobożnego rycerza, rozbłysły wspaniałym blaskiem.
Zmieniły się w cudowne diamenty o niebywałej wartości.
Panie, stawiam o wiele więcej pytań niż Ty to czynisz. Sądzę, że proporcja wyraża się liczbowo jak dziesięć do jednego.
Pytam:
– Dlaczego dopuszczasz cierpienie?
– Jak długo muszę je znosić?
– Jaki jest cel tego?
– Czy zapomniałeś o swym miłosierdziu?
– Zmęczyłeś się?
– A może obraziłeś się?
– Odrzuciłeś mnie?
– Kiedy utraciłem Twoje kierownictwo?
– Kiedy zagubiłem się?
– Czy nie widzisz mojej ogromnej rozpaczy?
Ty mnie tylko pytasz:
– Czy ufasz Mi?
Zimno było przenikliwe. Pasterze grzali się przy ogniu. Wieść o narodzeniu nowego Króla obwieściły im świetliste, skrzydlate postacie. Wiadomość ta zupełnie ich poraziła. Chcieli pójść i zobaczyć Go, uczcić, a potem prosić Go o zdrowie i pokój.
Również Filip, chłopak, który od niedawna przebywał z pasterzami, usłyszał wieść przekazaną przez aniołów. Zastanawiał się, jaki dar zanieść Dzieciątku do Betlejem.
Ale jeżeli wszyscy pasterze wyruszali, kto będzie opiekował się owcami? Z pewnością nie można zostawić ich samych!
Żaden z pasterzy nie chciał zrezygnować z zobaczenia nowonarodzonego Króla. Jeden z pasterzy miał pomysł: niech pozostanie i opiekuje się owcami ten, kto przygotował najlżejszy dar.
Przyniesiono wagę blisko ognia.
Pierwszy umieścił na wadze wielki dzban pełen mleka oraz ciężki kawał sera. Drugi przyniósł ogromny kosz pełen jabłek. Trzeci z trudem umieścił na wadze wiele gałęzi i kawałków drewna, które płonąc miały ogrzewać stajenkę przez dłuższy czas.
Pozostał jeszcze Filip.
Chłopiec ze smutkiem spoglądał na swą maleńką latarnię, jedyne bogactwo jakie posiadał. To był dar, który chciał zanieść Dzieciątku Królowi. Ale ten dar był taki lekki!
Zawahał się przez chwilę, potem zdecydowanie usiadł na wadze z latarnią w ręce i powiedział.
«Ja jestem darem dla Króla! Dzieciątko nowonarodzone z pewnością potrzebuje kogoś, kto Mu przyniesie latarnię».
Wokół ogniska zapadła głęboka cisza. Pasterze patrzeli na chłopca siedzącego na wadze, zaskoczeni jego słowami. Jedno było pewne: w żadnym wypadku Filip nie zostanie i nie będzie pilnował owiec.
Darem jesteś ty, a nie rzeczy, które przynosisz.
Pewnego razu, dwóch małych chłopców zaprzyjaźnionych, jeździło na łyżwach po małym zamarzniętym stawku. Był wieczór zimny i chmurny. Dzieci bawiły się spokojnie, nagle lód załamał się i jeden z chłopców wpadł do wody.
Staw nie był głęboki, ale woda zaczęła w dziurze zamarzać, pokrywając otwór.
Drugi chłopiec wrócił na brzeg, porwał największy znaleziony kamień i pobiegł tam, gdzie jego mały przyjaciel wpadł do stawu. Zaczął uderzać lód kamieniem z całych sił i w końcu udało mu się go rozbić. Uchwycił rękę przyjaciela i pomógł mu wydostać się z wody...
Gdy zjawili się strażacy i zobaczyli co się stało, zastanawiali się zdumieni:
«Jak to ten chłopiec zrobił? Lód był gruby i mocny, jak chłopczyk mógł go rozbić?».
W tym momencie pojawił się jakiś starzec i powiedział: «Wiem jak to zrobił!».
«Jak?» – spytali.
Staruszek odpowiedział:
«Nie było przy nim nikogo ostrzegającego go: „To ci się nie uda...”».
Istnieją zdumiewające siły w nas, ale wystarczy tak niewiele, by o nich zapomnieć!
«Tatusiu, ile płacą ci za jedną godzinę pracy?». «Czterdzieści euro».
«Oto 40 euro. Kupuję jedną godzinę twego czasu. Dla siebie!».
Zaprosiłem ją do restauracji i do teatru. Byłem spóźniony, a w dodatku jadąc, uderzyłem silnie o krawędź chodnika. Chwilę potem zobaczyłem sympatię czekającą na mnie. Gdy wysiadłem z samochodu, szybko upewniłem się, czy przez uderzenie nie uszkodziłem opony. Ale nic się nie stało. Gdy uśmiechnięty zwróciłem się do niej, odwróciła się zagniewana. Była niczym kawałek lodu. Czułem się jak idiota. Przez cały wieczór przypominała mi, że opona mojego auta, była dla mnie ważniejsza od niej...
Bez względu na sytuację, mąż zawsze wypominał żonie: «Ty naprawdę niczego nie rozumiesz!». Żona rzeczywiście nie ukończyła studiów, jedynie szkołę podstawową, nie interesowała się polityką, nie czytała gazet. Zajmowała się jedynie dziećmi, domem, praniem, kuchnią, kurnikiem, pracą w fabryce obuwia.
Gdy rozpoczynała się jakaś dyskusja w rodzinie, mąż odrzucając z zasady wszelki rozsądny dialog, stwierdzał: «Ty niczego nie rozumiesz!».
Gdy żona próbowała zainteresować go jakimś poważnym problemem, dotyczącym wydatków albo wyboru miejsca na wakacje dla dzieci, albo rezultatów szkolnych synów, czy bilansu rodzinnego... jego odpowiedź był zawsze taka sama, definitywna: «Ty niczego nie rozumiesz!».
Pewnego wieczoru, gdy telewizja transmitowała mecz ważnej drużyny, nagle wyłączono prąd. Mąż jak zwykle zaczął zrzędzić, potem postanowił udać się w ciemności do piwnicy, by zobaczyć, czy nie trzeba wymienić bezpieczników.
«Zapal świeczkę!» – zasugerowała żona. Jak zwykle mąż odpowiedział: «Ty niczego nie rozumiesz! Znam tę drogę na pamięć!». Ale tego wieczoru widocznie coś nie funkcjonowało właściwie. Mężczyzna poślizgnął się i wydawszy nieludzki okrzyk, uderzył głową o mur i upadł zakrwawiony z wieloma złamaniami. Wypadek był poważny, ale lekarze w szpitalu, po wielu dniach intensywnych zabiegów uratowali życie biedakowi.
Gdy wreszcie po czterech dniach odzyskał przytomność, zobaczył żonę przy swym łóżku, pochyloną nad nim z oczyma pełnymi łez i troski. Biedna kobieta nie opuściła go ani na chwilę. Dniem i nocą czuwała przy nim, pełna miłości modląc się w jego intencji.
Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu, gdy mężczyzna wreszcie mógł wyszeptać parę słów, z wielkimi łzami w oczach powiedział: «Jestem naprawdę głupcem. Nigdy nie wierzyłem, że ty mnie tak bardzo kochasz!».
A ona uśmiechając się jak zawsze serdecznie i pogodnie wyszeptała: «Ty naprawdę niczego nie rozumiesz!».
Pewna 74 letnia kobieta opowiada, że otrzymała w wieku 65 lat, tylko jeden pełen miłości list od swego męża.
«To był pierwszy raz, gdy wyjechał na dłużej niż na jeden dzień w sprawach administracyjnych. Do tego momentu zawsze towarzyszyłam mu w jego podróżach. Zatrzymał się w jakiejś kawiarni i napisał list, który zaczynał się następująco: „Jesteśmy małżeństwem od 30 lat i uświadomiłem sobie dzisiaj, że nigdy nie mówiłem Ci o mojej miłości do Ciebie...”».
Pewien mężczyzna zatroskany o sens swego życia, o to, jaki będzie ostatni dzień jego życia, a przede wszystkim - o sąd ostateczny, przed którym prędzej czy później będzie musiał stanąć, miał sen.
Śnił, że po śmierci zbliżył się pełen lęku do wielkiej bramy domu Boga. Zapukał i jakiś uśmiechnięty anioł otworzył mu. Zaprosił go do poczekalni Raju.
...
welib