Lustrzane Odbicie & Cierpienia Młodego Pottera.doc

(1541 KB) Pobierz

Lustrzane Odbicie

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Życiem rządzą uczucia. Nie ważne czy dobre czy złe. To emocje decydują o wszystkich naszych czynach. Czasem próbujemy udawać, że to umysł wiedzie prym, jednak w momencie zastanawiania się, już dawno wiemy co powinniśmy zrobić. Klamka zapada, zanim jeszcze jej dotkniemy.

 

Niektórzy ludzie kierują się miłością. Dla niej wykradają się z domów, śpiewają serenady, czynią akty tak odważne, że aż głupie. Czasem nawet zabijają. Siebie, bo mają świadomość iż nie zdołają być z ukochaną osobą, lub innych. Bo po usunięciu rywala czy zazdrosnego ojca wszystko wydaje się prostsze, jednak nigdy takie nie jest.

 

Zazdrość też nieraz zaślepia nam umysł. W erze konsumpcjonizmu patrzymy na drugiego człowieka, lecz tak naprawdę nie widzimy go tylko ubranie, które nosi i samochód, którym jeździ. Zazdrość może doprowadzić nas do czynów okrutnych, złych.

 

Każda emocja gdy weźmie nad nami górę może doprowadzić do rzeczy, których nigdy byśmy nie zrobili. A przynajmniej nie podejrzewali się o ich zrobienie. Jednak najgorszą z nich, której płomień bucha nieprzerwanie jest nienawiść. Właśnie w duszy Harry'ego Pottera dominowało to uczucie. Odkąd wrócił do domu wujostwa na wakacje, nie potrafił myśleć o niczym innym jak o zemście. Voldemort, jego zaprzysięgły wróg, nie przejmując się tym, że już tyle osób zabił, urządzał kolejne ataki na wsie i miasta. Zachowywał się jak rozpuszczony dzieciak w sklepie ze słodyczami. A Harry czytając o jego kolejnych zbrodniach nie mógł i nie chciał powstrzymać się od myśli o zemście. Za jego rodziców, za Cedrika, za Syriusza i wszystkich niewinnych, których zgładził. Pragnął być potężny, tak potężny by nikt więcej nie zginął. W końcu to on musiał zabić tego gada, który sam siebie nazywa Lordem. Czuł odpowiedzialność za ludzką śmierć zadaną przez Voldemorta.

 

Harry nie wiedział jak zamierza pokonać Czarnego Pana. Po prostu nie miał pojęcia. Jednak musi to zrobić. Planował zacząć naukę zaklęć w Hogwarcie. Chciał zacząć już teraz, niestety sama teoria do niczego mu się nie przydawała. Na Privet Drive nie wolno mu było używać magii. W zamian za to zacząć ponownie ćwiczyć oklumencję. Po prostu starał się oczyścić umysł przed snem. Nadal nie cierpiał Snape i obrony umysłu lecz chciał czy nie chciał musiał się jej nauczyć. Co nie znaczy, że szło mu to dobrze.

 

Gdy nie uczył się zaklęć, nie ćwiczył oklumencji i nie wykonywał drobnych obowiązków domowych szwendał się po okolicy lub siedział w parku. Miał nawet swoją ulubioną ławkę, z której doskonale widoczny był malutki plac zabaw. Potrafił godzinami siedzieć i myśleć. O niczym. O wszystkim. O Voldemorcie. O Syriuszu. O wojnie. Dochodził wieczór a on znów siedział w parku. Dzieci i ich rodzice powoli zbierali się do domów. Czekał na ten moment. Gdy ostatnia rodzina znikła poprawił okulary, zjeżdżające mu na czubek nosa i uśmiechał się delikatnie.

 

-Możesz wyjść z krzaków Remusie – już w czasie poprzedniego spotkania profesor zaproponował mu przejście na ty. Obydwu było ciężko po stracie Syriusza i zbliżyli się do siebie.

 

Harry czekał na jakąkolwiek reakcję i doczekał się, cichego mamrotania oraz ściągania zaklęcia kameleona. Po chwili postać jego byłego nauczyciela obrony przeciw ciemnym mocom wyłoniła się z krzaków.

 

-Skąd wiedziałeś, że tu jestem, Harry? - zapytał marszcząc delikatnie brwi. Usiadł obok niego. Miał na sobie mocno sfatygowane ubranie a jego twarzy przybyło zmarszczek. Jego oczy wciąż miały ten sam blask, trochę przygaszony przez smutek lecz obecny.

 

-Nie wiem – naprawdę nie wiedział. Już od chwili gdy wyszedł z domu numer 4 na Privet Drive był pewien, że ktoś mu towarzyszy. Gdy po chwili rozpoznał Remusa, uspokoił się. Jedno tylko go dziwiło, skąd wiedział, że to profesor Lupin? Przypomniał sobie, że wyczuł dziwny spokój błogość lecz także skrywana agresje oraz mięte. Nagle uświadomił sobie iż poczuł jego magie, jego aurę.

 

Nauczyciel spojrzał na niego uważnie, lecz nie dojrzał żadnych niepokojących oznak.

 

-Profesor Dumbledore nie może... - Harry mu przerwał.

 

-...wiedzieć, że się ujawniłeś. Tak wiem, mówiłeś już o tym w tamtym tygodniu – uśmiechnął się delikatnie jednak nie było w tej minie ani krzty ciepła lub radości, prędzej smutek.

 

Pamiętał co się stało w tamtym roku w wakacje. Gdy tylko jego straż zniknęła zaatakowali go dementorzy. Dyrektor nie chciał by coś mu się przydarzyło więc pilnowano go przez cały czas. Tym razem Mundungus nie został dopuszczony do tego zadanie.

 

Harry nie wiedział co ma myśleć o Profesorze Dumbledorze. Kochał go i szanował jak dziadka, którego nigdy nie poznał. Był dal niego mentorem. W trudnych chwilach to do niego chciał się udać po radę. Jednak nie mógł przestać myśleć o przepowiedni. Gdyby dyrektor powiedział mu wcześniej może Syriusz by nie zginął. Niepotrzebnie się zastanawiał. Nie ważne co mogło się stać a nie stało. Syriusz był niezaprzeczalnie martwy. Nic nie mogło tego zmienić. A Dumbledore jak każdy człowiek popełnia błędy. Im większa odpowiedzialność i mądrość danej osoby tym większy bałagan gdy wszystko się sypie.

 

-Jak się czujesz Harry? - zapytał Lupin. Chyba chciał położyć rękę na ramieniu chłopaka jednak w połowie ruchu rozmyślił się. Zaplótł dłonie i położył je na brzuchu.

 

-Ja? Tak jak tydzień temu – odparł Harry. Był przygnębiony lecz nie płakał. Nie miał już łez ani siły. Jego całym ciałem zawładnęła żądza zemsty. Tylko niewielka część jego umysłu pozwoliła sobie na smutek. Siedem dni temu te z tak było. Remus powoli pokiwał głową.

 

-Harry przyniosłem te pieniądze jednak chciałbym wiedzieć po co ci mugolskie funty – sięgnął za pazuchę i wyciągnął sakiewkę z monetami. Gdy podał je chłopcu zabrzęczały wesoło. Harry na ich poprzednim spotkaniu poprosił by Remus wymienił mu trochę galeonów z jego skrytki na funty. Lupin zdziwił się na tą prośbę jednak powiedział, że ją wypełni.

 

-Czasem chce coś kupić lecz Dursley'owie nie dadzą mi pieniędzy – zapadła chwila ciszy. Pierwszy przerwał ją Harry – kiedy zabierzecie mnie do kwatery?

 

Remus spojrzał na niego zaskoczony jakby Harry pytał o najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem. Cóż, może dla profesora takie było, jednak chłopiec wciąż nie znał odpowiedzi na swoje pytanie.

 

-Przenieśliśmy ją – stwierdził krótko.

 

-Dlaczego? - miał zamiar zapytać gdzie, jednak wiedział, że Remus mu nie odpowie.

 

-Po śmierci Syriusza, Dumbledore tak postanowił. Nie powiedział nikomu dlaczego.

 

-A więc kiedy tam pojadę? - zapytał Harry niecierpliwie.

 

-Już niedługo – powiedział i uśmiechnął się delikatnie. W tym momencie Harry zauważył jago podkrążone oczy.

 

-Niedługo pełnia? - zapytał. Lupin zrobił się poważniejszy i pokiwał głową.

 

-Tak. Za parę dni – Harry spojrzał na niego uważnie. Ich włosy rozwiał delikatny wiatr.

 

-Snape dalej robi ci ten eliksir? - wyraz twarzy nauczyciela przybrał ostrzejszy wyraz.

 

-Profesor Snape, Harry! Tak – chłopiec otwierał już usta by coś powiedzieć jednak profesor mu nie pozwolił – nie chce słyszeć żadnego złego słowa na jego temat. Ufam mu, dyrektor mu ufa, ty tez powinieneś – Harry westchnął – robi się późno. Powinieneś wracać do domu wuja i ciotki.

 

-Masz racje – odparł i obaj wstali. Harry poczekał aż Lupin nałoży na siebie zaklęcie. Poszli powoli w stronę Privet Drive, po drodze chłopiec poszedł do sklepu. Dudley wciąż była na diecie więc obowiązywały go głodowe porcje jedzenia.

 

Wszedł do domu gdy ciotka Petunia podawała do stołu.

 

-Umyj ręce i jedz – warknęła na Harry'ego. Ten poszedł do łazienki bez słowa. Już dawno przyzwyczaił się do takiego traktowania. Czasem trochę bolało go takie zachowanie, zwłaszcza gdy nie miał jeszcze żadnych przyjaciół. Byli jego jedyną rodziną lecz nie potrafili zaakceptować tego kim był. Już niedługo, powtarzał sobie w myślach gdy nie mógł dłużej wytrzymać w domu wujostwa. W końcu po skończeniu siedemnastu lat mógł się wyprowadzić.

 

-Potter! Chodź do stołu – zawołał wuj Vernon. Harry spojrzał w lustro i uśmiechnął się do siebie krzywo.

 

-Już idę – krzyknął wychodząc z łazienki. Zbiegł po schodach i usiadł obok Dudleya. Spojrzał na swój talerz. Leżała na nim mała kanapeczka z ogórkiem. Dobre i to, pomyślał i szybko pochłoną swoją porcje. Spojrzał pytająco na wuja, ten go ignorował więc wstał od stołu. Wyszedł nie usłyszawszy nawet dobranoc.

 

W swojej sypialni dał Hedwidze jeść i pogłaskał ją po łebku. Sowa zahuczała żałośnie.

 

-Co malutka? - odpowiedziało mu tylko spojrzenie ogromnych, szklistych oczu. Westchnął i usiadł na łóżku. Zaburczało mu głośno w brzuchu, wyjął więc bułeczki i dżem. Wyciągnął także książkę do zaklęć. Jedząc czytał a światło księżyca wpadało przez okno oświetlając mu kartki.

 

Sny są często odzwierciedleniem ludzkich myśli, pragnień. To, czego nie możemy zrobić w rzeczywistości osiągamy w nocy, za pomocą własnego umysłu. Nie raz śnimy o tym, co nam się przydarzyło lub ma przydarzyć. Jednak mózg ludzki posiada niezbadane rejony. Sny przekształcają się w najgorsze koszmary. Nie obudzisz się dopóki nie dobiegnie końca. A gdy już to zrobisz boisz się ponowie zamknąć oczy. Czasem nasz umysł przeraża nas bardziej niż rzeczywistość. Harry był zupełnie innym przypadkiem. Jego sny był tak naprawdę wizjami. Męczyły go prawie każdej nocy, nie dając chwili wytchnienia. Pogodził się z tym, a nawet uznał, że dzięki temu może czerpać potrzebne informacje na temat wroga. Nie było to miłe ani przyjemne, zwłaszcza gdy kogoś torturowali, a robili to bardzo często. Był wybrańcem, musiał się poświęcić by inni mogli żyć spokojnie.

 

Otworzył gwałtownie oczy i siłą odciągał rękę od czoła. Blizna piekła go jednak starał się zignorować ten ból. Jego klatka piersiowa poruszała się szybko. Światło księżyca padało na jego przerażone oblicze. Starł pot z policzków. Powoli nałożył okulary. Czwarta rano, idealna pora na tortury, pomyślał ironicznie. Opadł z powrotem na poduszkę jednak oczy nie zamkną. Nie chciał by obrazy wróciły, nie mógłby przeżyć tego ponownie. Z każdym koszmarem Voldemort stawał się coraz bardziej okrutny. Harry nie mógł uwierzyć jak ktoś może być takim potworem. Ktoś taki nie zasługiwał na życie. Powoli zamknął powieki i szybko je otworzył, jednak obrazy nie chciały przestać przelatywać mu przed oczyma.

 

Sala pełna ubranych w czarne peleryn mężczyzn. Wszyscy naraz padli na kolana i dotknęli czołami posadzki gdy do sali wkroczył Czarny Pan. Powiewając połami szaty zasiadł na tronie i omiótł pomieszczenie spojrzeniem. Śmierciożercy powstali. Białe maski lśniły w mroku. Panowała cisza. Gdyby jakaś zabłąkana mucha wleciała doskonale słuchać by było jej bzyczenie. Jednak w promieniu wielu mil od tego potwornego miejsca nie żyło żadne stworzenie. Voldemort zetknął przed sobą swoje trupio blade palce.

 

-MacNair.

 

Sługa wystąpił do przodu. Czerwone oczy Czarnego pana spoczęły na jego twarzy. Mężczyźnie zaczęły trząść się ręce. Szybko schował je do rękawów jednak Voldemort zauważył jego zachowanie.

 

-W ministerstwie nie wszystko idzie tak jakbyśmy sobie tego życzyli, Panie. Nie udało nam się przekonać... - jednak Lord Voldemort już go nie słuchał. Powoli sięgnął za pazuchę i wyciągnął różdżkę. Wskazał nią na sługę, który padł na kolana.

 

-Panie... ja...

 

-Milcz! Nie wykonałeś zadania. Następnym razem bardziej się postarasz. Crucio! - lochy wypełnił krzyk MacNaira. Czarny Pan patrzył na wijącego się sługę bez emocji. Po chwili przerwał zaklęcie. Mężczyzna podniósł się ciężko dysząc i wrócił na swoje miejsce, uprzednio kłaniając się swemu mistrzowi.

 

-Carrow.

 

Mężczyzna wystąpił na przód i cicho zaczął mówić. Głos mu drżał.

 

-Panie, stary głupiec nie przyjął mnie. Powiedział, że ma już kogoś na te posadę – Lord Voldemort po raz kolejny skierował różdżkę na swojego sługę. Wymówił cicho zaklęcie i mężczyzna zaczął wić się z bólu.

 

-Nie zasługujesz na miano Śmierciożercy – wysyczał gniewnie gdy przerwał zaklęcie. Carrow wrócił do kręgu chwiejnym krokiem.

 

-Bellatrix. Mam nadzieje, że choć ty mnie nie zawiedziesz. – Lord popatrzył na nią swoim przenikliwym spojrzeniem. Kobieta wystąpiła dwa kroki do przodu i zaczęła mówić. Zza maski wystawały jej kruczoczarne włosy a oczy świeciły niezdrowym blaskiem.

 

-Panie. Mamy ją, mamy tę dziewczynkę.

 

Czarny Pan pochylił się w jej stronę. Jego oczy zwęziły się na moment. Gdy nie wyczuł w umyśle Lestrange kłamstwa pokiwał głową.

 

-Wprowadzić ją! - powiedział głośno. Nagini owinęła się wokół jego ręki. Pogłaskał ją długim palcem po łuskowatym łebku.

 

Mała dziewczynka, na oko sześcioletnia płakała i krzyczała gdy dwóch śmierciożerców wciągnęło ją do sali. Porzucili ja na środku kręgu po czym wrócili na swoje miejsca. Voldemort powili wstał z tronu i podszedł do dziecka. Miała rude kręcone włosy i śliczne niebieskie oczy. Małe rączki zacisnęła kurczowo na zielonej sukience. Łzy spływały po jej pucułowatych, bladych policzkach. Spojrzała na Czarnego Pana i cicho krzyknęła. Zakryła sobie usta dłońmi i patrzyła przerażona.

 

-Marie, może po tym jak odeślemy cię w kawałkach, twój ojciec przestanie się wtrącać – wysyczał Voldemort.

 

-Nie! Nie, nie róbcie mi krzywdy. Proszę – jej małym ciałkiem wstrząsnął potężny szloch. Na sali rozległ się śmiech. To Bellatrix. Jedno spojrzenie jej Pana wystarczyło by się uciszyła – Możecie się pobawić. Jednak ja chce ją zabić. Zrozumiano?

 

Nikt mu nie odpowiedział, ponieważ Voldemort nie oczekiwał tego. Usiadł na tronie, schował różdżkę za pazuchę i złączył palce przed swoją twarzą. Pierwszy śmierciożerca wystąpił na przód.

 

Ciszę lochów wypełniał krzyk, płacz, lament, zawodzenie oraz łacińskie słowa wypowiadane szeptem. Crucio, Culter, Tormenter, Contusio (siniak, uderzenie), Fractum (złamanie kości), Conbustum (oparzenie), Iniuria Praestigium (iluzja gwałtu) i wiele, wiele innych, po których dziewczynka cierpiała jeszcze bardziej. Bellatrix, Snape, Carrow, Macnair, Pettigrew, Rookwood, Rosier, Travers, Yaxley, Crabbe, Goyle. Każdy śmierciożerca rzucał zaklęcia i pokazywał na co go stać. Wszystko obserwowała para czerwonych oczu. Mała śliczna dziewczynka w ciągu godziny zamieniła się w słaniającą z bólu i pokryta krwią istotę. Jedną noga była już w zaświatach. Po godzinie Marie przestała się poruszać. Voldemort powstał. Wszyscy śmierciożercy cofnęli się na swoje pozycje. Czarny Pan podszedł do dziewczynki i kopnięciem przewrócił ją na plecy. Oczy miała zamknięte jednak jej klatka piersiowa unosiła się powoli. Sukienkę miała podartą. Na jej ciele były ślady siniaków, poparzeń, zranień i mnóstwo krwi.

 

-Enervate – wysyczał Voldemort. Dziewczynka otworzyła oczy jednak nie spojrzała na niego. Patrzyła w sufit, tak jakby nikogo oprócz niej nie było w sali. Wydawała się już nie czuć bólu. Już nie było ważne co z nią dalej zrobią. Zamknęła się szczelnie w swojej głowie i żadne bodźce nie dochodziły do niej. Była jak pusta szmaciana laleczka, jednak wciąż żyła.

 

-Avada Kedavra – rozległy się dwa słowa i pomieszczenie wypełniła zielona poświata.

 

Harry przez cały sen pragnął się obudzić. Nie chciał widzieć śmierci tej małej dziewczynki. Jednak musiał. Nawet na sekundę nie dane mu było przestać patrzeć. Nie mógł uwierzyć, że Voldemort zamordował to dziecko tylko dlatego, że jej ojciec zrobił coś nie tak. Harry nie wiedział kim jest jej rodzic, jednak współczuł mu z całych sił. Wiedział, że ten odnajdzie zwłoki córki. Już wcześniej gdy ktoś był mordowany znajdowali go najbliżsi. Jako przestrogę, by nie przeszkadzali Czarnemu Panu w dążeniu do władzy.

 

Harry zapłacił sowie i odebrał Proroka Codziennego. Dopiero świtało jednak on na nogach był już od jakiegoś czasu. Po wizji nie mógł już zasnął. Proszę niech to co mi się śniło będzie tylko snem, głupim koszmarem, powtarzał sobie w duchu nim spojrzał na pierwsza stronę. Rozwinął gazetę i westchnął ciężko. Wieki nagłówek powiedział mu, że to prawda. Tak jak każdy wcześniejszy koszmar. Usiadł na łóżku i powoli zaczął czytać. Po prawej stronie było wielkie zdjęcie Marrie. Wyglądał na nim prześlicznie. Rude loczki rozwiewał wiatr. W jej oczach błyskały iskierki radości a uśmiech był biały i lśniący. Harry wzdrygnął się gdy przypomniał sobie jak wyglądała przed śmiercią. Diametralna różnica. Tak jakby to były dwie różne dziewczynki.

 

 

„Córka Ministra Magii nie żyje!

 

Wczoraj w godzinach popołudniowych Marrie Knot, siedmioletnia córka Ministra, znikła w tajemniczych okolicznościach. Jej opiekunka wyszła na chwilę z pokoju a gdy wróciła, dziewczynki już nie było. Zostało wszczęte poszukiwanie. Grupa aurorów przeczesywała miasta i domy. Jednak małej Marrie nigdzie nie było. Zapadła się jak igła w stogu siana.

 

Dziś w godzinach rannych Korneliusz Knot znalazł swoją córkę w salonie. Była martwa. Jak wiadomo z poufnych źródeł na jej ciele nie był ani jednego miejsca, którego nie pokrywałaby rana. Minister wezwał uzdrowicieli jednak ci nie mogli już nic zrobić. Stwierdzili, że Marrie została zamordowana zaklęciem uśmiercającym, a przed tym torturowano ją okrutnie. Dowiedzieliśmy się, że sprawcą był Sami-Wiecie-Kto i jego poplecznicy. Na brzuchu dziewczynki widnieje rana w kształcie Symbolu Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

 

Nikt, nawet chyba sam Korneliusz Knot nie spodziewał się tego ciosu. Do tego ucierpiała niewinna dziewczynka. Niestety nie udało nam się nakłonić pana Ministra do wypowiedzi. Nie wiemy, więc czy zamierza dalej walczyć i stawiać opór siłą ciemności, czy śmieć córki sprawi, że ulegnie. Ile jeszcze dzieci będzie musiała ponieść karę za walkę swoich rodziców? Jak długo będziemy musieli jeszcze walczyć? Te i wiele innych pytań pozostają bez odpowiedzi. Zaś całe redakcja Proroka Codziennego składa kondolencje i łączy się w bólu z Państwem Knot.”

 

 

Harry wreszcie zrozumiał dlaczego porwano i zabito tę dziewczynkę. Była córka Ministra. Chcieli mu powiedzieć by nie wtrącał się w to co robią. Harry wierzył, że i bez tego Knot nie kiwnął by palcem. W końcu potrafił trząść tylko portkami jak byle tchórz. W tej sytuacji jednak współczuł ministrowi. Spodziewał się, że już niedługo ten złoży dymisje i zaszyje się w jakimś odległym kraju. Odłożył gazetę i oparł się plecami o ścinę. Czuł narastający w nim gniew i złość. Miał ochotę znaleźć Voldemorta i zemścić się na nim. Na jego liście pojawiła się kolejna osoba, którą chciał pomścić. Nie dlatego, że była córką ministra lecz dlatego iż była dzieckiem i nie była niczemu winna. Wiedział, że Voldemort słono mu zapłaci, oj bardzo słono.

 

 

Rozdział II

 

Harry siedział przy biurku w najmniejszej sypialnia domu numer 4 na Privet Drive i patrzył na pergamin, leżący przed nim, z urazą w oczach jakby ten mu coś zrobił. Jednak było to niemożliwe, więc teoretycznie Harry nie miał powodu do złości. Niestety z praktycznego punktu widzenia już od godziny próbował napisać list do Hermiony. Zastanawiał się, czy nie uraczyć jej tym stwierdzeniem co ostatnio, czyli : „U mnie wszystko w porządku. Co u Ciebie?”, jednak po przeczytaniu listu od dziewczyn postanowił, że lepiej nie ryzykować. Rzucił okiem na wiadomość i zmarszczył brwi.

 

 

Kochany Harry!

 

Cudownie spędzam te wakacje. Byłam z rodzicami we Włoszech. Było wspaniale. W zdobywaniu informacji przeszkadzała mi troska o Ciebie. Wszystkie twoje listy ograniczają się do jednego dwóch zdań i podpis. Dlaczego nie napiszesz nic więcej? Od Rona wiem, że jemu też posyłasz takie wiadomości. Martwimy się! Nie zmuszaj mnie bym pojawiła się tam i sprawdziła czy wszystko z tobą w porządku. W końcu teleportacja w naszym wieku jest nielegalna a ja nie chce trafić do więzienia.

 

Teraz spędzam czas w domu. Jestem asystentką w gabinecie dentystycznym moich rodziców.

 

Ciekawe kiedy dostaniemy wyniki SUMów. Jak ci przyślą to daj znać. Bardzo się denerwuje, że czegoś nie zdam.

 

Już niedługo spotkamy się w KG.

 

Całuje Hermiona

 

 

Harry podrapał się po głowie jeszcze bardziej targając swoje włosy. Zamoczył końcówkę pióra w atramencie, po czym zaczął pisać.

 

 

Droga Hermiono.

 

Przepraszam. Po prostu tu nic się nie dzieje. Mam wam pisać o tym, że byłem w parku albo o tym, że musiałem umyć samochód wuja? Naprawdę u mnie wszystko w porządku. Nie musicie się martwić.

 

Też jestem zdenerwowany wynikami. Mam nadzieje, że zaliczę eliksiry na W.

 

Wesz może kiedy mnie stąd zabiorą?

 

Harry

 

 

Przeczytał list jeszcze raz i przywiązał go do nóżki Hedwigi.

 

-Leć do Hermiony.

 

Pogłaskał ja po łebku. Stał przy oknie i obserwował jak znika za horyzontem.

 

Słońce powoli wyłoniło się zza chmur. rzucając pierwsze nieśmiałe promienie do sypialni Harry'ego. Chłopak siedział na łóżku i przeglądał Proroka Codziennego. Dotarł do ostatniej strony po czym wrócił na pierwszą. Z niedowierzaniem wpatrywał się w artykuł. Nigdy by nie przypuszczał, że dojdzie do takiej sytuacji. Zwłaszcza w czasie wojny. Już sam tytuł mówił sam za siebie.

 

„Knot rezygnuje ze stanowiska Ministra!”

 

Wczoraj, w godzinach popołudniowych Kornelusz Knot podał się do dymisji. Oto jak uzasadnił swoją rezygnacje:

 

„Uważam, że stanowisko to powinien objąć ktoś, kto poprowadzi nas do zwycięstwa. Osoba, która nie będzie się bała podjąć śmiałych kroków. Po ostatnich wydarzeniach, uważam, iż nie nadaje się do tej pracy. Myślę, że najlepszą możliwą rzeczą dla społeczeństwa będzie Albus Dumbledore obejmujący ten urząd. Osobiście będę na niego głosował.”

 

Dyrektor Hogwartu jeszcze nie zdecydował czy zgłosi swoją kandydaturę. Jeżeli to zrobi będzie rywalizował z Mafaldą Hopkirk, Kingsley'em Shackleboltem i Percym Weasleyem.

 

Wybory odbędą się w przyszłym tygodniu, we wtorek. Przypominamy, że głosować mogą tylko pełnoprawni czarodzieje. Urny zostaną rozstawione we wszystkich strategicznych miejscach dla społeczności czarodziej (więcej na stronie drugiej).

 

Wierzymy, iż dokonają państwo właściwego wyboru.”

 

 

Harry nie mógł uwierzyć, że Knot zrezygnował. Chociaż, w sumie, dobrze zrobił. On nie nadawał się do tego stanowiska. Zastanawiało go także czy Dumbledore zostanie kandydatem, jeżeli tak to z pewnością go wybiorą. Jednak chyba najbardziej zaszokowała Harry'ego ostatnia kandydatura. Nie wyobrażał sobie Percy'ego na tym stanowisku. Był za młody i nie miał tyle doświadczenia co reszta. Miał wrażenie, że brat Rona dostanie najmniej głosów. Harry żałował, że on nie może jeszcze głosować.

 

Dni na Privet Drive mijały spokojnie i cicho. Harry wstawał bardzo wcześnie by zapłacić sowie za Proroka. Jednak często ptak zastawał go już na nogach. Śniły mu się wizje, a po nich nie mógł spać. Voldemort zorganizował kolejny atak i zabił wielu mugoli. Gazety parę dni pisały tylko o tym. Często pomagał ciotce w domu. A to pozmywał naczynia, pozamiatał lub wyplewił ogródek. Nie były to prace ciężkie jednak pomagały zająć czymś myśli. Nie raz po nocach czytał księgi z zaklęciami. Jednak najczęściej można go było spotkać w parku. Remus już nie miał przy nim warty a nie miał ochoty na rozmowę z Tonks lub Kingsley'em. Nie wiedział jak ale rozpoznawał ich, tak jak wtedy rozpoznał Lupina. Nadeszły także wyniki SUMów. Harry nie mógł uwierzyć ale z eliksirów dostał Wybitny. Będzie mógł zostać aurorem! Nie ważne, że oblał dwa inne przedmioty. Cieszył się, że będzie mógł się uczyć tego przedmiotu dalej. Ciekawe, jaka będzie miał minę Snape, gdy się dowie, pomyślał uśmiechając się do siebie. Oczywiście wysłał od razu przyjaciołom wiadomość. Hermiona zaliczyła wszystkie przedmioty na najwyższy stopień i była z siebie bardzo dumna. A Ron nie miał żadnego W, jednak też był szczęśliwy. Może i nie zostanie aurorem ale jemu nie zależało tak jak Harry'emu.

 

Harry wykonał już wszystkie prace domowe i postanowił rozprostować nogi. Gdy tylko wyszedł za prób wyczuł, że niedaleko jest Remus. Uśmiechnął się. Trochę dziwne było to iż rozpoznawał ludzi zanim ich zobaczył, jednak zdążył się już do tej umiejętności przyzwyczaić.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin