Dynastia Morlandów 5. - Czarna perła.doc

(1845 KB) Pobierz

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

Dynastia Morlandów – część 5.

 

 

 

 

 

 

 

 

Czarna perła

 

 

 

 

                

 

 

 

 

 

 

 

 

               

 

Gwiazdą Morland Place staje się nieślubna córka Ruth, Anuncjata. Wszyscy natomiast lekceważą nieatrakcyjną Katarzynę, która skrycie kocha młodego Kita. Mężczyźni wolą jej urodziwą kuzynkę, uwielbiającą błyszczeć                         w towarzystwie i otaczać się wielbicielami. Tym bardziej, że okazji do zabawy nie zabraknie, gdyż po śmierci Olivera Cromwella kończy się wszechwładza purytanów                     i zostaje przywrócona monarchia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga I.

 

 

Lew kroczący

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ach, jakże słodka jest miłość,

Młode żądze jakże radosne!

Jak rozkosznych mąk doświadczyło

Serce w pierwszym ogniu miłosnym!

O ileż męki miłości słodsze

Od wszelkich innych rozkoszy.

 

John Dryden, Okrutna miłość, przeł. Ludmiła Marjańska

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

                Na dziedzińcu uwijali się służący, prowadząc osiodłane konie. Panie domu kolejno podchodziły do podnóżka i stanąwszy na nim, dosiadały swoich wierzchowców. Dwie niemłode już służące obserwowały ten ruch przed domem                         z okna na piętrze. Dziedziniec tonął w chłodnym cieniu, przepełniony łagodną,                           lecz ożywczą wonią czerwcowej jutrzenki. Słońce sięgnęło już dachów zabudowań gospodarskich i nagrzewało górne partie dworu, toteż stojące na piętrze kobiety szerzej otworzyły okno i oparłszy łokcie na parapecie, rozkoszowały się ciepłem.

        Anuncjata Morland odepchnęła kuzynkę Katarzynę, zajęła jej miejsce i stanąwszy przy podnóżku, podała smukłą dłoń służącemu, który przytrzymywał Noda. Zrobiła                  to tak sprytnie, że nikt ze stojących na dole w ogóle tej sztuczki nie dostrzegł -                           nikt prócz Katarzyny, rzecz jasna, lecz ta przywykła już do tego, że się z nią nie liczą. Służące w oknie dobrze jednak widziały, co się stało: jedna z nich cmoknęła                               z dezaprobatą i pokręciła głową.

    - Tej młodej damie należy się solidne lanie. Zanadto zadziera nosa, a biedna panna Katarzyna...

Ellen spojrzała cierpko na swoją towarzyszkę. "Biedna panna Katarzyna" nigdy niczym się nie wyróżniała, a jako dziecko wiecznie niedomagała, dlatego nie zaskarbiła sobie ani względów, ani miłości służących z Morland Place przejawiających naturalną skłonność do dzieci zdrowych i ładnych. Wszak sama Lea nigdy nie miała                                    dla dziewczynki czasu, nie szczędziła jej klapsów, tyranizowała ją i znieważała przez całe dzieciństwo. Nigdy wcześniej też nie nazywała jej "biedną panną Katarzyną". Ellen wiedziała, co się kryje za tym nagłym wybuchem sympatii do Katarzyny: czysta zazdrość. W normalnych warunkach nie pozwoliłaby nikomu krytykować Anuncjaty, zachowując ten przywilej wyłącznie dla siebie, lecz właśnie tego ranka mocno                           się rozsierdziła podczas sprzeczki ze swoją młodą panią - do kłótni dochodziło ostatnio coraz częściej - dlatego ograniczyła się jedynie do niezobowiązującego mruknięcia:

    - Hmm, no cóż...

Patrzyły, jak Anuncjata z wdziękiem dosiada konia i bierze wodze z rąk służącego, który od razu zaczął układać jej spódnicę. Była skromnie odziana, podobnie                                jak wszyscy w tej dobie. Jej ubioru nie zdobiły pióra ani koronki, mimo to suknia                       z czarnego wełnianego sukna wyglądała jak paradny strój dworski, a krępy ciemnobrązowy konik mógłby uchodzić za śnieżnobiałego baśniowego wierzchowca. Wspaniałe i ciężkie ciemne loki dziewczyny spadały kaskadą spod czarnego kaptura, jakby nic na świecie nie mogło powstrzymać ich bujności. A kiedy służący odprowadzał siedzącą w siodle Anuncjatę na bok - tym samym robiąc przy podnóżku miejsce dla panny Katarzyny - serce Ellen przepełniła duma. Różnice między obiema dziewczętami były bardzo wyraźne i piastunka, zapominając szybko o urazie do swojej panienki, zaczęła się w duchu zastanawiać, dlaczegóż to Anuncjata na stałe nie zajmie miejsca swej kuzynki, tej "biednej Katarzyny", niewydarzonego stracha na wróble,

    - Też coś - mruknęła. - Żadne lanie tu nie pomoże.

Słysząc to, Lea się najeżyła. Starsza od Ellen, była guwernantką i przełożoną wszystkich panien służebnych, zatem wiekiem i pozycją biła ją na głowę, bo choć Ellen piastowała dokładnie te same funkcje, mieszkała przecież w Shawes, wilgotnym, popadającym w ruinę domostwie na spłachetku małego, niewiele znaczącego majątku.

    - Pannie Anuncjacie należy się już wyjść za mąż - stwierdziła surowo Lea, godnie prostując plecy. - Skończyła czternaście wiosen, a to wystarczająco dużo. Moja pani brała w tym wieku ślub i dobrze było.

    - Za to twoja pani nie jest uczona w książkach - zauważyła Ellen. - Moja to bystra dziewczyna, umysł ma giętki i zwinny niczym jaki węgorz.

    - Ja tam jestem przeciwna przesadnemu kształceniu panien. Po mojemu nauki                     nie wychodzą im wcale na zdrowie.

    - Twoja dawna pani też była uczona w książkach - przypomniała jej z satysfakcją Ellen.

Twarz Lei pociemniała. Od śmierci Marii Estery Morland minęło dziesięć lat -                                w tym samym roku zginął także król - lecz Lea wciąż za nią bardzo tęskniła. Wychowała Marię Esterę od dziecka i nie odstąpiła jej ani na chwilę, najpierw pełniąc rolę piastunki, potem osobistej pokojówki, ochmistrzyni i towarzyszki zarazem, wreszcie guwernantki jej dzieci. Śmierć Marii Estery była dla niej niepowetowaną stratą.

    - O, moja dawna pani była wyjątkowa - rzekła, nie podejmując dyskusji. -                                Ale twoja... Przecież od chwili jej narodzin wszyscy wiedzą, że poślubi młodego Kita. Po co zatem zwleka? Jest w odpowiednim wieku, a i młodzian skończył dziewiętnaście wiosen, dlaczegóż więc nie załatwią sprawy i nie pobiorą się wreszcie? Kit jest dobrą partią i jeśli twoja pani nie zakręci się przy nim prędko, tylko patrzeć, jak chłopak znajdzie inną.

    - A może moja pani ma odmienne plany, co? - odparła tajemniczo Ellen.

Lea przeszyła ją wzrokiem.

    - Nie znajdzie lepszej partii - oznajmiła stanowczo. - Młody Kit ma po ojcu parcele                     i domy w mieście, po matce zaś majątek Buttsów oraz ziemię w Szkocji. A teraz,                     gdy matce się zmarło, chętnie będzie się żenił...

    - Bajania. Wszak sprzedał Watermill, żeby zapłacić grzywnę "okrągłogłowym" - przerwała jej Ellen. - Aberlady poszło z dymem po bitwie pod Dunbar, a Birnie przejęli prezbiterianie i Bóg jeden raczy wiedzieć, czy młody Kit kiedykolwiek je odzyska. Dlatego moja pani dobrze się zastanowi, nim zdecyduje się na ten związek. W końcu jeśli pomyśleć, kim jest Anuncjata... - urwała gwałtownie, zdając sobie sprawę,                        że tylko krok dzieli ją od niewybaczalnej niedyskrecji.

Lea zmrużyła oczy.

    - A więc kimże ci ona jest, co? - Nie posłyszawszy żadnej odpowiedzi, mówiła dalej: - Wszyscy darzymy twoją panią szacunkiem, lecz bez względu na to, jak wielką odznacza się urodą, to skoro już o tym mowa, jest tylko bękartem. Nikt nie wie, kim był jej ojciec.

    - Może tak, może nie... - odparowała z ukontentowaniem Ellen.

    - Chcesz powiedzieć, że ty wiesz?

    - Może wiem, a może nie wiem - odrzekła Ellen, co wielce Leę rozdrażniło. -                           W każdym razie na Shawes nie ciąży zapis dalszego dziedziczenia i pani Ruth może zostawić majątek, komu tylko zechce. Tak więc moja pani jest nie tylko najładniejszą                     i najbystrzejszą dziewczyną w całym hrabstwie, ale i nie byle jaką dziedziczką,                         pani Ruth zaś z pewnością nie będzie naglić jej do małżeństwa, ot co!

Lea ciężko sapała - Ellen w swoim wywodzie ani na jotę nie minęła się z prawdą                             i mocno przytarła jej nosa. Shawes, jeśli porównać je z Morland Place, było majątkiem niedużym, mimo to atrakcyjnym. Poza tym jego wartość dodatkowo podnosiły magazyny przy King's Staith. Lea dobrze wiedziała, że Anuncjata jest niezłą partią, wiedziała też, że uchodzi i zawsze uchodziła za najładniejsze stworzenie na ziemi.

Ponownie spojrzała na dziedziniec. Oczekując, aż wszyscy dosiądą koni, dwaj młodzieńcy, młody Kit i Edward - ostatnie dziecko Marii Estery - zagadywali Anuncjatę, nie odstępując jej na krok, dziewczyna zaś flirtowała z nimi w najlepsze, wygrywając jednego przeciw drugiemu. Natomiast po przeciwległej stronie dziedzińca Katarzyna i jej dziesięcioletnia kuzynka, Elżbieta Hobart, siedziały w siodłach niedostrzegane przez nikogo. Zawsze to samo. Na tańcach wszyscy bili się o Anuncjatę i dopiero wówczas, gdy ich odtrąciła, szukali innych partnerek.

        Konia dosiadła ostatnia z dam - pani, u której służyła Lea - najważniejsza kobieta w Morland Place, żona Ralfa Morlanda, właściciela majątku. Lea poczuła ukłucie lęku i dumę zarazem, jej pani bowiem była przy nadziei, stara piastunka zaś bardzo                            nie lubiła, gdy brzemienna podopieczna jeździła na konne wycieczki. Niepokój wyostrzył jej język. Odwróciła się od okna i gwałtownym ruchem głowy wskazując otoczoną wianuszkiem adoratorów Anuncjatę, rzuciła kąśliwie:

    - Niech tam pani Ruth dobrze baczy, czy rychło nie przyjdą na nią takie terminy,                       że będzie musiała wydać pannę za mąż szybciej, niżby tego chciała.

    - A cóż to ma niby znaczyć? - zapytała rozwścieczona Ellen, lecz Lea                                               już się odwróciła, by odejść. Zrobiła to z wielką godnością i nie raczyła odpowiedzieć, toteż Ellen nie pozostało nic innego, jak wymruczeć: - Sama lepiej bacz,                                               byś się własnym jadem nie zatruła, gdyż straszna z ciebie gadzina.

        Kiedy przy akompaniamencie stukotu końskich kopyt grupa jeźdźców przejechała przez strzeżoną bramę i zwodzony most, Marię Moubray ogarnęła ulga i jednocześnie niewielkie wyrzuty sumienia. Oczywiście wiedziała, że Morland Place powinna traktować jak dom, nie zaś jak więzienie, co więcej, zdawała sobie sprawę, że gdyby mąż się domyślił, iż jest nieszczęśliwa, byłby zrozpaczony. Teraz jednak odczuwała radość tak wielką, że musiała bardzo się starać, aby nie okazywać jej zbyt ostentacyjnie. Jechali do Harewood Whin po czarny bez. Zbieranie czarnego bzu było jedną z sezonowych czynności, które zazwyczaj należały do obowiązków służących. Tym razem jednak Ralf, jak zwykle pragnąc sprawić Marii przyjemność i przy okazji zabawić domowników, wymyślił ową eskapadę jako formę rozrywki. Od dziesięciu                     lat prawo w Anglii z każdym rokiem stawało się coraz surowsze, aż doszło do tego,                        że sprawujący rządy purytanie zakazali wszelkich przyjemności. Początkowo udawało się pewne ustawy omijać, lecz z biegiem czasu generał Cromwell - lord protektor,                      jak kazał się tytułować - postawił na ich straży swych generałów, których                                          w skutecznym wdrażaniu nowego prawa wspomagały oddziały sił zbrojnych, egzekwujące srogie grzywny, a nawet karę więzienia.

        Morland Place wielce ucierpiało. W odwecie za działalność rodziny na rzecz rojalistów znaczną część dóbr skonfiskowano. Później - za to samo przestępstwo,                         a także za odprawianie zakazanych anglikańsko-katolickich nabożeństw                                       w przydomowej kaplicy - majątek obłożono grzywnami. Żeby zdobyć pieniądze                            na zapłacenie kary, musieli sprzedać większość rodowych sreber i biżuterii. Z trudem przez to przebrnęli. Najgorszy wszakże okazał się atak na samą kaplicę. A doszło                         do niego przed kilkoma laty: żołnierze wdarli się do świątyni podczas mszy porannej, zdemolowali ołtarz, skradli naczynia sakralne, wyrwali barierkę, aby podsycić                               nią ogień, w którym spalili obrus ze stołu Pańskiego, kapy oraz modlitewniki.

        Już samo to było wystarczająco straszne, najgorsze jednak okazały                                        się konsekwencje, jakie owo wydarzenie miało dla mieszkańców dworu. Edmund, pan na Morland Place, usiłując ratować starą drewnianą figurkę Matki Boskiej, dostał ataku serca. Pierwszy, który przeszedł rok wcześniej, uczynił zeń półkalekę, drugi                        go zabił. Edmunda znaleziono w kaplicy Matki Boskiej - leżał na brzuchu, nakrywając świętą figurę własnym ciałem. Michała Moyesa, długoletniego kapelana Morland Place, aresztowano, po czym wtrącono do więzienia. Nie pomogły pieniądze ani błagania. Nie wypuszczono go. Był już starym człowiekiem i życie w więzieniu okazało się ponad jego siły. Pierwszej zimy po aresztowaniu zmarł w celi.

        Potem nastąpiły kolejne zgony, do których pośrednio się przyczynił tamten szturm zbrojny. Hero Hamilton, matka młodego Kita, przeżyła wówczas wielki wstrząs i potwornie się bała podobnego ataku na Shawes. Umarła we śnie dwa tygodnie                      po najeździe żołnierzy na kaplicę w Morland Place i wszyscy uważali, że to strach                      ją zabił. Maria zaś, która naonczas chodziła już w mocno zaawansowanej ciąży, urodziła przedwcześnie. Dziecko przyszło na świat słabe, żyło więc tylko dwadzieścia miesięcy.

        Przez wszystkie te nieszczęścia, trudy dnia codziennego i nieustanny                           lęk prowadził rodzinę Ralf. Owe dramatyczne zdarzenia zakończyły jego beztroskie dzieciństwo i gwałtownie rozpoczęły wiek męski. Po śmierci Marii Estery ojciec Ralfa wyjechał z Morland Place i zostawiwszy synowi majątek, zamieszkał w Londynie,                          a kiedy umarł Edmund, chłopak został najprawdziwszym dziedzicem. Spoczywała                      na nim wielka odpowiedzialność, mimo to w każdych okolicznościach zachowywał pogodę ducha. Dlatego z upływem czasu wszyscy nauczyli się liczyć nie tylko na niego, ale i na nadzieję, którą im darowywał w owych trudnych latach. Tylko raz okazał,                       jak mocno odczuwa ciężar swojej doli, a było to przed rokiem, kiedy nadeszła wieść                    o śmierci Cromwella. Wykrzyknął wtedy: "Bogu niech będą dzięki!", opadł na kolana, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.

        Maria spojrzała na męża. Jechał obok niej na Rudym Lisie, dużym wałachu kasztanowej maści. Ralf był mężczyzną smukłym, wysokim - miał ponad sześć stóp wzrostu - masywnie zbudowanym i barczystym. Minio to odznaczał się lekkością - poruszał się gibko i wdzięcznie niczym kot. Wyglądem wdał się w dziadka. Miał takie same jak on włosy, srebrzyste i jasne, szare, szeroko rozstawione oczy, klasyczne, delikatne rysy i złotawą skórę. Ale podczas gdy Edmund zaliczał się do ludzi chłodnych i dumnych, oblicze Ralfa wyrażało pogodę ducha. W szarych tęczówkach migotały złociste cętki, oczy podkreślone wesołymi zmarszczkami wodziły leniwym i obojętnym spojrzeniem lamparta, a kąciki długich, zmysłowych ust odchylały się ku górze.

        Maria Moubray skończyła czternaście wiosen, gdy spotkała go pierwszy                              raz, a było to na miesiąc przed ślubem. Urodziła się i wychowała w Emblehope                                 na dzikich terenach pogranicza, pośród ponurych, nagich gór między North Tynedale i Redesdale. Jej ojciec, właściciel dużego majątku, zginął pod Carlisle w ostatniej bitwie wojny domowej, matka zaś była przyrodnią siostrą Samuela Symondsa ożenionego z Anną, najstarszą córką Marii Estery. Gdy matka Marii zmarła,                            Sam Symonds został opiekunem dziewczyny i wziął ją do swego majątku Bell Hill                         w Coquetdale, miejsca porośniętego bujniejszą roślinnością niż Emblehope, mimo                     to dzikiego i dosyć pustego.

        I raptem, gdy rozpoczęła piętnastą wiosnę życia, wszystko się odmieniło,                               w dodatku tak drastycznie, że niemal cały następny rok żyła w stanie zdumienia graniczącego z szokiem. Otóż pewnego dnia Sam poinformował ją - owszem, uczynił to dość łagodnie - że znalazł już dla niej kandydata na męża. Jako jedyne żyjące dziecko swego ojca została wyłączną spadkobierczynią i wyszukanie                                                 dla niej odpowiedniej partii kosztowało Sama niemało trudu. W wyniku zabiegów wuja miała poślubić Ralfa Morlanda, przyszłego dziedzica Morland Place. Wiadomość tę przyjęła bez przykrości, wszak zawsze wiedziała, że pewnego dnia musi wyjść                        za mąż. Szok wiązał się natomiast z faktem, że już za chwilę, jeszcze tego samego ranka, ruszała do Yorkshire, ślub zaś zaplanowano za miesiąc. W towarzystwie kilku uzbrojonych służących Sam troskliwie odwiózł ją aż do Yorku. W owych burzliwych czasach zbrojna eskorta była wprost nieodzowna podczas jazdy przez dzikie ostępy, lecz zaszokowanej Marii wydawała się grupą żołnierzy wiodących ją do więzienia.

        To wrażenie odcisnęło piętno na jej pierwszym roku w Yorkshire. Nienawykła                    do takiej okolicy, wszędzie widziała tylko miękką, mokrą i pokrytą zielenią ziemię. Nienawidziła jej, dusiła się tam. Całe życie oglądała dzikie, wichrowe wzgórza.                       Znała ich pustkę i ciszę. Teraz musiała przywyknąć do zaludnionych, hałaśliwych                         i cuchnących nizin. Do chwili przyjazdu do Yorku na jej barkach spoczywał tylko jeden obowiązek: radowania się życiem. Większość każdego dnia spędzała poza domem. Jeździła konno, polowała, puszczała jastrzębia albo spacerowała po torfowiskach                         i pagórkach. Teraz zamknięto ją we dworze i obarczono mnóstwem powinności.                          Z beztroskiej dziewczyny musiała się błyskawicznie przedzierzgnąć w panią wielkiego domostwa i wziąć na siebie wszystkie zadania, które się z tym wiązały.

        Wydano ją za wielkiego, złocistego, potężnego mężczyznę, który ją wprost przerażał. Choć głęboko nieszczęśliwa, nie miała dokąd uciec, dlatego zamknęła                                 się w sobie, przywdziawszy maskę obojętności. Skrywając strach i zagubienie, poruszała się z powolną godnością stosowną do jej nowej pozycji, tym samym zrażając do siebie większość ludzi. O dziwo, jedyną osobą w domu, którą obdarzyła uczuciem, był Edmund. Choć on sam urodził się i wychował w Morland Place,                             jego ojciec pochodził z Northumberlandu, z Tods Knowe, oddalonego od Emblehope ledwie godzinę jazdy konno, matka zaś dorastała wśród dzikich wrzosowisk Birnie                    w Stirlingshire. Po rodzicach odziedziczył więc umiłowanie samotności i zdecydowanie nie garnął się do ludzi. Nawiązała się zatem między nimi dziwna sympatia bez słów. Maria odkryła, że ilekroć czuje się przybita i nieszczęśliwa, zawsze może szukać azylu u boku Edmunda, z nim bowiem mogła posiedzieć w ciszy bez obaw, że ktoś                            im przeszkodzi.

Ralf napotkał jej wzrok i uśmiechnął się.

    - Wszystko w porządku? Mów, gdy tylko poczujesz, że ci niewygodnie.

Skinęła głową. Nie odpowiedziała uśmiechem, bo też nieczęsto się uśmiechała. Maska, którą przywdziała, stała się jej drugą twarzą.

    ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin