Józef Augustyn SJ
W CHWILI BEZRADNOSCI
SPIS TRESCI:
Wstęp ........................................
W chwili bezradności .........................
Czy Kościół boi się psychologii?..............
Wywołać wilka z lasu..........................
Odkryć samego siebie..........................
Rozmowy i opracowanie:
Jan Grosfeld
Cezary Sękalski
---------------------------------
Wstęp: Piotr Słabek
Pytania zadał: Jan Grosfeld
-----------------------------------------------------------
Od kilku lat Kościół w Polsce głosi Dobrą Nowinę w
zmienionym kontekście ustrojowym i społecznym. W związku z
tym, co jest najistotniejsze dla realizacji tej misji
Kościoła katolickiego w dzisiejszej Polsce, pojmowanego
jako wspólnota wszystkich wierzących: dla hierarchii,
duchowieństwa i świeckich?
Nie możemy przewidzieć, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji
Kościoła w Polsce. Obecnie pytamy z pewnym niepokojem, czy czeka
nas ten sam kryzys, przez który przeszły praktycznie wszystkie
kraje zachodnie w latach siedemdziesiątych, czy też - ubogaceni
ich doświadczeniami (nie zawsze pozytywnymi) - potrafimy ustrzec
się skrajności i rozwinąć w życiu Kościoła w Polsce to, czym
jeszcze dziś bardzo się szczycimy. Jedno wydaje się być raczej
pewne: nie możemy biernie przyglądać się rozwojowi sytuacji
udając, że nic się nie zmieniło po upadku totalitarnych rządów.
Winniśmy włączyć się aktywnie w zachodzące procesy, które być
może dopiero po wielu latach staną się czytelne dla nas gołym
okiem.
Wydaje mi się, iż dla wszystkich: hierarchii, kapłanów,
zakonów męskich i żeńskich, jak i dla świeckich, jest dziś rzeczą
wielkiej wagi dostrzeganie i rozeznawanie nowych znaków czasu,
poprzez które Pan Bóg objawia nam swoją wolę. I tak na przykład
na zakwestionowanie wielu spraw Kościoła, z jakim spotykamy się
ostatnio, np. w środkach masowego przekazu, nie możemy odpowiadać
mniej lub bardziej agresywną polemiką. I choć należy upominać się
o uczciwość informacji także w odniesieniu do spraw Kościoła, to
jednak trzeba nam równocześnie robić pokornie rachunek sumienia
i przyznawać się do tych grzechów, jakie wytykają nam ci, którzy
nie są nam zbyt przychylni. Grzech zawsze pozostaje grzechem,
niezależnie od tego, kto nam go wytknie.
Zauważmy ponadto, iż krytyka Kościoła jest znakiem, że jest
on ceniony i wiele znaczy w świadomości ludzi. Nie krytykuje się
z takim zapałem kogoś lub czegoś mało znaczącego. Krytykę możemy
też odczytać jako wołanie o autentyzm Kościoła, którym winniśmy
się poważnie przejąć. O ile sytuacja dawniejsza zyskiwała
Kościołowi ogólne uznanie, to w sytuacji obecnej na takie uznanie
w wielu wypadkach nie można liczyć. Trzeba raczej liczyć się z
krytyką, a może nawet gorzej. Trzeba zdobyć się na
<discernimento>: akcentować to, co w każdej krytyce może być
słuszne. (Jan Paweł II, Słowo do Biskupów i Konsult zakonnych
wygłoszone podczas IV pielgrzymki do Ojczyzny).
Nowa sytuacja Kościoła domaga się od nas nie tylko przyjęcia
nowych metod, ale przede wszystkim nowego nawrócenia. Analizując
uczciwie naszą mentalność posttotalitarną, możemy łatwo odkryć
miejsca, w których Pan Bóg domaga się od nas wewnętrznej
przemiany. Nie trzeba nam się obawiać, że przyznanie się do
własnych błędów i pomyłek będzie uprawomocnieniem tych zarzutów
i krytyk Kościoła, które czasem są po prostu niesprawiedliwe.
Trzeba nam domagać się prawdy tak jak czynił to Jezus:
Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego, a jeżeli
dobrze, czemu Mnie bijesz (J 18, 23). Ponieważ często jednak nie
posiadamy Jezusowej wolności wewnętrznej koniecznej do udzielania
takich właśnie jasnych odpowiedzi, winniśmy w naszych polemikach
i dyskusjach dotyczących Kościoła strzec się pokusy używania
argumentów zabarwionych odwetem i źle skrywaną nienawiścią.
To, że Kościół jest dzisiaj krytykowany, jest rzeczą
normalną. Autentyczność misji Jezusa sprawdzała się także w ogniu
ostrej krytyki. W historii Kościoła krytyka była czasem tym
większa, im wierniej Kościół spełniał swoją misję. Zastanawiające
jest natomiast to, dlaczego tylu ludzi przyznających się do
wiary, daje łatwy posłuch niemal wszystkim zarzutom wysuwanym nie
tylko przeciwko ludziom Kościoła, ale także przeciw
fundamentalnym zasadom moralnym głoszonym przez niego.
Dlaczego? Ponieważ niestety wiara wielu oparta jest najpierw
nie na mocnym wewnętrznym doświadczeniu, ale na identyfikacji z
większością. Skoro wielu mówiących i piszących w środkach
społecznego przekazu powtarza w kółko te same zarzuty, to łatwo
rodzi się podejrzenie, iż rzeczywistość jest właśnie taka, jaką
jest ona opisywana. Nawyk utożsamiania się z przekonaniami
większości jest bardzo dwuznacznym zjawiskiem. Sprzyja
konformizmowi i uniemożliwia pogłębienie wiary.
Człowiek świadomy swojej wiary i praktykujący ją w sposób
żywy nie poczuje się wytrącony z równowagi kilkoma artykułami
przeciwko i nie zmieni swojego zapatrywania na zasadnicze sprawy
związane z życiem Kościoła. Jeżeli w nowej sytuacji, w jakiej
znalazł się Kościół, ma przetrwać wiara wielu ludzi, musi ona
dojrzeć i pogłębić się. Od identyfikacji z większością musi ona
przejść w wiarę osobistą, żywą i świadomą swej roli.
***
Odizolowani od świata żelazną kurtyną przez całe
dziesięciolecia odkrywaliśmy powoli i nie bez oporów wspólnotowy
wymiar Kościoła, do czego z takim naciskiem zachęca Sobór
Watykański II. Doświadczenie duszpasterskie przekonuje nas w
końcu, że każda większa parafia może być żywą wspólnotą tylko
wówczas, kiedy staje się wspólnotą wspólnot. Obecnie nie
kwestionujemy już w zasadzie wielkiej wagi i bogactwa małych
wspólnot dla życia Kościoła. Odkrycie wspólnotowego wymiaru
Kościoła w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było u nas
niezwykle cennym doświadczeniem także dlatego, ponieważ pozwalało
oprzeć się zinstytucjonalizowanemu atakowi na Kościół. Wspólnota
Kościoła dawała wierzącym mocne oparcie i nadzieję w
najtrudniejszych momentach. Doświadczenie wspólnoty było
odpowiedzią Kościoła na kolektywistyczny przymus stosowany niemal
we wszystkich dziedzinach życia przez ówczesny system polityczny.
Obecnie, kiedy znikło zagrożenie ateizmem wynikającym z
komunistycznego systemu politycznego, odsłoniło się jednocześnie
zagubienie osobowe i duchowe wielu ludzi wierzących. Zagubienia
tego nie da się rozwiązać odwołaniem się wyłącznie do
doświadczenia wspólnoty. Często małe wspólnoty nie stanowią
właściwego oparcia dla ludzi zagubionych duchowo, ponieważ jest
w nich zbyt dużo osób, które same potrzebują pomocy.
Ponadto wielu duszpasterzy zauważa, że obecnie o wiele mniej
osób przychodzi na wielkie uroczystości kościelne. Dotyczy to
niemal wszystkich ważniejszych miejsc kultu. Niektórzy czują się
tym faktem zaniepokojeni. W zaniepokojeniu tym ukryty jest jakiś
lęk, że zostaniemy sami i nie będziemy nikomu potrzebni. Moim
zdaniem takie odczucie wypływa z braku właściwego rozeznania
sytuacji.
W przeszłości z powodu zagrożenia systemem totalitarnym,
który w swej istocie był przeciwko człowiekowi, czuliśmy w sobie
potrzebę gromadzenia się w wielkich ludzkich masach, aby odczuć
naszą siłę. Wyrażaliśmy w ten sposób także protest przeciwko
władzy, która została nam narzucona. Pojedynczy człowiek w walce
z totalitarnym systemem politycznym, doskonale zorganizowanym i
uzbrojonym po zęby, zawsze musiał przegrać. Ludzie intuicyjnie
czuli potrzebę gromadzenia się, aby nie czuć się osamotnionymi.
Dziś takie zagrożenie już nie istnieje.
Nie sądzę, aby obecnie przeciętny człowiek w Polsce był
mniej wrażliwy na potrzeby duchowe i religijne. Wydaje mi się,
że ta wrażliwość obecnie jest nawet większa. Brak poczucia
zewnętrznego zagrożenia pozwala bowiem człowiekowi łatwiej odkryć
to, jakim jest naprawdę, także w swoich najgłębszych pragnieniach
i potrzebach duchowych.
Jestem głęboko przekonany, że w tej sytuacji Kościół w
Polsce potrzebuje dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości
świadomych swojej roli duchowych przewodników, którzy poprzez
osobisty dialog z człowiekiem podjęliby trud pomagania innym w
rozwijaniu głębokiego życia duchowego. Niestety posługa
kierownictwa duchowego należy w Polsce w zwyczajnym
duszpasterstwie parafialnym do rzadkości. Brak nam także w kraju
dyskusji i poważnej refleksji na temat kierownictwa duchowego.
Duszpasterze parafialni, ojcowie duchowni instytucji
formacyjnych, animatorzy małych wspólnot, osoby przepowiadające
Słowo Boże w katechezie czy w innych formach duszpasterstwa, zbyt
często nie doceniają jeszcze wagi kierownictwa duchowego tylko
dlatego, iż sami nie spotkali się z nim w autentycznej formie.
Kierownictwo duchowe w Polsce pozostaje nadal posługą
duszpasterską bardzo ekskluzywną, proponowaną niewielkiej liczbie
osób wybranych.
Człowiek dzisiejszy bywa często bardzo poraniony
emocjonalnie i głęboko zagubiony duchowo. Mówię to odwołując się
do mojej pracy kierownika duchowego. Wydaje mi się rzeczą
ogromnej wagi docierać do współczesnego człowieka nie tylko
poprzez ogólne apele, odezwy, listy, (chociaż te wszystkie formy
duszpasterstwa nadal posiadają swoją wielką wartość i nie mogą
jej nigdy zatracić), ale także poprzez indywidualną pomoc,
poprzez osobiste spotkania.
Chodziłoby więc o stworzenie takich ram dla tej szczególnej
posługi duszpasterskiej, aby nie tylko w pewnych ośrodkach
rekolekcyjnych, ale w każdej parafii istniała możliwość uzyskania
pomocy duchowej poprzez indywidualną rozmowę z kompetentną osobą.
W sakramencie pojednania praktykowanym w obecnej formie dłuższa
spokojna rozmowa jest niemożliwa szczególnie wówczas, kiedy przed
konfesjonałem tworzy się choćby mała kolejka. Wypowiedzenie
pewnych bardzo osobistych i bolesnych problemów wymaga klimatu
spokoju, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa. Spotkanie z osobą
potrzebującą pomocy wymaga nieraz dłuższego czasu. Pośpiech u
pewnych wrażliwych osób może rodzić odczucie bycia niepotrzebnym
czy nawet odrzuconym.
W Polsce osobą, która budzi największe zaufanie, jest wciąż
kapłan. Przed kapłanem ludzie potrzebujący indywidualnej pomocy
otwieraliby się najchętniej. Wydaje mi się, że obecna krytyka
duchowieństwa, choć może być bolesna, nie posiada jednak
większego wpływu na zmniejszanie się zaufania społeczeństwa do
kapłanów.
Wielu jednak słusznie zauważa, że kapłani w Polsce są
przepracowani i przemęczeni. Cechą charakterystyczną pracy
duchowieństwa w Polsce jest często wielki aktywizm w dziedzinach,
które nie wymagają święceń. Nie wchodząc w szczegóły, sądzę, iż
dopuszczenie odpowiedzialnych ludzi świeckich, dojrzałych duchowo
i przygotowanych do współpracy w sprawach organizacyjnych i
duszpasterskich, mógłby ogromnie odciążyć kapłanów i stworzyć
im szersze ramy czasowe dla ich osobistego doświadczenia
duchowego, które od wszystkich wymaga czasu, tak od duchownych,
jak i od świeckich. Powierzchowne życie religijne kapłana
zatraconego w pracy musi odzwierciedlać się w jego posłudze
duszpasterskiej.
Doświadczenie ostatnich lat pokazuje, iż istnieje wielu
ludzi świeckich bardzo odpowiedzialnych, którzy mogliby podjąć
niektóre prace, które były do tej pory wykonywane wyłącznie przez
kapłanów. Wydaje się, że zasadniczym problemem, jaki może się w
tym kontekście nasuwać nam kapłanom, to nasze obawy i lęki przed
podzieleniem się naszą odpowiedzialnością ze świeckimi. Ten
problem wymagałby z obu stron nie tylko ogromnej rozwagi, ale
przede wszystkim ducha prawdziwego nawrócenia wewnętrznego.
Wydaje mi się rzeczą ogromnie ważną, aby ukazując pewne
kluczowe problemy życiowe w naszym przepowiadaniu, nie
zatrzymywać się wyłącznie na sferze powierzchniowej, ale
odsłaniać ich najgłębsze źródła i korzenie.
Chciałbym jako przykład podać problem aborcji, który tak
gorąco jest dyskutowany w obecnym czasie. Możemy podejść do niego
od strony zasad, norm i przykazań, których wielu ludzi po prostu
nie przyjmuje. I chociaż może nam to wydawać się dziwne czy
bolesne, pozostaje to jednak faktem, któremu zaprzeczyć się nie
da. Sam Bóg szanuje złe wykorzystanie ludzkiej wolności. Ale
przecież tę samą rzeczywistość, którą zawiera przykazanie, można
pokazywać odwołując się do doświadczenia ludzkiego. Przykazanie
nie zabijaj, podobnie jak każde inne przykazanie, nie jest czymś
zewnętrznym wobec człowieka, ale wypływa z kształtu ludzkiego
serca. Aborcja nie jest najpierw problemem łamania piątego
przykazania, ale dramatem głębokiego zagubienia duchowego i
straszliwej nienawiści człowieka do własnego życia. Na przerwanie
życia - zabicie własnego dziecka - może zdecydować się jedynie
taka matka (ojciec), która głęboko nienawidzi swoje własne życie,
z czego sobie nawet nie zdają sprwy.
Przeciwdziałanie aborcji i wszelkiemu innemu złu nie może
dokonywać się tylko na zasadzie obwarowań prawnych. Obwarowania
te są konieczne, ale prawo nie rozwiąże nigdy samego problemu.
Metoda odwołania się tylko do zakazu, lęku i poczucia winy jest
bezskuteczna w każdej pracy z człowiekiem, także w pracy
duszpasterskiej. Odsłaniając nienawiść, jaka istnieje w człowieku
do jego własnego życia, trzeba uczyć go jednocześnie miłości do
siebie samego, ukazywać wartość i sens jego życia. Kobieta
kochająca swoje życie, przyjmie z radością życie dziecka, nawet
wówczas, kiedy ono pojawi się nie w porę. Otwieranie człowieka
na głębokie doświadczenie Boga, jako źródła wszelkiego życia,
jest jedynym skutecznym lekarstwem na nienawiść, która zabija
najpierw tego, który się jej poddaje, a potem innych.
Zawsze kobieta, która zabija swoje dziecko, zabija siebie
samą, niezależnie od tego, czy uważa się za wierzącą czy też nie.
Byłem świadkiem rozpaczy wielu kobiet, nie tuż po zabiegu, ale
na stare lata, kiedy nagromadzona nienawiść, lęk i chore poczucie
winy nie znalazły jeszcze ujścia w doświadczeniu przebaczenia
Bożego. Ale nawet taką zbrodnię człowiek uleczy, kiedy odkryje
swoją nienawiść do siebie i innych i pozwoli się ogarnąć miłości
Boga.
Jak Ojciec widzi swoje miejsce w dziele posoborowej odnowy
Kościoła?
Od pewnego czasu noszę w sobie pragnienie wprowadzenia w
umysły i serca osób duchownych i zaangażowanych świeckich trochę
twórczego niepokoju w sprawie indywidualnej pomocy człowiekowi
w jego wzroście wewnętrznym; pomocy emocjonalnej i duchowej,
ponieważ problemy człowieka są zawsze powiązane ze sobą.
Doceniając wielką wagę innych form duszpasterstwa chciałbym
jednocześnie wzbudzać większe zainteresowanie problemem
kierownictwa duchowego.
Wydaje mi się, że propozycja kierownictwa duchowego w
różnorodnych wspólnotach formacyjnych jest nierzadko zbytnio
sformalizowana. Ojciec duchowny (mistrz, mistrzyni nowicjatu),
bywa punktem odniesienia przede wszystkim w momentach kryzysu i
zagrożenia wychowanka. Najczęściej brak jest regularnych spotkań
z ojcem duchownym, w których w sposób systematyczny byłyby
podjęte problemy, konflikty wewnętrzne, duchowe pragnienia oraz
cały rozwój wewnętrzny wychowanka. Mówię to na podstawie licznych
kontaktów z młodymi ludźmi będącymi w okresie formacji duchowej.
Zdaję sobie jednak sprawę, że taka opinia może zawierać w sobie
ryzyko zbytniego uogólnienia. Uważam jednak, że moją ocenę
potwierdza brak w Polsce literatury oraz teoretycznej refleksji
na temat kierownictwa duchowego.
Wydaje mi się rzeczą ogromnej wagi, aby osoby, które mają
pewne doświadczenie w kierownictwie duchowym, zechciały dzielić
się nim z innymi poprzez refleksję pisaną (artykuły, książki),
organizowanie spotkań, sesji, sympozjów, na których dochodziłoby
do wymiany istniejącego już doświadczenia. Aby taka wymiana mogła
być owocną, konieczne byłoby krytyczne spojrzenie na
funkcjonującą do tej pory formację seminaryjną, zakonną,
katechetyczną, parafialną.
W ludziach, którzy przychodzą do spowiedzi czy też na
rozmowę poza konfesjonałem jest bardzo dużo obaw i lęków. Ludzie
ci boją się być niezrozumiani i odrzuceni. Poczucie zagubienia
graniczące nieraz z rozpaczą, jest czasem tak duże, iż decydują
się wypowiedzieć siebie przed drugim nawet za cenę ryzyka bycia
nie zrozumianymi lub nie przyjętymi.
Zadaniem kierownika duchowego, kapłana w konfesjonale,
świeckiego terapeuty czy każdego innego człowieka, do którego
osoba w potrzebie zwraca się o pomoc, jest najpierw to, by
przyjąć ją i wysłuchać w taki sposób, aby czuła się przede
wszystkim zaakceptowana bezwarunkowo. Człowiekowi, który
przychodzi do nas po pomoc osobistą winniśmy przekazać nie tyle
słowami, ile całą naszą postawą przesłanie tej treści: Cokolwiek
mi powiesz o sobie, nie będziesz odrzucony. Im głębsze okaże się
twoje zagubienie i poranienie, tym bardziej będziesz kochany.
Pasterz zostawia przecież dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, by
móc zająć się tylko jedną, najbardziej potrzebującą pomocy.
Każdy, kto udziela pomocy drugiemu w ramach wspólnoty Kościoła,
staje się świadkiem Boga, który przyjmuje człowieka i obdarza go
bezwarunkową miłością niezależnie od tego, kim jest i co zrobił.
Niektórzy ludzie, którzy przychodzą do mnie ze swoimi
trudnymi sprawami i chcą dokonać jakiegoś ważnego dla siebie
wyznania, zastrzegają się słowami: Tylko niech się ojciec nie
dziwi. Osoba zastrzegająca się w ten sposób, niemal formalnie
prosi, aby nie uważać jej za nienormalną. Zdziwienie budzi to,
co wykracza poza normę. Prośba ukryta w tym zastrzeżeniu wyraża:
Ja wprawdzie mam takie straszne problemy, zachowuję się w taki
okropny sposób, ale jestem człowiekiem normalnym, godnym
przyjęcia i miłości. I to jest prawdziwe. Każdy człowiek,
niezależnie od tego, kim jest, jest godnym przyjęcia tylko
dlatego, że jest dzieckiem Boga.
Poza różnorodnymi zmianami strukturalnymi, reformami
instytucji, poza zmianą stylu przepowiadania i zmianą języka
religijnego, zawsze centrum i sercem posługi duszpasterskiej
będzie miłość do drugiego człowieka wyrażona w całkowitej
akceptacji, w chęci służenia mu i niesienia mu pomocy także
poprzez indywidualne z nim spotkanie. Wszelkie dyskusje nad
zmianami instytucjonalnymi nie mogą tego nigdy pomijać. Wprost
przeciwnie, wielkie plany dotyczące ewangelizacji i formacji
winny obejmować uwrażliwienie na konkretnego człowieka. Nie
chodzi tutaj o akcje charytatywne, ale o nasze wewnętrzne
nawrócenie, które sprawi, że sami dla siebie przestajemy być
centrum. W centrum zainteresowania stanie drugi człowiek. Ten
konkretny, który w chwili bezradności przyjdzie do nas prosić nas
o pomoc oraz ten, którego sami odnajdziemy w jego zagubieniu.
Mam wyraźną świadomość, że posługa kierownictwa duchowego
jest dzieleniem się tym, co się otrzymuje. Przyjmowanie nie
zawsze jednak bywa łatwe. Doświadczenie pokazuje, że bywa ono tak
samo trudne, jak i dawanie. Indywidualne towarzyszenie
człowiekowi w jego procesie uzdrowienia wewnętrznego i wzroście
duchowym odbieram jako wielki dar Boga, poprzez który objawia
...
mackuk