Odcinek 68 – Lizzy kontra Prawdziwe Powody.odt

(26 KB) Pobierz

Odcinek 68 – Lizzy kontra Prawdziwe Powody

-Niewiarygodne. - westchnęła Din patrząc jak Chris gra z Clarą w łapki. - Przecież on nie lubi dzieci, a teraz... ta mała podbiła jego serce.

-Widzisz, Clara nie jest typowym dzieckiem. - powiedziałam, stawiając na stoliku kubki z zieloną herbatą, którą ten, odkąd pamiętam, pił zamiast kawy do śniadania. - Jest moją córką.

-Dlaczego wcześniej mi o nich nie mówiłaś? - zapytała Din, na co ja po prostu wzruszyłam ramionami.

Devon wiedział o „dobrym wpływie”, który rzekomo wywieram na Chrisie, ale według mnie to jedna wielka bujda. Poza tym nie bardzo wiedziałam, jak bym wytrzymała w poprzedniej szkole, gdyby nie wiecznie zostający po lekcjach Chris i jego problemy z zaliczeniami.

-Przepraszam Was teraz, dzieciaki, ale muszę już iść. - głos Devona wytrącił mnie z zamyślenia. Podniosłam głowę i uniosłam kubek z herbatą do ust. - Lizzy, możesz przypilnować Clary przez jakieś dwie godziny? Jestem pewien, że nie będzie Ci przeszkadzać w nauce.

-Jasne, nie ma sprawy. - odpowiedziałam, zbierając puste i brudne naczynia ze stolika. - Przygotuję kolację. Chuck i Sarah wiedzą, ze przyjechaliście?

-Sarah wie, ale Chuck jeszcze nie. - powiedział powoli, zakładając torbę przez ramię. - Ellie chciała to zatrzymać w tajemnicy do ostatniej chwili. - Wrócę wieczorem. Na razie.

-Cześć. - odpowiedziałam mu, wychylając się z kuchni i zaraz usłyszałam niepewne głosy Jamesa i Din, a zaraz jak drzwi się za nim zamknęły, usłyszałam głośny śmiech Chrisa.

-Nie rozumiem z czego się śmiejesz. - odparła rzeczowo Din.

-No jak to? - Chris wzruszył ramionami. - Z Twojej miny.

Pokręciłam głową i wzięłam się za zmywanie, próbując cały czas patrzeć na Clarę, która siedziała przed telewizorem i przeglądając jakiś magazyn dla komputerowców. Pewnie coś starego, bo aktualnego by nie zostawił.

-Julie, idź do francuskiego, co? - zapytałam, kiedy Clara po raz któryś z kolei rzuciła w niego zmiętym kawałkiem papieru. - Później popracujemy nad Twoimi relacjami z siostrzenicą.

-Jasne. - westchnął, zakładając sobie plecak na pół ramienia. - Przyjdziesz potem na górę? Wciąż nie kumam czasowników nieregularnych.

-Dobra, ale dopiero jak mała się uspokoi. - pokiwałam głową, odkładając na suszarkę jeden z opłukanych talerzy. - Musi się na nowo przyzwyczaić do tego mieszkania.

Julie tylko kiwnął głową i wszedł na górę. Reszta dnia zapowiadała się tak... normalnie. Zupełnie, jakby z Ellie i Devonem wróciła do domu ta namiastka cywilnego spokoju.

Swoją drogą Clara urosła. Kiedy widziałam ją przed wypadkiem, miała roczek. Teraz wciąż i wciąż musiałam przyzwyczajać się do wszelkich nowości.

Nowości.

Ale ja jestem głupia! Przecież jutro przyjeżdża cyrk. A to znaczy, że przez cały tydzień będę znosiła do mieszkania kocią sierść. Na którą Chuck ma kochaną alergię.

Sięgnęłam do naszego stacjonarnego i wybrałam numer do Devona. O kocie nic nie wie, nie będzie mógł się domyślić. A to znaczy, ze muszę go o to poprosić. Poczekałam chwilę zanim odebrał. Na szczęście Chris porwał z puszki dwa cukierki i kazał jej losować, z czego ta głośno się śmiała.

~***~

Kendall nie zadzwonił. Właściwie to nie oddzwonił i nie odebrał, bo wcześniej do niego dzwoniłam. Martwiło mnie to. W końcu ile można odbierać wyniki badań.

-Cześć, to znowu ja. - powiedziałam do automatycznej sekretarki po raz któryś z rzędu. - Zaczynam się martwić. Siedzę teraz w domu i pilnuję Clary. Odezwij się, dobrze?

Odłożyła telefon i usiadłam na kanapie, sięgając po kubek stojący na stoliku do kawy. Clara pociągnęła mnie za rękaw, jakby chciał trochę spróbować.

-Zostaw, gorące. - powiedziałam ostrożnie, stawiając kubek poza jej zasięgiem. - No co? Chris już sobie poszedł.

Usłyszałam szczęk klucza w drzwiach i zaraz potem zobaczyłam Ellie, która wyszła mi na powitanie.

-Dobrze Cię widzieć. - powiedziała, szybko mnie do siebie przytulając. - To prawda, co mówił Chuck? Że mamy brata? Musiałam się o tym przekonać, dlatego przyjechałam z Clarą i Devonem.

Zapytała mnie o to niemal natychmiast. Mała podbiegła do niej niemal natychmiast. Ellie usiadła na kanapie, sadzając ją sobie na kolanach.

-Tak, to prawda. - pokiwałam głową. - Julie uczy się na górze. Jeśli chcesz, mogłabym...

-Nie, może nie teraz. - zaprzeczyła. - Nie chciałabym mu przeszkadzać. Zaczekam do kolacji. Nie wiem, jak on na mnie zareaguje.

-Widział Cię na zdjęciach. - zauważyłam, wskazując na półkę ze zdjęciami. - I wie o Twoim istnieniu. Miał czas, żeby się przyzwyczaić do tej świadomości. Ale jeśli Ty musisz się do tego przyzwyczaić, to myślę, ze nie będzie miał żalu.

-Chyba naprawdę potrzebuję trochę czasu. - przytaknęła, sadzając Clarę na krawędzi sofy. - Powiedz mi... Jaki on jest?

-Na pewno jest wrażliwy. - odpowiedziałam, opierając się o jedną ze zdobionych poduszek. - I bystry. Ale ma problem z nauką języków obcych. Pomagam mu we francuskim.

Usłyszałam kroki na schodach na antresolę. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Julie schodzi na parter. Czyli Ellie nie ma już czasu na przygotowanie się na pierwszą rozmowę.

~***~

Następnego dnia:

Byłam już spóźniona. Kto słyszał, żeby nie informować wszystkich o nagłej zmianie planu zajęć? Po tym jak Roan został oddelegowany, znowu odpadły nam dwie lekcje. Na szczęście Julie'ego tu nie było. Ale tylko dzisiaj, bo ciocia chciała go pilnie widzieć w stolicy. Sarah z nim pojechała, mają wrócić po południu.

Wpadłam do sali sztuki i zobaczyłam jakiegoś skośnookiego faceta siedzącego przy biurku. Podniósł głowę, kiedy z niezamierzonym hukiem otworzyłam drzwi.

-Przepraszam za spóźnienie. - powiedziałam natychmiast.

-Twoje nazwisko? - zapytał, kreśląc coś w dzienniku.

-Lizzy Carlichael. - odpowiedziałam, mając zamiar się tłumaczyć. - Przepraszam za spóźnienie, nie wiedziałam, że...

-Nie tłumacz się. - przerwał mi, skreślając coś na kartce obok. - Jest dopiero pięć minut po dzwonku. Nie będziesz miała spóźnienia.

-Dziękuję. - zdołałam wykrztusić i usiadłam w drugiej ławce, zaraz za Chrisem, gdzie ten został karnie usadzony jeszcze przed nowym rokiem i tak już zostało.

Spojrzałam na miejsce naprzeciwko. Puste miejsce. Tu powinien siedzieć Kendall, ale najwyraźniej jeszcze go nie było.

-Lizzy, to chyba jest do Ciebie. - powiedział nowy nauczyciel, wręczając mi niewielką kartkę.

-Dziękuję. - odpowiedziałam, zarabiając od niego kartkę z napisanym „Lizzy Carmichael” na wierzchu złożenia na kopertę.

-Nie ma za co. - odpowiedział z życzliwym uśmiechem. - Ja już Was poznałem. Jak się domyślacie, jestem nowym nauczycielem sztuki. Nazywam się Lei Jen.

Lia siedząca w środkowym rzędzie odruchowo podniosła rękę, ale Pan Jen tylko się uśmiechnął i podniósł dłoń, żeby ta opuściła rękę.

-Jestem z Tajwanu. - odpowiedział na niezadane pytanie. - Od dziesięciu lat mieszkam w Kalifornii. To o to chciałaś zapytać, prawda? - na te słowa Lia, czerwona na twarzy, opuściła rękę, a pan Jen kontynuował. -  zauważyłem, że wasi poprzedni nauczyciele skupiali się na indywidualizmie. Profesor Volkoff stawiała na ocenianie artystyczne, natomiast Pan Montgomery uczył tylko historii sztuki. Ja skupię się na metodzie mieszanej. Będę Wam robić klasówki i mam nadzieję, że żadne z Was nie będzie miała czegoś niezaliczonego...

Podskoczyłam, kiedy drzwi otworzyły się z jeszcze większym hukiem i w drzwiach stanął Liam zdyszany i rozczochrany.

-Przepraszam. - wydyszał. - Myślałem... Myślałem, że mamy dopiero na drugą lekcję.

-Nic się nie stało. Twoje nazwisko?

-Liam Lawrence. - odpowiedział.

-Dobrze, zajmij swoje miejsce. - powiedział łagodnie i ciągnął dalej swoją przemowę.

Otworzyłam na stoliku kartkę, którą mi przekazał. Zobaczyłam znajome, pochyłe pismo.

Musimy pogadać. Spotkajmy się na przerwie w klasie pani Arias.

K.

Kendall.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Bunny... Nauczyciel z Tajwanu jest dedykowany Tobie! Wpadłam na to czytając dziewczyński komiks, ale chyba źle nie wyszło, co?

Zgłoś jeśli naruszono regulamin