Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXXIX
Trzeciej nocy spędzanej w zajeździe powrócił lęk, ten sam, którego Ellen nie odczuwała od czasu straszliwych wydarzeń w dzieciństwie.
Raptownie usiadła na łóżku cała spięta, gotowa do ucieczki. Rozpaczliwie szukała choćby nitki, której mogłaby się uchwycić, a która połączyłaby ją z rzeczywistością, ale coraz silniejsze stawało się wrażenie, że nie tylko ona, lecz także cały dom oddycha ciężko, z trudem.
Szyld gospody wywieszony za oknem z małymi szybkami przeraźliwie skrzypiał na wietrze. Jesteś w tym domu sama, sama, sama, powtarzały uderzenia pulsu. Sama w długim, niskim, liczącym sobie dwieście pięćdziesiąt lat domiszczu, pełnym zakamarków i schowków, z pustą stajnią i trzeszczącymi schodami, małymi pokoikami pod spadzistym dachem...
No, i ten pokój!
A przecież w Oslo, w studenckiej restauracji pod gołym niebem, wszystko wydawało się takie przyjemne - idealna praca dla osoby świeżo po maturze, która chciała latem zarobić parę groszy.
Wtedy jednak słońce radośnie oświetlało kolorowe parasole, dookoła rozlegał się gwar głosów, śmiechy i szelest jasnych letnich ubrań. Vivi, z niczym nie zmąconą pewnością siebie, zachęcała ją z całego serca.
- Przejeżdżaliśmy obok tej gospody w zeszłym roku - opowiadała z zapałem. - To fantastyczne miejsce. Najprawdziwszy starodawny zajazd, tak stary i tak malowniczy, że wprost trudno w to uwierzyć! Musisz odpowiedzieć na to ogłoszenie!
Ellen złożyła gazetę z rubryką „Oferty pracy”.
- Z obowiązkami w recepcji poradzę sobie bez najmniejszego trudu stwierdziła beztrosko, zapominając na chwilę o swym kompletnym braku zmysłu praktycznego i niepoprawnym optymizmie, który czasami pozwalał jej pokonywać bariery, a czasami stawiał ją w niezwykle kłopotliwych sytuacjach. - Ale na pewno wiele osób stara się o tę posadę.
- Nie na takim pustkowiu - oświadczyła Vivi. - Na przestrzeni dwustu kilometrów nie ma...
renfri73