Sapkowski Andrzej_Torcha (podroba).rtf

(1103 KB) Pobierz
Sapkowski Andrzej_Torcha (podroba)

 

 

 

a’la Andrzej Sapkowski

 

TORCHA


Na brudnym, klejącym się od piwa blacie zabrzęczały dwie złote monety przerywając głośne rozmowy klientów. Karczmarz rozdziawił gębę i z wyraźnym trudem wyartykułował:

- C... o podać?

Postać w szarej opończy odezwała się cicho zza kaptura.

- Szukam noclegu. Tylko na dziś.

- Taa...k, panie, proszę za mną, za mną... - karczmarz bełkotał nieskładnie gnąc s w ukłonach.

- Mój koń... - powiedziała postać.

- Proszę się o nic nie martwić, zaraz się nim zajmiemy... Pavel! Oporządź pańskiego konia, owsa mu daj i przynieś juki do pokoju! Jazda! Proszę, proszę za m...- z obleśnym, służalczym uśmiechem karczmarz zaczął się wspinać na schody, co musiało być niebywałą sztuką dla kogoś o jego tuszy. Postać posłusznie podążyła za nim.

Drzwi otworzyły się, skrzypiąc od lat nie oliwionymi zawiasami, ukazując wnętrze pokoju. Dobrze już wysłużony siennik leżał w kącie na czymś, co prawdopodobnie miało uchodzić za łóżko. Inne nieliczne sprzęty nie były godne uwagi.

- Oto i pokój... - karczmarz zerknął dyskretnie na miecz przytoczony do boku postaci. Wyglądał solidnie - Proszę wybaczyć nieporządek, aleśmy się nie spodziewali tak dostojnych gości.

- Możesz wyjąć - przerwała postać siadając na łóżku i zabierając się do zdejmowania butów - No, już! A na wieczór proszę mi tu przynieść wieczerzę. Tylko porządną - głowa w kapturze uniosła się, ciemne oczy popatrzyły podejrzliwie.

- Tak, tak panie...- Bochejka wyszedł z pokoju plącząc się w zapewnieniach. Gdy zamknął drzwi oparł się ciężko o ścianę i otarł pot z szerokiego ciemienia.

Otrząsnął się, wciąż czując na sobie wzrok tajemniczego bogacza. Szybko zszedł na dół, do gwaru, do ludzi, uciekając przed nieprzyjemnym wrażeniem.

Gdy tylko za karczmarzem zamknęły się drzwi, siedząca na łóżku postać zrzuciła kaptur szybkim, zniecierpliwionym ruchem. Kasztanowe włosy wysypały się spod skórzanej przepaski. Kobieta odetchnęła głęboko, z przyjemnością wyciągając obolałe od jazdy nogi. Pas z mieczem odrzuciła w kąt i z ulgą zapadła się w siennik. Po chwili słychać było już tylko jej równy, jednostajny oddech.

Było już późno, gdy Bochejka oderwał się od fascynującego zajęcia, jakim było podszczypywanie wiejskich dziewcząt, i przypomniał sobie o swoim kliencie.

Karczma wyludniła się, przy brudnych stołach siedziało już tylko kilku miejscowych entuzjastów etanolu oraz rzeźnik, głośno ubolewający nad odejściem swojej Maryny. Karczmarz, niezauważony przez nikogo wspiął się na schody, stękając przy tym ciężko i balansując chwiejnie trzymaną w ręce tacą.

Odchrząknął, splunął ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin