Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu 33 - Demon nocy.odt

(297 KB) Pobierz



 

Margit Sandemo

 

 

 

SAGA O LUDZIACH LODU

 

 

 

Tom XXXIII

 

 

Demon nocy

ROZDZIAŁ I

 

Poprzednia opowieść skończyła się w roku 1901. Teraz jednak historia Ludzi Lodu wraca do roku 1894. Wówczas bowiem rozpoczęła się niezwykła przygoda Vanji.

Północ w dawnej parafii Grastensholm...

Noc była chłodna, rozświetlona księżycowym blaskiem, zaczarowana. Większość ludzi już spała, oprócz kilku par, powracających do domu ze spóźnionego przyjęcia, ale nocni przechodnie rozmawiali w podnieceniu, nie widząc niczego poza swoimi towarzyszami.

Gdyby zawadzili wzrokiem o kościół, być może coś by ich zdumiało, lecz pochłonięci rozmową o gospodarzach tego wieczoru patrzyli tylko na siebie.

Kontury wieży kościoła rysowały się ostro na tle rozjaśnionego księżycową poświatą nieba. W miejscu, gdzie czworokątna podstawa wieży zmieniała się w okrągłą, węższą część, tworzył się występ, z którego wyrastały cztery dodatkowe wieżyczki, jakby po jednej dla każdej ze stron świata.

Ale teraz na występie widać było coś jeszcze.

Tkwiła tam wystawiona na promienie księżyca szczupła postać, sprężona niby drapieżny ptak. Ale z pewnością nie był to ptak ani zwierzę, ani też człowiek. Najbardziej zbliżona była do gargulca, diabelskiej figurki, jakie królują nad katedrą Notre Dame, by przypominać niedowiarkom o tym, co ich czeka, gdy ich życie na ziemi dobiegnie końca.

Niezwykłe stworzenie siedziało podciągnąwszy kolana, rękami czy też przednimi łapami opierało się o krawędź wieży. Spomiędzy uniesionych ramion wychylała się głowa, czujne oczy wpatrywały się w idących drogą ludzi. Ostry wzrok obserwował przesuwające się dołem ludzkie robaki, wreszcie stworzenie uznało, że nie są interesujące, i z wysokości wzrokiem omiotło okolicę.

Po niebie powoli, majestatycznie wędrował księżyc.

Ludzie rozeszli się do domów. Parafia, której nie nazywano już Grastensholm, pogrążyła się w ciszy zimowej nocy.

Nagle istota oderwała się od występu wieży, rozłożyła dwa czarne skórzaste skrzydła i poszybowała nad ziemią w poszukiwaniu szczególnego domu: Lipowej Alei.

Istota owa była Demonem Nocy. Nosiła imię Lilith. Kiedyś została pierwszą żoną Adama, stworzoną przez Boga na długo przed Ewą. Jako Demon Nocy była istotą na tyle samowolną, że nie chciała podporządkować się mężczyźnie, Adamowi, choć prędko spłodzili razem sporą gromadkę dzieci. Lilith, w przeciwieństwie do swej następczyni Ewy, najwyraźniej chciała robić tylko to, co sama uważała za stosowne. Znała tajemną czarodziejską formułę, Sem Ham Forash, a kiedy ją wypowiedziała, rozpłynęła się w powietrzu. Adam, pragnąc odzyskać piękną partnerkę miłosnych igraszek, zwrócił się o pomoc do Boga, a ten wysłał za nią trzy anioły, lecz Lilith dość już miała Adama, który starał się nad nią zapanować, i odmówiła powrotu. Na jej miejsce Adam dostał piękną i uległą Ewę. A kiedy ich synowie osiągnęli wiek stosowny do ożenku, bardzo praktycznym rozwiązaniem okazały się córki Lilith. Gdy Adam został wygnany z Raju, Lilith znów z nim obcowała, ale to już zupełnie inna historia. W późniejszym czasie udało jej się wyrządzić wiele zła, między innymi to ona właśnie była pramatką wszelkich stworzeń nie z tego świata. Nic dziwnego, że boginki, królowie gór czy elfy są takie zmysłowe!

Lilith, Demon Nocy, znalazła to, czego szukała: stare, lecz dobrze utrzymane gospodarstwo, do którego wiodła aleja umierających lip. Na miejscu wiekowych drzew już dawno powinny były zostać posadzone młode, ale właściciele nie śmieli ich ścinać. Gmina mogłaby zażądać, by zniknęły stąd na zawsze. Wśród nowej zabudowy nie było już miejsca na aleje.

Lilith nie interesowało to ani trochę. Jej wzrok kierował się na dom...

Przybywała z ukrytej groty koszmarów sennych. Ze straszliwych mrocznych siedzib zamieszkanych przez groteskowe, powykrzywiane stwory zrodzone z chorej wyobraźni ludzi.

Wiele setek lat temu pojawił się wśród nich najohydniejszy ze wszystkich istot na Ziemi. Mały, zasuszony stwór, który żył już tak długo, że niewiele w nim pozostało z człowieka. I zaiste, Tengel Zły był nieludzki. Jego potworna moc okazała się tak potężna, że wszystkie istoty cienia, zamieszkujące mroczne groty, poddały się jego woli, same nie rozumiejąc, jak mogło do tego dojść. Lilith, samodzielna i samowładna, znienawidziła go, owładnął nią straszliwy gniew, ale było za późno, nikt nie potrafił już odwrócić tego, co się stało.

Właściwie demony nie miały nic przeciwko spełnianiu złych uczynków i chętnie usłuchałyby próśb Tengela Złego. Ale nie mogły się pogodzić z tym, że nagle stały się jego niewolnikami.

Ku uldze wszystkich Tengel Zły odszedł. Nie pokazywał się przez stulecia i cienie z nocnych koszmarów, Demony Nocy, sądziły, że najgorsze już minęło.

Tak było do czasu, gdy pewnego dnia jego straszliwe myśli znów wdarły się do ich siedzib, odnalazły Lilith, dumną i wyniosłą, którą z taką rozkoszą Tengel Zły zgnębił przed wiekami. Jego myśli działały jak niezwykle silne zaklęcie, wola Lilith nie potrafiła się oprzeć ich mocy. Potężna władczyni zaczęła odczuwać dumę i poczytywać sobie za punkt honoru spełnianie jego poleceń. Wszystkie demony czciły go teraz jako najwyższego pana.

Zadaniem Lilith było umieszczenie jednego ze swych dzieci, Demona Nocy, w Lipowej Alei. Miał tam żyć i donosić Tengelowi, czym zajmują się jej mieszkańcy. Tengel bowiem musiał oszczędzać siły. Pilnowanie Ludzi Lodu za pomocą myśli wymagało ogromnego wysiłku, uszczuplało jego moc. Czekał przecież, aż się obudzi, a wtedy powinien być silny, a nie wycieńczony ciągłym śledzeniem poczynań swych nieposłusznych potomków. Obraz przekazany siłą jego woli mógł właściwie pojawiać się jedynie w Dolinie Ludzi Lodu. Ciągłe sprawdzanie, gdzie znajdują się jego potomkowie, i kontrolowanie, czy przypadkiem nie czynią czegoś, co wywoła jego niezadowolenie, przekraczało możliwości Tengela. Co prawda niezadowolenie wywoływali bezustannie, ale przecież mogli dopuścić się czegoś wręcz niebezpiecznego.

Dlatego postanowił wysłać szpiega. Obojętne mu było, z kim Lilith spłodzi kolejnego Demona Nocy, byle tylko okazał się prawdziwie złym stworzeniem. Kimś podobnym do niego.

Pierwsza część zadania sprawiła Lilith wiele uciechy. Szybko znalazła Demona Wichru, który za wielką gratkę uznał obcowanie choćby przez chwilę z wciąż przepiękną kobietą.

Po tej rozkosznej orgii Lilith była gotowa do odwiedzenia Lipowej Alei.

Sfrunęła na dom, szponami mocno uchwyciła się zwieńczenia dachu. Jej wyczulone zmysły odnalazły idealne miejsce, w którym mogła umieścić potomka. Właśnie wydała go na świat i teraz trzymała ukrytego w dłoni. Było to nieduże miękkie jajeczko, nie większe od wiśni. Bez trudu da się je schować.

Jej myśli zaczęły szukać drogi, którą mogłaby dostać się do środka. Znów wzbiła się w powietrze i przefrunęła do jednego z okien na piętrze. Przemieniła swą postać – stała się cienka jak nitka – i bez przeszkód przesunęła się przez szparę przy ramie okiennej, stając w wybranym pokoju.

W łóżku spała mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka, ale Lilith uznała, że to nic nie szkodzi, dziecko i tak nigdy nic spostrzeże, co jeszcze znajduje się w pokoju, bo przecież Demony Nocy są niewidzialne, są tylko postaciami ze złych snów.

W jednym z rogów pokoju pod sufitem wisiała szafka, której nikt właściwie nie używał. Stały w niej ozdobne bibeloty, pamiętające czasy świetności Ludzi Lodu, kiedy odziedziczyli kosztowności po wielkich rodach Meidenów i Paladinów. Szafka była nieduża i bez drzwiczek. Lilith przesunęła kilka drobiazgów, aby jajeczku było wygodnie. Położyła je na niebieskiej aksamitnej poduszeczce, leżącej przy krawędzi szafki. Pięknie rzeźbione puzdereczko, które stało na poduszce, postawiła obok.

Zadanie zostało wykonane. Myślą nakazała swemu potomkowi składanie dokładnych sprawozdań Tengelowi Złemu i przez szparę przy okiennej ramie opuściła Lipową Aleję.

O czymś jednak Lilith zapomniała, a raczej nie była tego świadoma.

Nie wiedziała, kim jest uśpione dziecko.

Jedna z Ludzi Lodu, owszem, ale ani dotknięta, ani wybrana. Vanję Lind z Ludzi Lodu należało uważać za całkiem niegroźną.

Ale w takim rozumowaniu tkwił błąd. Vanja była córką Ulvara, jednego z przeklętych w rodzie. Większe znaczenie miał jednak fakt, iż była również wnuczką Lucyfera, anioła światłości strąconego z niebios, przemienionego w czarnego anioła. To właśnie Lilith powinna była wiedzieć. Jej umysł jednak został zamglony przez kogoś, kto nie chciał, by miała tę świadomość. Ludzie Lodu zyskali sobie wielu możnych sprzymierzeńców, choć sami nie zdawali sobie z tego sprawy.

Vanja nie była więc wcale byle kim.

Gdyby w pokoju przebywał ktoś inny, niczego by nie zauważył. Dostrzegłby jedynie poduszeczkę i odstawione na bok puzdereczko. Ale Vanja zobaczyła coś jeszcze.

Upłynęło, prawdę mówiąc, trochę czasu, zanim spostrzegła coś niezwykłego, bo szatka wisiała przecież wysoko. Do obowiązków dziewczynki należało wycieranie kurzu i utrzymywanie pokoju w porządku, ale Vanja nie należała do osób, które biorą sobie do serca prace domowe. I tak przecież nikt nie przyglądał się dokładnie półeczce, ledwie co rzucił okiem na stojące na niej bibeloty, po cóż więc ją odkurzać? Może Lilith o tym wiedziała?

Pewnego wieczoru Vanja, już leżąc w łóżku, zauważyła na półce coś szarawego. Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć. Czy puzdereczko z kości słoniowej nie stało przedtem na poduszce? Teraz było odstawione na bok, a na jego miejscu znajdowało się coś innego. Na niebieskim aksamicie leżał nieokreślony szary przedmiot.

Pewnie mama coś przestawiła.

Ale przecież ona nie wtrącała się w to, jak wygląda pokój Vanji, dopóki panował w nim względny porządek. Zmieniała tylko pościel, co piątek sprzątała i przynosiła uprane, wyprasowane ubrania. Poza tym pokój był prywatnym królestwem Vanji. Tak postanowiła Agneta. Obstawała przy tym wiedząc, że trudno jest być samotną matką jedynaczki. Zawsze chciałoby się dla niej jak najlepiej, a jednocześnie nie wolno zdominować dziecka. I jeszcze nie wyróżniać własnego dziecka w stosunku do przybranego, w tym przypadku Benedikte. Benedikte była córką Henninga, Vanja – Agnety. Układ taki mógł okazać się niełatwy, ale żadna z dziewcząt nie czuła się pomijana i niedoceniana. Wszystko w rodzinie układało się jak najlepiej.

Co też takiego może leżeć tam na górze? Vanja postanowiła sprawdzić, kiedy będzie jasno.

Zasnęła, a potem na jakiś czas o wszystkim zapomniała.

Jajeczko wielkości wiśni oczywiście urosło. Już tego wieczoru, kiedy Vanja zobaczyła je po raz pierwszy, osiągnęło rozmiary kurzego jaja, bo demonie dzieci rozwijają się szybko. Zanim po raz kolejny zwróciła uwagę na obcy przedmiot na górze, zdążyła już skończyć jedenaście lat.

Wówczas jednak nie mogła już tego czegoś nie zauważyć!

Był letni wieczór, dziewczynka miała trudności z zaśnięciem. Szafka wisiała pod takim kątem, że właściwie z łóżka nie dało jej się dostrzec. Wzrok Vanji padał na nią wtedy, kiedy wyciągała się w stronę oparcia lub mocno odchylała głowę w tył.

Teraz tak właśnie zrobiła i gwałtownie drgnęła ze strachu. Czyżby w pokoju były szczury?

Ale to nie szczur. Coś szybko jak błyskawica wspięło się po ścianie i wsunęło do szafki. Coś, co spoglądało na nią intensywnie połyskującymi oczyma.

Jak mała brzydka lalka?

Oczywiste było, że istota zdumiała się tak samo jak ona. Vanja zesztywniała w pozycji, w jakiej leżała, z ramionami odrzuconymi nad głową, mocno przechyloną do tyłu. Ale obca istota również zastygła. I Vanja bardzo wyraźnie mogła wyczuć, co myślała: „Ty mnie widzisz?” Nie: „Kim jesteś?” czy „Ratunku, ona mnie zaraz złapie!” Tylko: „Ty mnie widzisz?” Tak jakby to było najdziwniejsze, jak gdyby istota sądziła, że jest niewidzialna.

Tak, tak właśnie się wydawało.

Upływały sekundy, i Vanja, i obca istota pozostawały nieruchome.

Cóż to, u licha, może być za stwór? – myślała dziewczynka. Serce uderzało jej mocno, grożąc, że zaraz z wysiłku odmówi dalszej pracy. Bała się, to prawda, spotkanie z tak dziwnym obcym stworzeniem przeraziło ją, ale przede wszystkim wprawiło w niesłychane zdumienie.

Stworek przypominał raczej dziecko niż zwierzę. Rozmiarami zbliżony był do wiewiórki, palce kończyły się szponami, był nagi, miał kościste ostre członki, a w klatce piersiowej dało się policzyć wszystkie żebra. Twarz była wykrzywiana, ale nie odpychająca. Być może zwykły człowiek uznałby ją za straszną, ale nie Vanja. Patrzyły na nią wąskie, całkiem żółte oczy z pionowymi jak u kota źrenicami, a kiedy dziewczynka wreszcie się poruszyła, stworek otworzył usta, odsłaniając białe ostre kły. Spomiędzy nich wysunął się ruchliwy język, rozdwojony jak język żmii. Skóra stworka mieniła się dziwacznym zielonkawym odcieniem, wystające kości policzkowe ostro rysowały się na jego twarzy. Istota była całkiem bezwłosa, ale na głowie sterczała para dużych, ostrych uszu. Z półki zwieszał się najśliczniejszy ogon, jaki można sobie wyobrazić, długi, z koniuszkiem uformowanym jak grot strzały.

Vanja przyglądała się dziwacznemu stworkowi i po chwili przyzwyczaiła się do jego widoku. Rozluźniła się i szepnęła:

– Cóż z ciebie za czarująca istotka!

Uśmiechnęła się ciepło. Vanja była niezwykle dobrym dzieckiem.

Stworek znów odsłonił zęby, ale najwidoczniej i on się odprężył. Może ten grymas miał być uśmiechem? W takim razie to najbardziej złośliwy z uśmiechów.

Vanja usiadła na łóżku, odwróciła się w stronę szafki.

– Ale dlaczego nie zejdziesz na dół? Zobacz, możesz przecież spać w łóżeczku dla lalek. To chyba ciebie widziałam już dawno temu, naprawdę urosłeś od tego czasu! Poduszeczka jest już dla ciebie za mała, chodź, pościelę ci!

Lalczyne łóżeczko od ładnych paru lat w pokoju Vanji służyło jedynie do ozdoby. Już dawno temu przestała się bawić lalkami.

– Jeśli obiecasz, że nie będziesz niegrzeczny, wstanę i wszystko przygotuję. Ale jeśli skoczysz mi na głowę, to wyniosę cię stąd na szufelce. Zrozumiałeś?

Znów ukazał się wężowy język i rozległ się syk. Wydawało się jednak, że mały potworek zrozumiał słowa Vanji, a w każdym razie ich sens.

Dziewczynka, rzuciwszy jeszcze badawcze spojrzenie na szafkę, wsunęła stopy w kapcie i podeszła do kącika, w którym stało łóżeczko dla lalek. Kiedy się wyprostowała, stworek uniósł się trochę i wtedy Vanja spostrzegła, że jej gość jest z całą pewnością chłopczykiem.

– Ach! – szepnęła. – Przecież on ci sięga aż do kolan! To chyba kłopotliwe, kiedy tak ci się plącze między nogami.

Widziała teraz wyraźnie, że miniczłowieczek zachichotał. Choć czy to na pewno człowieczek? Takie określenie raczej do niego nie pasowało.

– Czy ty jesteś diablikiem?

Skrzywił się, jak gdyby nie spodobała mu się ta nazwa.

Vanja wyjęła lalkę z łóżka i wygładziła pościel.

– No, to może demonem? Tak, na pewno jesteś demonem. My, w naszym rodzie, jesteśmy przyzwyczajeni do demonów. Jedna z moich przodkiń zniknęła wraz z czterema demonami. Ja tego nie chcę, uważam, że to głupie. Ale ty jesteś okropnie mały! Jak masz na imię?

Demoniątko wydawało się zirytowane. Na pewno nie zrozumiało pytania.

– Głodny jesteś? I tego też nie rozumiesz? Moim zdaniem jesteś bardzo chudy. Tu jest jabłko, masz na nie ochotę?

Podała mu owoc, ale on mocnym kopniakiem wytrącił go jej z ręki.

– Niegrzeczny jesteś – zwróciła mu uwagę Vanja. – Ale najwidoczniej nie chcesz jeść. W każdym razie nie tak jak my. No i jak, zejdziesz na dół i wypróbujesz łóżko?

Zachęcającym gestem poklepała posłanie. Odchyliła uszyte przez mamę prześcieradło przyozdobione koronką. Mały demon przyglądał się jej ruchom z rezerwą.

– Wiem, że nie umiesz mówić, no bo skąd miałbyś umieć? – mówiła do siebie półgłosem. – Ale dobrze rozumiesz, o co mi chodzi. Wydajesz się słodki i taki bezradny, całkiem sam na świecie...

Mój ty Boże! Słodki? Bezradny? Ale Vanja miała dopiero jedenaście lat i była dość niezwykłą dziewczynką. Bardzo naiwną, otwartą i dziecinną, ale czasami zdumiewająco mądrą.

– Ale jak mam cię nazwać? – dalej paplała do siebie. – Dziecię Smutku? Tak jak w powieści „Singoalla” Viktora Rydberga? Nie, to do ciebie nie pasuje. Na pewno coś mi przyjdzie do głowy. Jeśli, oczywiście, będziesz chciał ze mną zostać? Bo możesz.

Vanja zawsze potrafiła znaleźć w sercu miejsce dla ptaszków, zwierząt i wszystkich innych bezbronnych stworzeń. Ją samą otaczała wielka miłość całej rodziny, starych rodziców tatusia Henninga: Viljara i Belindy, Malin i Pera Voldenów, starszej siostry Benedikte i „brata” Christoffera Voldena, który wcale nie był jej bratem. Przez całe życie była najmłodszym dzieckiem w rodzinie, ale teraz Benedikte miała synka Andre i to on przejął rolę najmniejszego, jego obsypywano pieszczotami. Vanja była już za dorosła na zazdrość i sama ubóstwiała malca, ale jej serce nagle wypełniło szczęście. Oto miała swoje własne dziecko, którym mogła się zajmować. Nie przeszkadzało jej nic a nic, że właściwie mały był brzydki jak noc i nie można go było nazwać człowiekiem. Wiele słyszała o demonach, sama dużo czytała z obszernych kronik Ludzi Lodu i tak naprawdę często rozmyślała o tym, jak ciekawie byłoby móc spotkać takiego demona. Ale nie należała przecież ani do dotkniętych, ani do wybranych, nie mogła więc się tego spodziewać.

Nagle ogarnęła ją zazdrość. Nikt nie odbierze jej tego stworzenia! Należało do niej, tylko do niej. Nikt nie może się o nim dowiedzieć.

Zniżonym głosem oznajmiła to swemu ulubieńcowi, ale na nim nie zrobiło to wrażenia. Chichotał tylko odsłaniając zęby i ruchliwy język.

– Chwilami wydajesz się bardzo złośliwy – w jej głosie zabrzmiało oskarżenie. – Trudno o tobie powiedzieć, że jesteś szczególnie miły.

Malec najwidoczniej rozważył jej propozycję zajęcia lalczynego łóżeczka, bo nagle odbił się od krawędzi szafki i zwinnie jak łasiczka pomknął w dół po ścianie, by już w następnej chwili wskoczyć do łóżeczka. Vanja pospiesznie uniosła kołderkę, by mógł się pod nią wsunąć.

– Ach, nie możesz przecież biegać goły z tym majtającym się... ! Odmrozisz go sobie albo skaleczysz, czy ty tego nie rozumiesz? Zobacz, mam tu czystą chusteczkę, złożę ją w pieluszkę i mogę cię nią obwiązać. Ale, och!

Malec z diabelskim uśmieszkiem obserwował dziewczynkę, próbującą wsunąć mu pieluszkę, a jego członek osiągnął nagle niezwykłą wprost długość i twardość. Vanja natychmiast przerwała eksperyment i obwiązała go chusteczką w pasie.

– Ach, jej – szepnęła, przysiadając na brzegu własnego łóżka. Była już świadkiem podobnego zjawiska u Andre, kiedy był mały, i u zwierząt w gospodarstwie... Ale to przewyższało wszystko, co do tej pory widziała. Maleńki chłopczyk, nie większy od wiewiórki – i takie narzędzie! Porządnie się wystraszyła i naprawdę nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Stworek zdecydowanie niewiele miał w sobie z człowieka!

Jasne jednak było, że jest dopiero dzieckiem. Demonim dzieckiem. Czy wolno jej go zatrzymać? A może to niebezpieczne, o demonach wszak tak niewiele wiedziano. Nawet demony Ludzi Lodu nie należały do najprzyjemniejszych. Owszem, stanęły po stronie Ludzi Lodu, ale nie można było im zaufać i nie czyniły niczego dla innych, jeśli same na tym nie zyskiwały. A dla obcych ludzi stanowiły śmiertelne niebezpieczeństwo.

Znów popatrzyła na malca. Leżał teraz niewinnie złożywszy głowę na poduszce, przymknął żółte oczy, a na ustach czaił mu się łagodny, dziecięcy uśmiech, miękki cień.

– Nie – oświadczyła zdecydowanie. – Nie mogę pozwolić, byś cierpiał, maleńki. Jestem za ciebie odpowiedzialna. Zostaniesz u mnie, a ja zajmę się tobą najlepiej jak potrafię.

Otuliła go starannie kołderką i wróciła do łóżka. Demon Nocy uchylił żółte szparki oczu i wykrzywił usta w ledwie zauważalnym, lecz przepojonym złością uśmiechu.

ROZDZIAŁ II

 

W życiu Vanji pojawiła się nowa pasja. Wiele czasu spędzała teraz w swoim pokoju, uważała bowiem, że mały demonek potrzebuje towarzystwa. Nie było to do końca prawdą i nigdy nie wiedziała, gdzie go znajdzie, kiedy obudzi się rano lub kiedy wejdzie do pokoju. Malec cierpiał na chorobliwą wprost ciekawość. Raz odkryła go w szafie z ubraniami, gdzie wyciągnął całą zawartość pudeł z bielizną. Innym razem wylał pełną szklankę wody do jej łóżka, zabawiał się też przebieraniem lalek w najbardziej perwersyjny sposób.

Vanja zdołała go przekonać, by nosił parę lalczynych spodni. Z początku śmiał się paskudnie i próbował chwycić ją zębami za rękę, ale kiedy podarowała mu parę czarnych krótkich spodenek ze srebrną lamówką, zgodził się znosić upokorzenie, za jakie uważał zakładanie ubrania. Vanja uznała bowiem, że nie może chodzić goły z takim wielkim siusiakiem na wierzchu.

Demonek nie zachowywał się grzecznie. Vanja z zapałem przystąpiła do wychowywania go, lecz to przedsięwzięcie z góry skazane było na niepowodzenie. Ale kiedy próbowała uczyć go mowy, słuchał zainteresowany.

Z zatroskaniem zauważyła, że jej podopieczny bardzo szybko rośnie,

Pewnego dnia przyprawił ją o kolejny wstrząs. Jak zwykle przemawiała do niego beztrosko, kiedy nagle usłyszała ochrypły, gardłowy dźwięk. Popatrzyła na niego zaskoczona.

– Nie gadaj tak cholernie dużo, wstrętna babo, uszy mi od tego puchną. Nie są dźwiękoszczelne, tyle chyba potrafisz zrozumieć!

Umiał mówić! Ale... czy naprawdę nauczyła go tylu brzydkich słów? Pomyślała chwilę. Tak, nazwała raz wstrętną babą sąsiadkę, która przyszła z wizytą, ale przecież nie chciała, by dotarło to do uszu malca! Mruknęła tak do siebie, pod nosem. A takie skomplikowane słowo jak „dźwiękoszczelne”? No, tak, użyła go kiedyś przy jakiejś okazji. Ale „cholerny”? Tak, i to także jej się wyrwało, kiedy wylał szklankę wody do łóżka.

Od tej chwili będzie uważać. W każdym razie demonek okazał się inteligentny, potrafił łączyć jedno z drugim.

Nadała mu już imię. Nazwała go Tamlin, po bohaterze szkockiej legendy. Niestety, Vanja dość nieszczęśliwie wybrała wzór dla swego ulubieńca. Szkocki Tamlin wywodził się bowiem z rodu elfów i odbierał dziewictwo wszystkim młodym dziewczętom, które zabłąkały się w jego lesie. O tym jednak Vanja nie wiedziała. Uważała, że lepszego imienia nie mogłaby wymyślić dla swojego demonka.

Tamlin za wszelką cenę chciał wydostać się na pozostałe pokoje. Dziewczynka nie pozwalała mu na to, bo przecież ktoś mógłby go zobaczyć. Szczęśliwie na razie do tego nie doszło. Gdy mama Agneta lub ktoś inny z rodziny wchodził do pokoju Vanji, Tamlin zawsze zdążył się ukryć, poruszał się zwinniej od jaszczurki.

Rzecz jasna kilkakrotnie udało mu się wyślizgnąć z pokoju razem z Vanją! Dziewczynka chodziła wtedy po domu i cała spięta szukała go, aż inni pytali, co też takiego ważnego jej zginęło albo czy coś się stało.

Owszem, zgubiłam mojego małego demona, miała na końcu języka, ale nic nie powiedziała.

I za każdym razem, gdy zrozpaczona wracała do swego pokoju, dostrzegała na podłodze jakieś błyskawiczne poruszenie i zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi, mały siedział już na swym ulubionym miejscu, na jej biurku, i zaśmiewał się w głos.

– A więc mimo wszystko dobrze ci u mnie – cieszyła się dziewczynka. – Ty mały nicponiu!

Raz jednak zdarzyło się, że Tamlin podczas jednej ze swych zakazanych wypraw z Vanją natknął się na Henninga i Agnetę.

Vanja ze strachu skamieniała.

– Co się z tobą dzieje? – dopytywał się Henning. – Dlaczego stanęłaś jak wryta?

Niemożliwe, by nie widzieli Tamlina. Błyskawicznie wskoczył na ramię dziewczynki, jego pazury boleśnie wpijały jej się w skórę. Wydawał się równie przerażony jak ona.

– Co się stało, Vanju? – łagodnie pytała Agneta. – Coś ci się przypomniało?

A więc nie widzieli go! Vanja odetchnęła z ulgą i śmiejąc się odpowiedziała:

– Tak, przypomniało mi się, że zostało mi coś z lekcji do odrobienia.

Tamlin stanął na jej ramieniu, wysunął język i bezczelnie zaczął grać im na nosie. Vanja nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

Wobec tego i inni nie mogą go widzieć. Ale pozostawała jeszcze Benedikte... Ona była dotknięta. Vanji przez długi czas udawało się utrzymać Tamlina z daleka od niej, choć miał jej pozwolenie na poruszanie się po całym domu, jeśli zachowywał się przyzwoicie. Ale pewnego dnia musiało, rzecz jasna, dojść do katastrofy. Oboje wkroczyli do pokoju, w którym stała Benedikte.

Odwróciła się do Vanji tak szybko, że Tamlin nie zdążył się ukryć.

– O, to ty. Świetnie, akurat chciałam cię prosić, byś przez godzinę przypilnowała Andre.

Tamlin stał na podłodze u stóp Vanji, Benedikte jednak zdawała się niczego nie dostrzegać. A on przestał już być mały jak wiewiórka, osiągnął teraz wielkość kota.

Tylko ja mogę go widzieć, myślała Vanja. Musi tak być dlatego, że moim dziadkiem jest Lucyfer, upadły anioł. Ludzie Lodu nie mają mocy, by widzieć Tamlina.

Ale Heike, Vinga i Tula widzieli demony. Również Ingrid i Silje. Nie, Silje nie była z Ludzi Lodu. A mimo to w snach widywała demony Ludzi Lodu. W snach na jawie także!

Dlaczego Benedikte, dotknięta przekleństwem, nie mogła dostrzec małego demona Vanji?

Odpowiedź na to pytanie podsunął jej Tamlin.

Pewnego popołudnia, kiedy byli sami w domu, Vanja poruszyła tę kwestię.

Tamlin siedział przed nią na biurku i słysząc jej pytanie, zachichotał.

– Wszawe demony – prychnął pogardliwie. – Demony Ludzi Lodu są wszawe.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Ja wiem, kim jestem.

– Skąd możesz to wiedzieć? Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz, byłeś tylko małą szarą kulką, spoczywającą na poduszeczce z aksamitu. Wielkości mniej więcej kurzego jaja.

– Nie jestem kurczakiem – parsknął po swojemu, ochryple. – Poznałem prawdę, bo ktoś wpoił mi ją wcześniej do głowy. Wszystko znajdowało się w moich myślach.

– To brzmi nawet dość rozsądnie. A więc, kim jesteś?

– Demonem Nocy.

Vanja odczekała chwilę, ale najwidoczniej to Tamlin czekał na jej oznaki zachwytu. Powiedziała więc:

– To wspaniale brzmi. Ale nie rozumiem, co to oznacza.

– Demon Nocy pochodzi z ludzkich koszmarów. Jest niewidzialny. A moją matką jest najdostojniejsza ze wszystkich Demonów Nocy.

– A twój ojciec?

– Moim ojcem jest Demon Wichru. A sama powiedz, kto może zobaczyć wiatr?

Jego głos wydobywał się jakby z głębokiej szczeliny, najwidoczniej nie miał takich samych narządów mowy jak ludzie. Mówienie kosztowało go wiele wysiłku.

Vanja była dość dziwną dziewczynką, czasami zdarzało jej się wyrażać całkiem po dorosłemu.

– To znaczy, że demony Ludzi Lodu są zwykłymi demonami? – spytała przemądrzale.

– Najzwyklejszymi. Takich jak one są miliony.

– Nie przesadzaj.

– Owszem, będę, bo zadajesz cholernie głupie pytania.

– Nie przeklinaj!

Oczy Tamlina zalśniły bezczelnie.

– To ty mnie tego nauczyłaś!

– Tak, pewnie masz rację. A dlaczego trafiłeś do mojego pokoju?

– Do twego domu – poprawił ją stworek. – Twój pokój został wybrany przypadkowo, bo była w nim odpowiednia szafa. Nikt się nie spodziewał, że mnie zobaczysz. Kim ty, u diabła, właściwie jesteś?

– Nie powiem. Dlaczego trafiłeś do nas do domu?

– Nie powiem. Jeśli ty masz przede mną tajemnice, to ja też mogę je mieć.

– Wymienimy się na tajemnice?

Tamlin przyjrzał się jej uważnie.

– Nie. Mnie nie wolno nic zdradzić. Ale ty możesz opowiedzieć mi swoją.

– O, nie. To niesprawiedliwe. Dlaczego nie wolno ci nic wyjawić?

Ogarnęło go podniecenie i przysunął wykrzywioną złością twarz do buzi Vanji.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin