Jutro bedzie za pozno.odt

(38 KB) Pobierz

Jutro będzie za późno
Roberto Cobas Avivar

 

Walka o Polskę wolności i postępu jest walką o daleko idącą zmianę systemu wykluczenia społecznego i wyzysku ekonomicznego, który pod politycznym szyldem III RP wymusza się na społeczeństwie.

 

 

Determinacja ideologiczna, z którą uwłaszczające się grupy polityczne i ekonomiczne przekształciły Polskę w dominium prywatnego kapitału, świadczy nie tylko o ograniczeniu horyzontów myślenia i przesłanek politycznych polskich reformatorów, lecz przede wszystkim o ich głębokim wyobcowaniu społecznym.
Dowodzący transformacją liberałowie wszystkich „wrażliwości ideowych” nie mieli żadnego własnego pomysłu na Polskę. Idee, doświadczenia i propozycje prospołecznych zwolenników transformacji zostały a priori odrzucone. Przy rozpoczęciu wyścigu o „ziemię obiecaną” w 1989 r. nad wejściem do kraju zawieszono ostrzeżenie: „Polskiemu społeczeństwu wstęp wzbroniony”.
Górę wzięła więc prozaiczna transakcja: pieniądze na projekt neoliberalnej transformacji w zamian za Polskę. Przejęcie przez kapitał zagraniczny majątku produkcyjnego i polskiego systemu bankowo-finansowego stanowiło cenę przynależności europejskiej. Perspektywa zdobycia taniej siły roboczej i rynku zbytu zamieniła Polskę w Eldorado. Demontaż gospodarki kraju w imię jej prywatyzacji świadomie zakładał pozostawienie bez pracy milionów Polaków. W ten sposób potentaci z UE zwiększyli liczbę miejsc pracy w swoich krajach o 1,2 mln w zaledwie 4 lata. W czasie, gdy bezrobocie w Polsce sięgnęło 20 proc., by utrzymać się na średniorocznym poziomie 13 proc., a masowa emigracja za chlebem stała się drugą na świecie – po meksykańskiej.
Zdziesiątkowanie społeczeństwa umożliwiało swobodne przeprowadzanie liberalnej operacji kapitalistycznej. Rządzący od 1989 r. obóz postsolidarnościowej prawicy i postpeerelowskiej lewicy, w zgodzie ideologicznej i „pragmatycznej” zmowie politycznej, konsekwentnie trzymają społeczeństwo na ścieżce poddaństwa ekonomicznego i wynikłego stąd strukturalnego niedorozwoju kraju. Uwłaszczona klasa polityczna, jak nie była, tak nie jest zdolna zrozumieć, że równość stanowi ustrojową przesłankę rozwoju gospodarczego i awansu cywilizacyjnego. Narodzony po 1989 roku układ władzy ostatecznie odrzucił postępową drogę przemian ku Polsce szklanych domów.


Wzrost kosztem rozwoju

Zabieg budowy gospodarki „wolnorynkowej” i systemu socjalliberalnego udał się, przy czym zoperowany organizm społeczny nie rokuje nadziei. Rozkład tkanki społecznej, zagrożenie egzystencji rodzin i ludzi pracy, brak pewności jutra oraz minorowe oczekiwania rozwojowe ogarniają większość polskich obywateli. Państwo, zgodnie z liberalnym credo, odżegnało się od funkcji gwaranta spójności społecznej i samo pogrąża się w funkcjonalnym rozkładzie.
Obowiązuje kult wzrostu gospodarczego, który stał się zasłoną dymną przesłaniającą ustrój nierówności społecznej. W nierówności ekonomicznej, umożliwiającej akumulację bogactwa w rękach nielicznych, nie dostrzega się zacofania społecznego. Indoktrynacja ideologiczna społeczeństwa to „być czy nie być” klasy władającej państwem i gospodarką.
Rozwój kraju i społeczeństwa ma stanowić prostą konsekwencję zwiększenia narodowego bogactwa, którego miernik, zgodnie z obowiązującym prawicowym myśleniem, stanowi produkt krajowy brutto (PKB). Przy pomocy publicznych i prywatnych środków kapitalistycznego przekazu, PKB zamienia się w obiekt modlitewny. Jeżeli PKB rośnie, jest święto narodowe, jeżeli spada – narodowa żałoba. Polska wykazuje 20 proc. akumulowanego wzrostu w ostatnich latach, a w ciągu 10 lat podwoi go – mówi, jako o wielkim wyczynie, prawicowy premier Polski, nie przywiązując wagi do odpływu dochodów i degradacji społecznej. Owszem, anemiczna bańka ilościowa trzyma się dzięki nadmuchanemu kapitałowi UE, docierającemu do Polski niczym nowy Plan Marshalla. Wykorzystanie tych środków w duchu neoliberalizmu przekreśla potencjał zrównoważonego dalekosiężnego rozwoju Polski. O tym społeczeństwo nie dowie się od ekonomistów i politologów wynajętych przez władzę i klasę korporacyjną. Przyjdzie mu się dowiedzieć bezpośrednio z życia, jak w swoim czasie Hiszpanie, Grecy czy Portugalczycy.
Polski kult wzrostu gospodarczego wpisuje się w neoliberalną „teorię tortu drożdżowego”. Zafundowała ona krajom Ameryki Łacińskiej strukturalny niedorozwój, który zrodziły oligarchie, do dziś – pod dyktando ponadnarodowego kapitału USA i Europy – kontrolujące państwa narodowe. Otóż, pieczony na odpowiednich drożdżach – pracy wszystkich – tort musi wpierw urosnąć po to, by dopiero po prywatnym zagarnięciu najpokaźniejszej części (zysku) można było podzielić jego resztki wśród pozostałych.
Jest to układ stosunków społecznoekonomicznych,w którym znakomita część społeczeństwa nie jest potrzebna do tego, by system utrzymał się i wzrost miał miejsce. Owocem wzrostu gospodarczego i akumulacji nie jest rozwój społeczny, lecz zdolność do konsumpcyjnego zadłużenia się mniejszości zarabiającej powyżej średniej krajowej (3600 zł). Obraz rzeczywistości oddaje paradoks konsumpcji biednego społeczeństwa: tania konsumpcja tych, którzy konsumują najwięcej, jest możliwa dzięki głodowym płacom tych, którzy konsumują mało. Klasyczny „system stabilnego wyzyskiwania” kapitalizmu latynoamerykańskiego, gdzie, jak w Brazylii, połowa społeczeństwa stanowiąca tanią siłę roboczą żyje za 2 dolary dziennie, co wcale nie przeszkadza gospodarczemu wzrostowi. Akumulacja prywatnego kapitału postępuje, rynek, zwłaszcza finansowy, utrzymuje się na odpowiadających potrzebie posiadaczy obrotach, a Brazylia plasuje się wśród 10 gospodarek o najwyższym PKB świata.


Nie te oczekiwania


Wzrost bogactwa uzależniony jest od oczekiwań prywatnych właścicieli wobec rentowności ich kapitału, niezależnie od racjonalności społecznej poniesionych nakładów. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by, jak ma to miejsce obecnie, w oczekiwaniu na pożądaną koniunkturę, prywatni przedsiębiorcy zdeponowali w bankach 200 miliardów zł – dwie trzecie sumy, którą pod zastaw praw socjalnych Polska otrzymała od UE na okres 2013-2020 r. Jednocześnie 10 proc. społeczeństwa o najwyższych dochodach odkłada ponad 500 mld zł, które nie zwiększą popytu konsumpcyjnego, ani nie są inwestowane w społecznie racjonalną produkcję. Odpływu dochodów kapitałowych nie można poświęcać na ołtarzu polskiej gospodarki. Z drugiej strony, ponad 60 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności, albowiem stać ich tylko na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb. 70 proc. społeczeństwa – ok. 27 mln ludzi – z dochodami poniżej średniej płacy żyje pomiędzy minimum egzystencji a minimum biologicznym.
Tworzenie miejsc pracy jest podporządkowane stopom zysku i zwrotu kapitału pożądanym przez firmy prywatne. Inwestycje publiczne zaś pokrywa się ze środków zagranicznych (bańka wzrostowa), głównie z funduszy UE, na czym również zarabia kapitał prywatny. Mając swój kapitał w dobrze procentujących lokatach lub zarabiając na potrzebie kredytowej państwa (tu dobitnym przykładem wywłaszczenia z pieniędzy pracowników i państwa pozostają OFE), przedsiębiorcy mogą domagać się „uelastycznienia” kodeksu pracy, zredukowania lub zniesienia płacy minimalnej, podniesienia wieku emerytalnego, opodatkowania liniowego oraz kibicować trzynastoprocentowemu bezrobociu, ponieważ to utrzymuje w ryzach „roszczeniowość”; zarówno 27 proc. Polaków zatrudnionych na umowach śmieciowych, jak i pozostałej, nisko opłacanej siły roboczej.
Państwo natomiast jest potrzebne, by dopomóc ponadnarodowemu kapitałowi finansowemu, operującemu w UE z ramienia Trojki (MFW, EBC i KE), w instytucjonalizacji neoliberalnego reżimu zrównoważenia finansów publicznych. Cięcie wydatków inwestycyjnych na rozwój socjalny zastępuje te dochody, których państwo nie uzyskuje od posiadaczy kapitału i najwyżej zarabiających. W ich rękach pozostaje kapitał – zdeponowany w bankach, w bonach skarbu państwa lub w rajach fiskalnych – sięgający już 28 proc. PKB. Pada mit, iż właściciele oszczędzają, żeby inwestować w produkcję i zatrudnienie. Wynaturzony deficyt budżetowy trwa. Państwo, pomimo wzrostu gospodarczego, nie jest bogatsze, albowiem społeczeństwo jest biedniejsze.


Postępowe porozumienie społeczne


Kiedy ustrój polityczny opowiada się za kapitałem, deptane są podstawowe prawa społeczne. Nie jest przypadkiem, że w Polsce uniwersalny dostęp do mieszkania przestał być prawem, służba zdrowia ulega komercjalizacji, system szkolnictwa przeżywa regres. Filary kondycji społecznej i rozwoju cywilizacyjnego pozostawiono – przenośnie i dosłownie – wolnej amerykance, stawiającej prywatny profit ponad dobrem społecznym.
PKB per capita – statystycznie przypadające na każdego mieszkańca bogactwo narodu – wzrósł od 7 tys. USD w roku 1999 do 20 tys. w 2011. Jednak 20 proc. rodzin najbogatszych zagarnia ponad 40 proc. dochodów; zaś 20 proc. najbiedniejszych ma ich tylko 6 proc. (2010 r.). Posiadaczom i najwyżej zarabiających w USA podobne wywłaszczenie większości zajęło ponad 200 lat, a w peryferyjnym kapitalizmie Ameryki Łacińskiej potrzebowali nie mniej niż 150 lat. Polska o wiele szybciej podąża tą drogą: PKB rośnie, a udział w nim płac ciągle spada, z 40 proc. w 2001 r. do 37 proc. w 2011 r. Pracujący mniej zarabiają, pomimo że dzięki ekstensywnej eksploatacji pracy rośnie wydajność. Różnica powiększa kapitał w rękach nielicznych.
Ważne jest, aby właściwie rozumieć, skąd wzięła się ta zwyrodniała relacja pomiędzy pracą a kapitałem. Nie jest to losowy zamach na „bogactwo narodu” lecz natura stosunków społecznoekonomicznych państwa. W ustroju gospodarczym zinstytucjonalizowano prawa własnościowe i mechanizmy rynkowe, które powodują niepohamowane przekazywanie dochodów ludzi pracy posiadaczom kapitału. Dodatkową – niemałą – rolę odgrywa właściwy temu układowi czynnik korupcjogenny. Na nic wiara i modlitwa. Społeczeństwo musi przyjąć, że nie ma alternatywy. Demokratyzacja kapitału i sprawiedliwy podział bogactwa to wizja socjalistyczna, którą w imię wzrostu i koncentracji bogactwa trzeba wytępić – po to, by „polski” kapitalizm stał się bezkonkurencyjny dla posiadaczy, dzięki zubożeniu większości.
„Nie mają wizji, a kiedy się nie ma wizji, to społeczeństwo przegrywa” – przekonywał F. D. Roosevelt w 1933 r., wskazując palcem na cudotwórców kryzysu społecznego, który wówczas wstrząsnął USA i niemal całym światem. Polscy budowniczowie kapitalizmu nigdy nie mieli wizji Polski. Postęp społeczny nie był założeniem politycznym ani nie stanowił kierunkowskazu transformacji ustrojowej. Człowiek przestał być celem rozwoju, a zaczarowywanie rzeczywistości staje się powinnością patriotyczną. Polska kwitnie w oczach.


Wiara wyparowuje


Tymczasem, prawicowy wysokonakładowy polski dziennik, z niedowierzaniem donosi o wynikach sondażu, w którym zdecydowana większość Polaków i Polek – 60 do 85 proc. – odrzuca stan „polskiego” kapitalizmu. Po prostu większość opowiada się za równością społeczną i pracą, byle nie w dominium własności prywatnej. Wiara wyparowuje. Przed społeczeństwem staje alternatywa: albo nadal chować głowę w piasek i w szeregach większości chodzić po zdewaluowaną płacę do jakiegoś obozu pracy – albo głośno zapytać, w imię czyich interesów to współczesne niewolnictwo?
Nie pomoże w tym „ściana płaczu” z petycjami skierowanymi do twórców antyspołecznego państwa. Walka o Polskę wolności i postępu jest walką o daleko idącą zmianę systemu, opartego na wykluczeniu społecznym i wyzysku ekonomicznym. Porozumienie społeczne, które stawia na równość społeczną jako siłę sprawczą demokracji i rozwoju nie leży w zasięgu myśli sił politycznych, które przekształciły Polskę w enklawę interesów kapitału. W patologiczny ustrój, gdzie praca pozostaje wartością społeczną, produkt pracy zaś – wartością prywatną.
Państwo dobrobytu społecznego, demokratyczna kulturotwórcza wspólnota interesów – to wizja, która może zabezpieczyć pokoleniowy byt i rozwojową przyszłość Polski w społecznej Europie. Europie, o którą społeczeństwa już toczą nieunikniony bój. Tylko od lewicy społecznej może wyjść idea porozumienia społecznego, stawiającego prawa człowieka nad wykluczającymi prawami prywatnej własności i antykonstytucyjnej „wolnorynkowej” gospodarki.
Tylko lewica może stworzyć ruch społeczno-polityczny, którego oś programowa będzie w stanie przyznać życiodajnej pracy prymat nad wyzyskującą reprodukcją kapitału. Dla którego równość jest warunkiem koniecznym wolności; równość opierająca się na przekładaniu postępu społecznego nad anty-rozwojową logikę ekonomiczną prywatnego kapitału. Stworzenia takiego ruchu to cywilizacyjne wyzwanie stojące przed Polską. Jutro będzie za późno.

 

DZIENNIK TRYBUNA Nr 102 (102) środa 16.10.2013, str. 8-9

Zgłoś jeśli naruszono regulamin