Anne McCaffrey - Jeźdźcy Smoków 6 - Smocze werble.rtf

(963 KB) Pobierz

Anne McCaffrey

 

Smocze werble


Jest bardzo, bardzo wiele powodów,

dla których tę książkę dedykuje

(i najwyższy już na to czas)

Frederickowi H. Robinsonowi.

a bynajmniej ostatnim z nich nie jest fakt,

że to ON jest Mistrzem Harfiarzem


Rozdział 1

Piemura obudził dudniący grzmot wielkich bębnów, odpowiadały na jakąś wiadomość. Podczas swojego pięcioletniego pobytu w siedzibie Cechu Harfiarzy nie przyzwyczaił się do tego hałasu, za każdym razem przenikał go dreszcz. Może, gdyby bębny grały każdego ranka i zawsze brzmiały identycznie, przyzwyczaiłby się na tyle, żeby go to nie budziło. Ale wątpił w to. Miał lekki sen. Kiedy pracował jako pomocnik pasterza, nocami musiał nasłuchiwać, czy coś nie płoszy biegusów. Ta wyrobiona czujność często wychodziła mu na dobre, jako że inni uczniowie z sali sypialnej nie mogli cichcem podkraść się do niego, żeby z nawiązką odpłacić za wszystkie kawały. Często budził się, kiedy smoki przynosiły sekretnych gości do Mistrza Harfiarza Pernu lub kiedy przyjeżdżał i odjeżdżał sam Robinton, który był niewątpliwie jednym z najważniejszych ludzi na całym Pernie; miał niemal równie wielkie wpływy, jak F'lar i Lessa, Przywódcy Weyru Benden. Zdarzało się też latem, kiedy noce były ciepłe, okiennice w głównej sali całkowicie złożone, że łowił uchem fascynujące, prowadzone bez skrępowania rozmowy. Mistrzowie sądzili, że o tej porze uczniowie już śpią, a nocne powietrze doskonale niosło głosy. Tak drobny chłopak jak on musiał wiedzieć więcej od innych, a podsłuchiwanie mu w tym pomagało.

Kiedy o świcie próbował przysnąć, w głowie echem odbijał mu się łomot bębnów. Wiadomość przesłał harfiarz Warowni Ista. Piemur nie miał pewności co do reszty wiadomości: coś o jakimś statku. Na szczęście ten sposób przekazywania informacji nie był już tak powszechny, odkąd więcej ludzi miało jaszczurki ogniste, które rozsyłali z wiadomościami po całym Pernie.

Zastanawiał się, kiedy dostanie mu się w ręce jakieś jajko jaszczurki ognistej. Menolly obiecała dać mu je, kiedy już jej królowa. Piękna, odbędzie swoje gody. To miłe z jej strony, iż o tym pomyślała, dumał Piemur zdając sobie sprawę, że Menolly może nie móc dysponować jajkami Pięknej wedle swoich życzeń. Mistrz Robinton będzie chciał rozdać je tak, żeby przyniosły jak najwięcej korzyści siedzibie Cechu. A Piemur nie mógł mieć mu tego za złe. Ale przyjdzie dzień, kiedy będzie miał swoją jaszczurkę ognistą. Królową albo co najmniej spiżową.

Podłożył sobie ręce pod głowę dumając o tak rozkosznych widokach na przyszłość. Pomagając Menolly karmić jej dziewiątkę jaszczurek dowiedział się o nich całkiem sporo. Więcej, niż wiedzieli niektórzy ludzie, którzy je mieli, ci sami, którzy przez wiele Obrotów twierdzili, że jaszczurki ogniste to tylko chłopięce rojenia wywołane porażeniem słonecznym. Twierdzili tak, dopóki F'nor, jeździec brunatnego Cantha, nie Naznaczył malutkiej królowej na jednej z plaż Kontynentu Południowego. A potem, niemal na drugim końcu Pernu, Menolly ocaliła jajka jaszczurki—królowej przed przypływem, który by je zalał. I teraz każdy chciał mieć jaszczurkę i przyznawał, że muszą one być dalekimi kuzynami smoków Pernu.

Piemura przeszedł dreszcz rozkosznej grozy. Wczoraj nad Warownią Fort przeszedł Opad Nici. Właśnie mieli z mistrzem Domickiem próbę nowej sagi o tym, jak poszukiwano Lessy i jak została ona Władczynią Weyru Benden tuż przed nowym Przejściem Czerwonej Gwiazdy, ale Piemur dużo silniej przeżywał fakt, że srebrzyste Nici opadają z nieba nad szczelnie pozamykaną siedzibą Cechu Harfiarzy. Wyobrażał sobie zwinne przeloty wielkich smoków i ich płomienne oddechy, którymi spopielały Nici zanim te zdążyły opaść na ziemię. Gdy Nić dotknęła suchego gruntu, pożerała wszystko co żyje, a później pod ziemią się rozmnażała. Piemurowi wystarczyło o tym pomyśleć, a już dygotał z lęku.

Trudno uwierzyć, ale zanim Mistrz Robinton odkrył, jaki Menolly ma talent do układania piosenek, żyła ona poza Warownią i troszczyła się o swoje dziewięć jaszczurek ognistych, które ocaliła i Naznaczyła. Gdybym tylko nie był tu zamknięty, pomyślał Piemur z westchnieniem, gdybym miał okazję przeszukać brzegi morza i znaleźć swoje własne gniazdo... Oczywiście, ponieważ był tylko uczniem, musiałby oddać jajka Mistrzowi swojego Cechu, ale jakby znalazł całe gniazdo. Mistrz Robinton pozwoliłby mu zatrzymać jedno jajko.

Aż usiadł, tak go przestraszyło nagle, ochrypłe wołanie jaszczurki ognistej. Słońce już przenikało do sypialni. Więc jednak zasnął. Jeżeli to Skałka wrzeszczał, to Piemur już spóźnił się, żeby pomóc przy karmieniu. Zręcznymi ruchami włożył na siebie wszystko oprócz butów, zbiegł po schodach i wyskoczył na podwórzec, a wtedy usłyszał ponowne wezwanie głodnego Skałki.

Kiedy Piemur zobaczył, że Camo dopiero mozolnie wchodzi po schodach, przyciskając do siebie misę z okrawkami, odetchnął z ulgą. Jeszcze się tak bardzo nie spóźnił! Włożył buty i żeby nie tracić czasu wepchnął sznurówki do środka. Menolly akurat schodziła schodami prowadzącymi do głównego budynku siedziby. Skałka, Mimik i Leniuch krążyły nad głową Piemura i wygłodniałe trajkotały do niego, żeby się pospieszył.

Zerknął w górę, szukając Pięknej. Menolly mówiła, że kiedy zbliża się czas rui królowej, robi się ona jeszcze bardziej złocista niż zwykle. Zataczała teraz kręgi, żeby usiąść na ramieniu swej pani, ale miała chyba ten sam kolor co zwykle.

Camo karmi śliczne? — Służący uśmiechnął się promiennie, kiedy Menolly i Piemur zbliżyli się do niego.

Camo karmi śliczne! — Menolly i Piemur chórem wypowiedzieli tradycyjne zapewnienie, szczerząc do siebie zęby i sięgając po pełne garście skrawków mięsa. Skałka i Mimik jak zwykle przycupnęły na ramionach Piemura, podczas gdy Leniuch czepiał się silnie jego przedramienia.

Kiedy już jaszczurki ogniste zabrały się na poważnie do jedzenia, Piemur zerknął na Menolly zastanawiając się, czy słyszała sygnał wielkiego bębna. Wyglądała na dużo hardziej rozbudzoną niż zwykle o tej porze i swoje zajęte wykonywała nieco mechanicznie. Oczywiście było prawdopodobne, że właśnie komponuje jakąś nową piosenkę, ale poza pisaniem piosenek Menolly miała jeszcze inne obowiązki w siedzibie Cechu.

Karmili jaszczurki ogniste, a reszta Cechu zaczęła się krzątać: Silvina i Abuna poganiały dziewczyny w kuchni, żeby szybciej szykowały śniadanie; z sal sypialnych dochodziły dzikie wrzaski; a w pomieszczeniach dla czeladników otwierano okiennice, by wpuścić świeże poranne powietrze.

Kiedy syte jaszczurki wzleciały, by rozprostować skrzydła, Piemur, Menolly i Camo rozeszli się: Menolly popchnęła Camo z powrotem do kuchni; a potem wraz z przyjacielem poszli do jadalni.

Tego ranka pierwszą lekcją Piemura był chór, ponieważ jak zwykle o tej porze Obrotu ćwiczyli wiosenny utwór muzyczny na ucztę Lorda Groghe. W tym roku mistrz Domick współpracował z Menolly i napisał niesłychanie melodyjną partyturę do swojej ballady o Lessie i jej złocistej smoczej królowej, Ramoth.

Piemur miał śpiewać partię Lessy. Przynajmniej ten jeden raz nie protestował, ze musi śpiewać rolę kobiecą. Prawdę mówiąc, to tego ranka nawet niecierpliwie czekał, żeby chór zakończył część poprzedzającą jego pierwsze wejście. Wreszcie nadszedł właściwy moment, Piemur otworzył usta i ku swemu zdumieniu me wydał żadnego dźwięku.

Obudź się, Piemur — powiedział mistrz Domick poirytowany, postukując batutą po pulpicie. Uprzedził chór. — Powtórzymy jeden takt przed wejściem.. jeżeli jesteś już gotów, Piemurze?

Zwykle Piemurowi udawało się me zwracać uwagi na sarkazm mistrza Domicka, ale ponieważ tym razem był przygotowany do śpiewu, zarumienił się tylko zażenowany. Wciągnął powietrze i nucił przez zaciśnięte zęby, kiedy chór znowu zaczynał. Znał intonację, nie bolało go gardło, nie zaczynał mu się katar.

Chór ponownie podał mu wejście i Piemur otworzył usta. Dźwięk, który się z nich wydobył, jeździł od jednej oktawy do drugiej, a żadnej z nich nie było w nutach trzymanych przez niego w ręku. Zapadła pełna grozy cisza. Mistrz Domick popatrzył ze zmarszczonymi brwiami na Piemura, który teraz konwulsyjnie przełykał ślinę ze strachu; nogi wrosły mu w ziemię, a serce powoli podpełzało do gardła.

Piemur?

Panie?

Piemurze, zaśpiewaj mi gamę C—dur.

Piemur spróbował ponownie, ale znowu głos mu się załamał. Mistrz Domick odłożył batutę i popatrzył na Piemura. Jeżeli na twarzy mistrza kompozytora malowało się w ogóle jakieś uczucie, było to współczucie podbarwione pełną rezygnacji irytacją.

Piemurze, myślę, że powinieneś pójść zobaczyć się z mistrzem Shonagarem. Tilginie, czy nauczyłeś się dublowania tej roli?

Ja, panie? Nawet na nią nie spojrzałem. Przecież Piemur... — Głos zaskoczonego ucznia przycichł, a Piemur z trudem powłócząc nogami opuścił salę chóru i przeszedł przez dziedziniec do pokoju mistrza Shonagara.

Próbował nie słyszeć, jak Tilgin próbuje swego głosu. Pogarda przyniosła mu chwilową ulgę. Kiedyś śpiewał dużo lepszym głosem, niż Tilgin kiedykolwiek zaśpiewa. Kiedyś? Może to tylko przeziębienie. Piemur na próbę zakaszlał, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że płuca i gardło ma czyste. Ciężkim krokiem szedł do mistrza Shonagara, znał już werdykt, ale miał nadzieję, że to niedomaganie okaże się przejściowe, że uda mu się zachować zakres sopranowy wystarczająco długo, aby zaśpiewać utwór mistrza Domicka. Szurając nogami wszedł po stopniach i zatrzymał się na chwilę na progu, żeby przyzwyczaić oczy do półmroku panującego w środku.

Mistrz Shonagar pewnie dopiero wstał i zjadł śniadanie. Piemur dobrze znał zwyczaje swego przełożonego. Ale Shonagar przyjął już swoją zwykłą pozycję, jeden łokieć położył na szerokim stole i oparł masywną głowę na ręce, drugą rękę oparł na podobnym do filaru udzie.

No cóż, szybciej to się stało, niż moglibyśmy się spodziewać, Piemurze —powiedział jego mistrz cichym głosem, który mimo to wydawał się wypełniać cały pokój. — Ale ta zmiana musiała kiedyś nastąpić. — W głosie mistrza słychać było współczucie. Podniósł rękę, na której opierał głowę, i skrzywił się słysząc dźwięki dobiegające z sali chóru. — Tilgin nigdy nie zaśpiewa tak jak ty.

Och, panie, co ja teraz zrobię, jak już nie mam głosu? To wszystko, co miałem!

Na pogardliwe zaskoczenie mistrza Shonagara Piemur się wzdrygnął.

Wszystko, co miałeś? Być może, drogi Piemurze, ale nie wszystko, co masz! Nie po pięciu latach jako mój uczeń. Wiesz prawdopodobnie więcej o ustawianiu głosu niż którykolwiek czeladnik w Cechu.

Ale kto by się chciał ode mnie uczyć? — Piemur gestem wskazał na swoją szczupłą, młodocianą postać, a głos mu się dramatycznie załamał. — I jak mógłbym uczyć, jeżeli nie mam głosu, żeby demonstrować?

Och, ale ten żałosny stan twojego głosu zapowiada zmiany, z których być może będziesz zadowolony. — Spojrzał na Piemura spod przymrużonych powiek. — To zdarzenie mnie — tu grubymi paluchami postukał swoją wypukłą pierś — ...nie zaskoczyło. — Mistrzowi wyrwało się głębokie westchnienie. — Byłeś bez wątpienia najbardziej kłopotliwym, pomysłowym, leniwym, zuchwałym i kłamliwym spośród setek uczniów, których ku mojemu znużeniu miałem obowiązek szkolić, by osiągnęli jaki taki poziom. Mimo swego lenistwa osiągnąłeś pewien sukces. Mogłeś osiągnąć nawet więcej. — Mistrz Shonagar dotknął ważnego zagadnienia. — Wydaje mi się, że przesadziłeś w swej przekorze, decydując się na dojrzewanie przed zaśpiewaniem ostatniego utworu chóralnego Domicka. Niewątpliwie jednego z jego najlepszych utworów i napisanego pod kątem twoich zdolności. Nie zwieszaj mi tu głowy w mojej obecności, młody człowieku! — Ryk mistrza wyrwał Piemura z zamyślenia. — Młody człowieku! Tak, to jest sedno sprawy. Stajesz się młodym człowiekiem. A młody człowiek musi mieć odpowiednie zadania.

Jakie? — W tym jednym słowie Piemur zawarł całą swoją niewiarę i strapienie.

To, mój młody człowieku, powie ci już sam Harfiarz! — Mistrz Shonagar wskazał grubym palcem najpierw na Piemura, a następnie w kierunku frontu budynku, gdzie znajdowało się okno komnaty Mistrza Robintona.

Piemur specjalnie się nie łudził, ale mistrz Shonagar nie kłamałby po to, zęby wzbudzić w nim fałszywą nadzieję.

Obydwaj skrzywili się, kiedy Tilgin sfałszował przy czytaniu a vista. Odruchowo zerknąwszy na swojego nauczyciela, zauważył jego zasmuconą minę.

Na twoim miejscu, Piemurze, trzymałbym się tak daleko od Domicka, jak tylko się da.

Pomimo przygnębienia Piemur szeroko się uśmiechnął na myśl, że znakomity mistrz kompozytor spokojnie może uznać, iż Piemur naumyślnie wybrał sobie taki czas na zmianę głosu, żeby pokrzyżować szyki jego muzycznym ambicjom. Mistrz Shonagar ciężko westchnął.

Żałuję, że nie zaczekałeś chociaż troszkę dłużej, Piemurze. — W jego stęknięciu słychać było smutek i rezygnację. — Tilgina trzeba będzie bardzo intensywnie szkolić, dopiero wtedy jego występ przyniesie nam chlubę. Ale słuchaj no, masz tego nikomu nie powtarzać! — Wycelował gruby palec w ucznia, który niewinnie udawał, że jest zaszokowany, iż w ogóle taka przestroga była konieczna. — Już cię tu nie ma!

Piemur odwrócił się posłusznie, ale przeszedł nie więcej jak kilka kroków, kiedy coś sobie uzmysłowił. Odwrócił się gwałtownie.

To znaczy, że to już?

Że już? Oczywiście, że już, a nie dziś po południu ani jutro. Teraz.

Teraz... i już na zawsze? — zapytał niepewnie Piemur. Teraz, kiedy już nie mógł śpiewać, mistrz Shonagar weźmie sobie innego ucznia, który będzie wykonywał dla mego te osobiste posługi. Do tej pory było to zajęcie Piemura. Nie chciał stracić uprzywilejowanej pozycji ulubionego ucznia mistrza Shonagara, gdyż bardzo go lubił i chęć służenia mu wypływała raczej z sympatii niż poczucia obowiązku. Ponad wszystko z przyjemnością słuchał komicznych powiedzonek i kwiecistej mowy swojego mistrza, cieszyło go, kiedy kpił sobie z jego zuchwałego zachowania i przywoływał go do porządku człowiek, którego nie udało mu się ani razu oszukać.

Teraz, tak — w wyrazistym głosie Shonagara dał się słyszeć pomruk żalu, co złagodziło Piemurowe poczucie straty — ale bez wątpienia nie na zawsze — tu głos mistrza był już bardziej energiczny, niósł w sobie tylko den irytacji, że się nie pozbędzie na zawsze tego niewielkiego utrapienia. — Jak moglibyśmy się nie spotykać, skoro obydwaj jesteśmy zamknięci w murach siedziby Cechu Harfiarzy?

Chociaż Piemur doskonale wiedział, że mistrz Shonagar tylko z rzadka opuszczał swoje pokoje, w niejasny sposób go to pocieszyło. Już chciał odejść, ale spytał:

Czy dziś popołudniu będzie trzeba coś panu załatwić?

Być może będziesz zajęty — powiedział Mistrz Shonagar; twarz miał bez wyrazu, głos niemal obojętny.

Ale, panie, kto do dębie przyjdzie? — Znowu Piemurowi głos się załamał. — Wiesz, że zawsze jesteś zajęty po południowym posiłku...

Może chodzi ci o to — tu Shonagar odezwał się z prawdziwym rozbawieniem — czy mam zamiar powołać Tilgina na to stanowisko? Sza! Będę musiał oczywiście poświęcić ogromną ilość czasu, żeby poprawić jakość jego głosu i zwiększyć jego muzykalność, ale żeby miał mi tu się plątać pod ręką po kątach... — Grube paluchy poruszyły się z niesmakiem. — Już cię tu nie ma.. Wybór twojego następcy wymaga porządnego namysłu. Oczywiście są całe setki chłopaków, którzy idealnie będą odpowiadali moim niewielkim wymaganiom...

Piemura tak to zabolało, że aż mu dech zaparło, ale potem zauważył drganie wyrazistych brwi Shonagara i zdał sobie sprawę, że ten moment ani trochę nie jest łatwiejszy dla starego człowieka.

Bez wabienia... — Chciał, żeby to zabrzmiało swobodnie, ale okazało się, że to nie takie proste; z całego serca pragnął, żeby mistrz Shonagar ten jeden raz...

Idź, synu. Będziesz zawsze wiedział, gdzie mnie znaleźć, gdyby zaszła potrzeba.

Tym razem odprawa była ostateczna, ponieważ mistrz Shonagar opuścił głowę na pięść i zamknął oczy udając, że jest znużony.

Piemur szybko poszedł do wyjścia; zmrużył oczy, gdy wyszedł na skąpany w słońcu podwórzec. Zatrzymał się na najniższym stopniu, nie chcąc zrobić tego ostatniego kroku, który miał ostatecznie przeciąć jego związek z Shonagarem. W gardle wyrosła mu nagle jakaś twarda gula, nie mająca nic wspólnego z jego zmianą głosu. Przełknął, ale uczucie ucisku nie mijało. Potarł oczy kłykciami i stał zaciskając pięści i próbując się nie rozpłakać.

Mistrz Robinton miał mu coś do powiedzenia o jego nowych obowiązkach? A więc omawiano jego mutację. Na pewno nie wyrzucą go z siedziby Cechu i nie odeślą z powrotem do ojca pasterza i ponurego żyda hodowcy zwierząt, tylko dlatego że stracił swój chłopięcy sopran. Nie, nie spotka go taki los, mimo że śpiew był niezaprzeczalnie jego jedynym harfiarskim talentem. Jak na temat jego gry na gitarze i harfie wypowiedział się Talmor, mógł komuś akompaniować, dopóki zagłuszał go głośny śpiew lub inne instrumenty. Bębenki i flety, jakie robił pod kierownictwem mistrza Jerinta, były zaledwie mierne i żaden z nich nie otrzymał stempla pozwalającego na jego sprzedaż. Partytury kopiował dosyć dokładnie, jeżeli się nad tym skupił, ale zawsze miał tyle ciekawszych rzeczy do robienia. Ktoś inny mógł to zrobić porządniej i w o połowę krótszym czasie. Ale jeżeli już został do tego zmuszony, to tak naprawdę nie wadziła mu praca skryby, pod warunkiem że wolno mu było dodawać własne upiększenia. A nie było wolno. Zwłaszcza gdy przez ramię zaglądał mu mistrz Amor i mamrotał coś na temat zmarnowanego atramentu i skóry.

Piemur westchnął głęboko. Jedyną rzeczą, w której osiągnął biegłość był śpiew, a śpiewać już nie mógł. Na zawsze? Nie, nie na zawsze! Odsunął od siebie tę ponurą myśl. Na pewno będzie mógł jeszcze śpiewać: zbyt wiele nauczył się od mistrza Shonagara na temat ustawiania głosu, frazowania, interpretacji. Istniało jednak niebezpieczeństwo, że jako dorosły może nie mieć głosu. A jeżeli go nie będzie miał, to nie będzie śpiewał! Dbał o swoje dobre imię. Nie będzie z siebie robił pośmiewiska...

Tilgin znowu zafałszował w następnej frazie. Piemur wyszczerzył zęby słuchając, jak Tilgin powtarza tę frazę poprawnie. Będzie im brak Piemura, nie ma co! Potrafił czytać dowolną partyturę a vista, nawet partyturę mistrza Domicka, nie opuszczając żadnego rytmu ani trudniejszego interwału, ani tych kwiecistych zawijasów, które Domick tak lubił pisać dla sopranów. Tak, będzie im brakowało Piemura w chórze!

Pokrzepiony tą świadomością zszedł z ostatniego stopnia na bruk dziedzińca. Zaczepił palce za pasek i beztrosko ruszył w kierunku głównego wejścia do siedziby Cechu. Chociaż, upomniał sam siebie, nędzny uczeń, który właśnie utracił swą uprzywilejowaną pozycję, nie powinien się przechadzać beztrosko, kiedy wysłano go Mistrza Harfiarza Pernu. Piemur zmrużył oczy w blasku słońca i popatrzył na jaszczurki ogniste na dachu naprzeciwko. Wśród wygrzewających się jaszczurek nie widać było spiżowego jaszczura Mistrza Robintona, Zaira. A więc Mistrz Harfiarz jeszcze nie zaczął dnia. Jeżeli o to chodzi, zastanowił się Piemur, to wczoraj późnym wieczorem słyszał na dziedzińcu czysty baryton Harfiarza i hałas lądującego i odlatującego smoka. W tych dniach Harfiarz więcej czasu spędzał poza Cechem niż w nim.

Piemur?

Zaskoczony podniósł wzrok i zobaczył Menolly stojącą na najwyższym stopniu schodów prowadzących do głównego budynku. Mówiła cicho, a kiedy jej się przyjrzał, zorientował się, że ona już wie.

To dosyć dobrze było słychać — odezwała się znowu tym łagodnym tonem, który równocześnie poirytował i ugłaskał Piemura. Menolly ze wszystkich najbardziej mu współczuła. Wiedziała, co to znaczy nie móc oddawać się muzyce. — Czy to Tilgin śpiewa?

Tak i to wszystko moja wina — powiedział Piemur.

Wszystko twoja wina? — Menolly spojrzała na niego zdumiona, a zarazem rozbawiona.

Czemu musiałem sobie wybrać ten moment na rozpoczęcie mutacji?

Rzeczywiście, czemu? Jestem pewna, że zrobiłeś to tylko dlatego, żeby wyprowadzić z równowagi Domicka! — Menolly szeroko się do niego uśmiechnęła, bo oboje doświadczyli na sobie kapryśnych humorów tego nauczyciela.

Piemur wszedł na szczyt schodów i zmartwił się, że może niemalże spojrzeć Menolly wprost w oczy, a ona jak na dziewczynę była wysoka! To był szok. Wyciągnęła rękę i zmierzwiła mu włosy śmiejąc się, kiedy z oburzeniem odtrącił jej dłoń.

Chodź, Mistrz Robinton chce cię widzieć.

Czemu? Co ja teraz będę robił? Wiesz coś na ten temat?

To nie ja ci o tym powiem, ty łobuzie — powiedziała maszerując korytarzem i zmuszając go niemal do biegu.

Menolly, to niesprawiedliwe!

Ha! — Zadowolona była z jego zmieszania. — Nie będziesz musiał długo czekać. Tyle ci powiem: Domick nie był kontent, że głos ci się zmienia, ale Mistrz był.

Oj, Menolly, powiedz coś! Proszę... Wiesz, że jesteś mi coś niecoś winna za przysługę czy dwie.

Czy tak? — Menolly smakowała swoją przewagę.

Jesteś. I wiesz o tym. Mogłabyś mi teraz się odpłacić! — Piemur się zdenerwował. Czemu akurat teraz postanowiła być taka niedostępna?

Po co miałbyś to tracić, kiedy wiesz, że wystarczy odrobina cierpliwości, a dowiesz się, jaka jest odpowiedź? — Doszli na drugi poziom i kroczyli korytarzem w kierunku pomieszczeń Harfiarza. — A radzę ci, żebyś się nauczył cierpliwości, mój przyjacielu!

Piemur z obrzydzeniem się zatrzymał.

Och, chodź już, Piemurze — powiedziała machając ręką. — Przestałeś już być tym malutkim chłopczykiem, któremu udawało się ode mnie wyciągać wiadomości. A czy to nie ty ostrzegałeś mnie, że żadnemu Mistrzowi nie można pozwolić czekać?

Wystarczy mi już niespodzianek na dzisiaj — powiedział Piemur gorzko, ale podbiegł do niej, gdy uprzejmie zapukała do drzwi.

 

Mistrz Harfiarz Pernu siedział przy stole, a jego srebrzyste włosy połyskiwały w świetle słońca; przed nim stała taca, a ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin