Wacław Gšsiorowski Szwoleżerowie Gwardii Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 I Było południe. Dwór gotartowicki. tonšł w głębokiej ciszy, przerywanej lekkim pluchotem marcowego dżdżu. W jednej tylko kuchni, na prawym skrzydle dworu, wrzała praca goršczkowa. Stara Małgosia, pani Jadwigi Gotartowskiej podręczna, a bez mała cała gospodyni, uwijała się z zakasanymi po łokcie rękawami poród dziewek, nagliła je do popiechu, dosmaczała sosy, solš, pieprzem a korzeniami ostatnie zadawała ciosy potrawom, a od czasu do czasu zwierzała się, ze swoich trosk i kłopotów przysadzistej, tęgiej babie, siedzšcej na ławie pod oknem. Baba słuchała obojętnie żalów a wypominków o Wielkanocy, która duchem leci, a której peklowiny w marynowaniu się nie mogš strzymać placu, i coraz mniej objawiała zainteresowania się zwierzeniami Małgosi. Aż ta ostatnia spostrzegła się, że skargi jej nie znajdujš posłuchu. Stuknęła więc z impetem miskš pełnš piany na znak urazy; i chwyciwszy za kopyć, jęła pianę ubitymi żółtkami a mškš zaprawiać. Baba poznała się z kolei na tej oczywistej alteracji i snad, aby rozdwięk załagodzić, ozwała się pojednawczo: Aha!... Więc tedy jakże?!... Niby trzy szynki w życie?! I co?! Małgosia nie dała się udobruchać tak łatwo. Tam jejmoci powiadać! Niby ciemna jestem! Żubrowej tyle do tego, co mnie do zeszłorocznego niegu! A co tam dzisiaj będzie? Włanie!... Zwyczajnie, jak przy więcie, jedno podanie dłużej!... Kapuniak na wińskim ogonie... Żubrowa mlasnęła językiem. Małgosia umiechnęła się nieznacznie i dodała: Idzie, co?! Pewnie lepsze od tej olej pieczeni, prochem zaprawianej? Zależy... Gdyby tak kubeczek!... Bodaj się z czczoci otrzšsnšć! Co? Rany boskie... toć... Aby kubeczek! tłumaczyła baba mrugajšc znaczšco. Małgosia strzepnęła rękoma, zadzwoniła kluczami, zakręciła się około spiżarni, otworzyła, nalała tęgš miarkę złocistego płynu i podała babie. Baba przypięła usta do miarki, wysšczyła, odchrzšknęła i splunęła z przekonaniem. Ulżyło, psianoga, sacrebleu 1 !... Dlaboga, toć się jeszcze nabożeństwo nie skończyło, a jejmoć już wydziwia! Głupstwo! Człowiek paple nie dla obrazy boskiej, jeno, że mu, chcšc nie chcšc, język mełtnie, gdzie nie trzeba! No, a porucznikowa kaszka?! Toć nie widzi pani Żubrowa, dyć ma prawie! Baba porwała się z ławy. więty Antoni! Tak mi powiadajcie od razu!... Marynka garnuszek! Józefka lej prędzej!... Mleko, sacrebleu... bo łby poukręcam!... Ruszaj jedna z drugš, bo, jakem Muszyńska z domu!... Jakże lejesz... Słuchać, do stu fur beczek Małgosia, na ten niespodziewany wybuch, ledwie że miski z pianš nie upuciła. Baba łypnęła gronie białkami i, rozkazawszy ruchem ręki Marynce, aby szła za niš, zawróciła miarowym krokiem w głšb dworu. Minęła sionkę, jadalnię, alkierzyk, za czym otworzyła drzwi wiodšce do sypialni i stanęła nagle jakby piorunem rażona. Widok, który się jej oczom przedstawił, był istotnie bardzo niezwykły. 1 S a c r e b l e u (franc.) do kroćset, do kaduka, Na rodku sypialni, na szeroko rozpostartym kilimku, leżał na wznak wielki, barczysty chłop i, wygrywajšc na nosie marsza wojskowego, równoczenie wymachiwał uciesznie nogami w powietrzu, czym do spazmatycznego miechu pobudzał maleńkiego, ledwie co pełzajšcego mu około szyi dzieciaka. Baba we drzwiach opanowała tymczasem pierwsze wrażenie i huknęła surowo: Macieju!... Toże chyba zmysły postradał!... więty Antoni! Toć nigdy statek na tego zatraconego chłopa nie przyjdzie!... Równaj się, sacrebleu! Do raportu! Jasia, nie gadaj! jškał chłop skonfundowany i zbierajšc swe cielsko tulił równoczenie zestrachanego dzieciaka. Baba gromiła dalej: Już piewasz swoje?... A gdyby tak dziecko, czego Boże broń, potršcił?! lepie bym ci wydrapała!... Piechur taki!... I za pan brat z oficerzštkiemi... Głodem by je zamorzył!... Kaszka, sacrebleu, nie wiesz? Według rozkazu! Rozmowny! Trzymaj go uczciwie, bo upucisz... Ehe, gdzieżby! odparł chłop. Gdzie? Na ziemię!... Uf, krew człowieka zaleje!... Marynka, dawaj kaszkę!... Nie gap się!... Na lewo zwrot w tył i marsz do kuchni!... Maciej, czekaj, niech usišdę!... No, możesz tršbić na obiad! Chłop wydšł policzki i jšł udawać sygnały wojskowe. Dzieciak rozpogodził nachmurzonš twarzyczkę, baba energicznie mieszała kaszkę, przysłuchujšc się z pewnym upodobaniem naladowanym sygnałom, za czym, kiedy chłop skończył, ozwała się łaskawiej: Patrzcie!... Że to trębaczem nie został!... Hm!... No, podaj mi dziecko!... Ostrożnie!... No tak!... Biedactwo moje!... Cicha j, Floru! Żubrowa naczerpała łyżeczkę. Dzieciak zaczšł zajadać z apetytem. Chłop i baba wsłuchiwali się w każde mlanięcie i cmoknięcie jedzšcego dziecka. Baba ozwała się pierwsza po chwili: Na psa urok, apetytu nie brak. Musi! przytwierdził z przekonaniem chłop. Kto? Co? Apetyt, żołšdek służba, sacrebleu! Baba chciała zgromić chłopa, gdy wtem poza oknami, od strony podjazdu, rozległ się tupot koni i plusk wypryskiwanego błota. Ani chybi, państwo z kocioła! Ruszże się! Albo nie, we Florusia! Ostrożnie. Żubrowa jeszcze się przekomarzała z chłopem, a przestrzegała, jak ma garnuszek trzymać a łyżeczkę odwracać, kiedy oto drzwi rozwarły się na cieżaj, a od progu rozległ się mocny głos zamaszystego mężczyzny: Cóż to, ducha żywego nie ma w całym dworze! Nie lubię, psiamać... Baba na dwięk tego głosu aż zatoczyła się. Chłop wyprężył się tak gwałtownie, że mu dzieciak gdzie pod lewš pachš uwišzł, a garnuszek z kaszkš, opuszczony ku dołowi, sšczyć zaczšł na ziemię swš gęstš zawartoć. Wszelki duch! Rety! A toż pan porucznik Stadnicki! Prędzej mierci bym się spodziała! Ładnie mnie witacie! odrzekł Stadnicki prychajšc a ocierajšc twarz z wilgoci. Kiedy bo, panie poruczniku, niech mnie skręci, jeżelim sobie dzi pana porucznika nie wspomniała! Głony krzyk dziecka przerwał babie. Macieju! Rany.boskie! To ty Florusiem będziesz, niby karabinem, honory wojskowe oddawał!... Chłop spostrzegł się, porwał dziecko na ręce i hutać zaczšł a hołubić. Czyjże to? zagadnšł porucznik. Wasz? Nasz, według rozkazu! odrzekł popiesznie chłop. Gotartowski? Daj go sam! Gęby!... Piskliwy, nie lubię. Robaczek jenerał. Cielęcina, mlekiem czuć. A gdzież pani Florianowa? Macie tu co pod rękš? Zišb woda... Duchem będzie! Niech pan porucznik tędy, do jadalni. Państwa tylko patrzeć z kocioła. Stary, a oka mi nie spuszczaj z małego! Dołóż mu tam z łyżeczkę! Proszę tędy! Baba ruszyła przodem, usadowiła porucznika przy stole w jadalni, zakrzyknęła na dziewkę, odbyła gwałtownš rozprawę z Małgosiš, do ekonoma wyprawiła pachołka po obrok dla koni Stadnickiego i dopiero, kiedy już przed porucznikiem stanęła ważka wieżego kapuniaku a tęgi dzbanek grzanego piwa, odetchnęła, wsparła się łokciami na stole i dała upust palšcej jš ochocie do gawędy. Patrzę i napatrzeć się nie mogę! To ci dopiero niespodzianka. Pewnie, pewnie! mruczał porucznik wyprzštajšc talerz. Żeby mi kto trzy dni temu powiedział, że ja tu, do waszego zapadłego kšta, w Rawskie, kołatać się będę, miałbym go za szaleńca... Żubrowš to wyznanie zmieszało. Jakże? Bo przecież... zawsze... No, mus, i koniec. Uważcie, Jankowski porucznik awansował i jest w Warszawie. Olaboga! Może nowiny sš od naszych poruczników? List jest. Trzy listy. Jeden do mnie, a taki długi, żem go wczoraj pół dnia czytał i nie doczytał. . Matko Najwiętsza! A toż nił mi się dzisiaj as żołędny... a będzie temu tydzień, gdy starsza pani kabałkę układała, też się żołšd plštała... Srebro mojej! Aż się boję pytać, tylko nic złego?... Stadnicki pocišgnšł piwo i splunšł. Złego może i nie ale zawsze. Z babami nie lubię, psia... i koniec! Żubrowa ręce załamała. Bo to niby... pan porucznik czego... chyba co musi być?...wszelkich złych... Bab!... huknšł gronie porucznik, A pewnie, że jest! wybuchnšł nagle Stadnicki; Baba przeżegnała się. W imię Ojca... i Syna... od Żubrowa zmieszała się. Tedy, bo jakże... znów ci jaka!... Dwie! więty Antoni, strzeż, bom klšć gotowa, kogo nie potrza!... Panie poruczniku, cóż się stało?... Bo chyba mnie niepewnoć zadławi! Kiedy jeszcze gotowicie co wygadać?! Ja?! Ja?! Wygadać?! zaperzyła się baba. Ja, markietanka pierwszej legii pierwszego batalionu, porucznik mianowany przez samego Pelletiera, choć mi instrumentu dotšd nie przysłali... Ja, co najserdeczniejsze tajemnice całego niemal sztabu legiońskiego naszałam?!... Ja?! Cóż! Chryja! przerwał porywczo Stadnicki. Przyjechał Jankowski... Nowin rozmaitych bez liku! Florek zrównał się z Marcelkiem!... Bo ten ci porucznikuje już od pół roku! Pod Wagram się dystyngował!... Ba!... Smyk, widerek zgoła sobie, półkurczę, a zawsze kawał żołnierza w nim siedział! Jużci, wdał.się w brata! Czy się wdał?... No pewnie, pewnie... tylko teraz... licho wie, czym się ta awantura skończy... Wlecze się za szwadronem i ani we!... Kto?... Gitana! 2 Gi-gi-gi-tana! powtórzyła niepewnie Żubrowa. 2 G i t a n a (hiszp.) Cyganka. Co tu długo mówić! Gdzie w Toledo, na biwaku, Marceli wdał się z Gitanš. Cygankš hiszpańskš!... Florek tłumaczył, przekładał!... Szef Jerzmanowski jak rodzonemu perswadował, Załuski z Fredrš mało jęzorów sobie nie ugadali, aż wreszcie na rozgony wypędzili Marcelego i co... niby ustało, niby się urwało! Myleli koniec. Ale gdzie Cyganicha znów jakby spod ziemi! Cię jš... zatraconš!... Florek pisze bo Marcelego, opętało także! Żenić się chce! więty Antoni! Z Cyganichš! Rety!... to już nasza starsza pani nie st...
pokuj106