Ludzie9.txt

(2 KB) Pobierz
127
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        PRZYJD
                    Burza już przeszła... Zdawało się, że wszystko ucicha, gdy wtem 
        zaczynały trzepać nowe bicze kropel ogromnych, ciężkich, sznurem idšcych na 
        ziemię. Wzdłuż cieżek wypukłych, rumianych od starej cegły, płynęła bez ustanku 
        lnišca woda Po placach nieco głębszych stały jeziorka pełne baniek szklistych a 
        wzdętych jakby przez usta swawolnych dzieci. W cieniu kasztanów chowały się 
        zielone smugi, a w nich widać było pnie wywrócone. W górze, między ogromnymi 
        kępami wierzchołków janiał wyimek nieba o tle pozłocistym, wiecšcym niby owe 
        niebiosa, które oglšdać można w ołtarzach kociołów wiejskich. Po nim pędziły 
        kłęby chmur pierzastych, rozwianych, cienkich, fioletowych, tak prędko jak dymy. 
        Co chwila odzywał się jeszcze grom daleki, grom wiosenny...
                    Najbliżej stała akacja o pniu grubym i czarnym a gałęziach jakby 
        wykręconych z żelaza. Te potworne konary roztršcały zasłonę delikatnych, jasnych 
        lici. Z cieniów starego muru biły w górę tysišczne gałšzki młodych akacji, 
        które jeszcze krzewem być nie przestały. Młode pędy osnute żywymi lićmi, a na 
        samych końcach maleńkimi ich ladami, wycišgały się ku chmurom, gdyby pieszczone 
        ręce dziewicze, których dotšd słońce nie skalało. Czasami przylatał wiatr, 
        rozbujał ten krzew lekko, równo, cicho - i wtedy cudowne strofy lici kołysały 
        się w ciepłym, wilgotnym powietrzu sennymi akordami niby muzyka, która oniemiała 
        i, przybrawszy na się kształt tak przedziwny, zastygła.
                    Judym siedział u otwartego okna w swoim mieszkaniu. Płonšł od 
        głębokiej radoci. W pewnych sekundach wznosiły się w jego sercu jakie 
        tchnienia uczuć podobne do tych, co kołysały wierzchołki drzew. Wówczas na jego 
        usta wybiegały dwięki pieszczotliwe a zapalajšce, jakby z ognia. Mówił nimi do 
        drzew wielkich, do młodych krzewów, do jaskółek szybujšcych wysoko nad szczytami 
        po wietlistej otchłani. Tajemnicza radoć pocišgała wzrok jego ku końcowi alei, 
        a serce ulatywało z głębi piersi jak zapach. Na co niesłychanego czekał, na 
        przyjcie czyje...

                                       KONIEC ROZDZIAŁU
Zgłoś jeśli naruszono regulamin